sobota, 23 stycznia 2016

Niestety,uprawiając ten gatunek,należy mieć świadomość,że bez oprysków    z a p o b i e g a w c z y  c h  nie uda się wyhodować owoców.I nie ma znaczenia,czy drzewko jest dopiero posadzone,a więc jeszcze młode,czy z kolei  już stare.Zaznaczam to, bo czasem mam takie pytania "a  drewko młodziutkie,to też"? też,też.Bo to konsekwencja faktu posiadania gatunku podatnego na kędzierzawość liści .Podatne są BRZOSKWINIE I NEKTARYNY TAKŻE.Morele to jednak nie to samo i one nie.Nie opryskane drzewka zrzucają skędzierzawione poczerniałe liście już w czerwcu,spadają też niewyrośnięte owoce.Nie ma się co łudzić ,z takiej uprawy nic nie będzie ,tylko kłopot.Zatem..............pierwszy oprysk zapobiegawczy  -  Miedzianem w połowie listopada.Drugi Sylitem  na początku marca.Ani jeden ani drugi zbieg nie może być wykonany ,gdy jest zimni  i deszczowo.Temperatura powinna wynosić co najmniej + 7 st, bo w niższej skuteczność preparatów bardzo maleje.I jeszcze proszę dokładnie przeczytać ulotkę,jakie stężenie preparatów winno być i kłaść nacisk na dokładne opryskanie końcówek pędów,bo tam dochodzi do tzw.pierwotnego wylęgu choroby.Brzoskwinie są też podatne na raka bakteryjnego kory o czym pisałam wcześniej.Rozwojowi tej choroby sprzyja kaleczenie kory  przez człowieka,gradobicia  itp.To ta choroba jest najczęściej przyczyną krótkiego żywota tego gatunku Jeżeli prześwietlanie jest konieczne ,jeżeli jakieś gałęzie należy sunąć to należy zrobić to w okresie ,gdy choroba nie "atakuje".Jest to czas kwitnienie,tak,tak w czasie kwitnienia.Rany powodowane piłką  należy zabezpieczać pastą np.Funaben.To konieczne,bardzo konieczne,bo przez rany właśnie wnikają różne choroby.Szkodniki tych drzewek to oczywiście  mszyce,ale o nich już pisałam i czasem gąsienice zjadające liści,ale to bardzo czasem.Natomiast nic nie pisałam o takim szkodniku,który może właściwie pojawić się na różnych drzewach owocowych, to:ZWÓJKA KORÓWECZKA.Jest to motyl,którego gąsienice żerują pod korą.Pamiętam jak w pewnym ogrodzie działkowym stała się plagą.Masowo od niego umierały drzewa i jakoś nie potrafiono stwierdzić dla czego?.A wystarczy pooglądać korę drzew bo na niej zauważy się odchody trocinowate tych gąsienic i oprzędy jakby pajęczyny.Walka będzie długa i mozolna. W czerwcu dochodzi do składania ja prze samice motyli i w czerwcu należy wykonać co najmniej, trzy opryski np.preparatem Kalipso a kto jest bardzo uparty   może tym preparatem w strzykawce potraktować dziurki w korze.Tam bowiem mogą być gąsienice .Przydałby się też Dzięcioł ,ale to już całkiem niemożliwe.

I to tyle,aż tyle.
Na wiele,na bardzo wiele lat przed powstaniem Cesarstwa Rzymskiego owoce brzoskwiń były jadane w Chinach,bo właśnie Chiny są jej ojczyzną.To  stamtąd  " przywędrowała",najpierw na Bałkany a potem dalej do Europy.Rzymianie pierwsi rozpoczęli  uszlachetnianie jej.Coraz większe uzyskiwano owoce i hodowla się rozwijała.W tamtych latach jednak nie próbowano upraw w innych rejonach,tylko w okolicach Morza Śródziemnego.W ogóle  - Rzymianie mawiali tak: tam gdzie nie daje się uprawiać i zbierać plonu z winorośli i Brzoskwini,tam nie powinien osiedlać się człowiek.Ale te rejony były jednak zasiedlane i to , przez Rzymian także,Byli tam,a raczej tu zsyłani za karę,tak jak jeszcze niedawno na Syberię.Zastanawiam się co  "przeskrobał" mój  pra ,pra i pra dziadek,że go zesłano w te niekorzystne dla człowieka rejony?Ale wracając do BRZOSKWINI, to lubi ona ciepłe nasłonecznione stanowiska,najlepiej osłonięte ,obojętne czym,także innymi drzewami czy krzewami,od strony północnej i zachodniej.A to z przyczyny jaką podałam we wstępie.Znam pewną osobę która ma na stałe wbite pręty i od wiosny rozpina na nich filię ,właśnie od strony północnej.Na tle tej folii prezentują się bardzo urokliwie owocujące drzewka.Są trzy.Na zimę folię zdejmuje.No - ale to jest moim zdaniem zbyt kłopotliwe i ja na swojej działce brzoskwinie posadziłam przed szklarnią.To ona osłania je od północy.Od północnych lodowatych wiatrów.W porównaniu do innych drzew owocowych,winna mieć nieco bogatszą w substancje organiczne glebę.Można to spełnić wypełniając miejsce przeznaczone do sadzenia np.kompostem.W porównaniu też do innych drzew owocowych jest drzewem mniejszym i szybko wchodzącym w okres obfitego owocowania.Przepięknie i nawet przedziwnie wyglądają duże owoce na cieniutkich gałązkach.Niestety -  szczególnie w uprawie amatorskiej żywot  drzewek jest dość krótki,a to z powodu podatności na choroby kory i inne i o nich już za moment..................
Brzoskwinia.Lubie o  niej mówić i pisać i lubię jej owoce choć smak ich jest zależny od przebiegu pogody latem.Im więcej godzin słońca ,tym słodsza.Zatem.................
Gdy dowiedziałam się,że w niektórych krajach Europejskich dopuszcza się podawanie krojonej sałaty,ale tylko typ "Lodowa",to postanowiłam natychmiast wypróbować jak też będzie smakowała.Dawniej było to  nie do pomyślenia,ale teraz w dobie pośpiechu - tak.W moim zieleniaku są dość duże i zwięzłe główki i  różnią się od sałaty mas smakiem.Są chrupiące.Zatem "hulaj dusza piekła nie ma" pokroiłam połowę główki w paski.Jednak czułam się jakbym popełniała jakiś grzech.Lecz to szybko minęło ,ale co by tu do niej jeszcze dodać?Dodałam  sos,pyszny sosik,z 5 łyżek oleju 1 łyżki musztardy 1 łyżki  miodu i nieco Maggi.Wymieszałam dodając 1 łyżkę wody i wymieszałam też z sałatą,którą przybrałam koktajlowymi pomidorkami przekrojonymi na 4 części.Było ich kilkanaście,ale zanim je dodałam do sałaty ,to po przekrojeniu lekko posoliłam by miały konkretniejszy smak.I nie wiem,po co bawiłam się w przybieranie sałaty,albowiem jak ją spróbowałam ,to wymieszałam z pomidorkami - taka lepsza i miała być na obiad ale nie będzie,bo już zjadłam na śniadanie,tak była smakowita i taka chrupiąca.A na obiad zrobię z drugiej połowy główki i dodam też jajko na twardo,bo coś mi się wydaje,że będzie pasowało.I kupię następną lodową jeszcze dziś bo zamierzam w niedziele dodać do niej pokrojone w paseczki marynowane gruszki....................o też będzie pyszne.I - proszę nie dziwcie się mojemu apetytowi,bo taka się urodziłam a ojciec mówił............."ona zje wszystko co zielone,uważajcie na płot"."Dla czego na plot zapytała mam"?"Bo jest pomalowany na zielono",odparł ojciec.
Rozwiązanie zagadki:Pan zwolnił stróża albowiem on w nocy nie stróżował ,a spał.Wszak powiedział............."Śniło mi się"...............

Wiem,wiem ,dziś o brzoskwini,ale przed tym..................
Zanim podam rozwiązanie zagadki,przed tym przysłowie.Tylko proszę nie doszukiwać się w nim jakichkolwiek podobieństw do kogokolwiek,lub czegokolwiek,lub sytuacji."Ignorancja jest dobrowolnym niepowodzeniem i matką bezczelności ,a ignorant wysuszonym kanałem nawadniającym.":Przysłowie angielskie.

piątek, 22 stycznia 2016

A teraz jeszcze zagadka.Odpowiedź będzie jutro.
Pewien bardzo bogaty człowiek stwierdził,że poza psem,może go w nocy pilnować też stróż.Zatrudnił takiego i oprowadził po posesji i zapoznał z obowiązkami.Dnie biegły i wszystko było bez zastrzeżeń,aż któregoś ranka stróż dogania go przy furtce i prosi,by nie jechał tym pociągiem o 7,15 tyko następnym bo śniło mu się ,że ten właśnie ulegnie wypadkowi i będzie wielu zabitych i rannych.Pan uśmiał się początkowo  ,ale pomyślał co mi tam - poczekam.I stało się jak przepowiadał stróż.Bardzo wdzięczny mu był Pan za uratowanie  być może życia ,ale jednak go zwolnił z pracy,Dla czego?
O NAJAZDACH TATARSKICH I STAREJ KAMIENICY.
O ! właścicielu,czy wiesz,że jeszcze stoi ta kamienica przy Pabianickiej 204 ,a dawniej Staszica?
Ale bardzo się różni od tej zostawionej przez ciebie.Przyjeżdżaj i zobacz w jakiej jest potrzebie.
Nie zdziw się - bo wygląda jak spustoszona przez tatarskie zagony,
które,  jakby dwa razy w roku  coś gnało w te strony.
Spraw ,aby w bramie znów była błękitna lamperia i obrazki ,lub jak ty wolałeś lanszafty po boku
i aby tak jak ongiś było czysto,ład porządek i spokój,
i asfalt na podwórku,by przez cały tydzień wyglądał należycie i,był myty zanim wstaną lokatorzy
w każdą sobotę o świcie.
A ogród twój Tatarzy ,zniszczyli za najazdem czwartym,dla tego wygląda tak smutno
bo jest obdarty jak dziewica z czci,honoru i uroku.Gdy już nie było co niszczyć,wreszcie dano mu spokój.
Całą noc dyskutowaliśmy,aż o samum świcie właściciel kamienicy zapytał,
przerywając ciszę ,która nagle zapadła  -  O jakich Tatarach mówicie?
Bo jak tu przyjechałem to wciąż słyszę od Gdańska po Kraków,
że tu jest Polska.Polska dla Polaków.

O i oto ten wiersz.Zanim jednak to się stało było pięknie i tym pięknem żyłam jeszcze przez wiele lat,o czym będzie niebawem w nowych odcinkach.
Przez  chwilę,tylko przez chwilę,no- może  dwie tu  będę bo tak sobie pomyślałam,że jutro jednak chcę poświecić czas Brzoskwini. By zilustrować jak ta piękna kamienica wygląda teraz ,ta o której pisałam dziś w ..............JAK TO ONEGDAJ BYWAŁO,następujący mój wiersz.Nie wszyscy lubią wiersze ,zatem już teraz za niego przepraszam i przepraszam,za nieco dziwną jego treść.
No - ten przepis jest do zrealizowania.Nie jest też bardzo pracochłonny  jak większość w tej ponad 100 letniej książce.Bo wtedy jakoś wszyscy mieli czas,nikt się nie spieszył.

KOTLETY WIEPRZOWE "a la Provancale.
Pokrajane kotlety wieprzowe zbić lekko,skropić cytryną i ułożyć jeden na drugim,niech tak poleżą dwie godziny.Potem je posolić obsypać mąką i zrumienić szybko na rozpalonym maśle,uważając by się nie przypaliło.Na tym samym maśle po wyjęciu kotletów zasmażyć dwie drobniutko posiekane i sparzone cebule.,dodać ćwierć łyżki mąki,rozprowadzić rosołem,wkrajać kilka pieczarek,dodać łyżkę marmolady pomidorowej,w łożyć kotlety i dusić 20 minut na wolnym ogniu.

Podawać do ziemniaków i kiszonej kapusty.


No- powiedziałabym ,danie bardzo polskie.S m a c z n e g o.
Ale dziś może jeszcze coś ze starej książki kucharskiej?Bo  jeszcze nie dziś o brzoskwiniach choć bardzo lubię o  nich mówić i pisać i lubiłam też się o  nich uczyć.
JAK TO ONEGDAJ BYWAŁO .
Kika dni,zaraz po przejściu frontów były pochmurne,ale mroźne.A moich rodziców ciągnęło,oj ciągnęło na Marysin,bo tam ich mieszkanie przedwojenne.Bo bardzo chcieli jak najszybciej do niego wrócić.No - i stało się,któregoś dnia posesja została otwarta a ja pierwszy raz zobaczyłam i do dziś to pamiętam: bramę z obrazkami na ścianach ,duże podwórko i takży niemały ogród w głębi.I cisza jak coś metafizycznego wisiała w powietrzu.Tyle mieszkań,bo kamienica dwupiętrowa i wszystkie puste.Jedno okno było otwarte i powiewała w nim firanka jak biała flaga informująca o poddaniu.Weszliśmy na klatkę schodową.Pachniało ,czystością Wszystkie drzwi były pomalowane dobrą  z połyskiem farbą olejną koloru podłogowego.Taki ciemny mahoń,a przed drzwiami puchate,grube ciężkie wycieraczki,nie takie jak w poprzednim mieszkaniu,które niebawem  opuszczaliśmy.Bo tamte to były typowe słomianki - po prostu słomianki.Pleciony był długi warkocz ze słomy,potem zwijany i zszywany. Czasem słomianka była okrągła,czasem owalna.A tu?tu już przy drzwiach coś tak ładnego i luksusowego.I nie śmierdziało z ubikacji podwórkowej jak na starym miejscu.I nie było na podwórku studni.A z tą studnią to raz było tak.Na kartki należała się faska marmolady.Faska to takie naczynie jak male wiaderko,tak to kojarzyłam wówczas ,z cienkiej blachy z uchwytem.W tej marmoladzie było wszystko,tylko nie owoce.Jakieś wysłodki,brukiew,buraki itp.Z tego też powodu szybko fermentowała i co się ubrało,to przybyło.By temu zapobiec ojciec włożył ją do wiadra i spuścił do studni.?Tam było zimno.By przypadkiem nie usiłować  nabrać wody,przed wyjęciem marmolady, unieruchomił łańcuch i wiadro przywiązując do słupka przymocowanego do dreny studziennej.Oj ! nie wiem czy młodzi ludzie zorientują się o co chodzi?.W każdym razie chodzi o sznurek.Bo przecież była koza .Jak namierzyła ten sznurek [ papierowy z resztą] to w efekcie końcowym go zjadła.Wiadro wpadło do wody.Marmolada też . A potem przez dłuższy czas woda w smaku przypominała ....................o dziwo..............wino.A tu ani studni ani kozy i coś bardzo pięknego czystego,ale pachnącego kimś obcym.Jednak każdy ma swój jakiś zapach.Tam jeszcze on pozostał.Ludzi nie było ,a zapach był.Drzwi  i jedne i drugie [bo było wejście kuchenne i oficjalne] były otwarte.I wiecie co? Pasowały wciąż te klucze przedwojenne,które  mama na pamiątkę zabrał.No- będzie cd,lecz już nie dziś.
Co o tej porze robiłam w 1945r .zatem.............
Aby pomarańcze dobrze się obierały ,należy połączenie skórki z miąższem poluzować.Najlepiej obracając owoc i lekko uciskając na stole lub jakimś blacie. 
Kupione,lub wyjęte z własnego zamrażalnika  owoce,by nie straciły koloru ,należy je polać niewielką ilością wody dobrze posłodzonej.

Natkę pietruszki dobrze mieć w zapasie w zamrażalniku,bo do zamrażania jak żaden inny artykuł,się nadaje.Należy cały pęczek umyć ,lekko osuszyć i włożyć do torebki foliowej.Po zamrożeniu łatwo z niej skorzystać bo się  bezproblemowo kruszy.Pobrać potrzebną ilość i ponownie włożyć do zamrażalnika.Natka pietruszki jest,bardzo,niewyobrażalnie bardzo bogata w witaminę C. która to powoduje lepszą odporność na wirusy i bakterię.Zatem używanie jej do prawie wszystkiego,szczególnie w czasie zimy jest wskazane.No - może z wyjątkiem  budyniu.A witaminę tę nie  niszczy zamrażanie.

Podobnie można postąpić ze świeżymi ziołami.

Papier gazetowy jest doskonałym materiałem izolacyjnym.Jeżeli przed zamrożeniem np mięsa ,włożysz go do torebki foliowej a potem owiniesz wilgotną gazetą ,to okres przechowywania możesz zaplanować na dłużej.

Aby pozbyć się przykrego zapachu ryb lub śledzi z deseczek czy naczyń myj je tylko zimną wodą,bo ciepła utrwala zapach i z dodatkiem płynu do mycia naczyń i soli,ona neutralizuje wszelkie zapachy i także neutralizuje je ocet który dobrze będzie dodać do opłukania naczyń.Natomiast  zapach jakichkolwiek smażonek likwiduje rozsypana na grzejną płytę, kawa prawdziwa mielona,nie rozpuszczalna,tylko mielona.Podobno także ciepłe mleko na kuchence [niewielka ilość] wchłania niepożądane   zapachy.Nie wiem czy to prawda,nie próbowałam jeszcze.A jeżeli chodzi o zapachy kuchenne,to ,mój czujnik dymowo - gazowy reaguje i się włącza w czasie gotowania kapusty i octu.

O ! coś dziś uparty internet.Zaparł się czterema łapami jak osioł i ciężko go namówić by ruszył.
A chciałam zacytować takie przysłowie:"Nie będą mieli zaufania do tego co mówisz,jeżeli nie będą mieli zaufania do tego co robisz"przysłowie tureckie.
Jakiekolwiek podobieństwo  do kogokolwiek ,lub czegokolwiek ,wykluczone.

No dość tego.Jest zima i czasem w zapowiedziach słyszę,że będą zamiecie i zawieje śnieżne.I zawsze muszę pomyśleć co jest co?  Aha ,zamieć to zamiata śnieg  już leżący,a zawieja to zawiewa ten padający.Czy też tak macie?,też musicie pomyśleć?

Tak mnie coś korci na kilka porad - może - co?

czwartek, 21 stycznia 2016

ŚLIWY,cd wczorajszego tematu.Zakładam,że już są ,już rosną,już plonują,czasem mizernie,a czasem obficie.I tu proszę nie  doszukiwać się jakiejś nieprawidłowości.Bo - na plonowanie ma duży wpływ pogoda panująca w okresie kwitnienia.A że śliwy kwitną stosunkowo wcześnie ,to może ona być nieprawidłowa  -  ta pogoda.A jaka jest prawidłowa?Prawidłowa to:co najmniej 4 dni słonecznej i ciepłej pogody o temp.około 8 st.co najmniej.A takie 4 dni deszczowej pogody,gdy wszystkie pąki się już na śliwach  rozwinęły,to fiasko plonowania.Sadownicy mówią "Deszcz jest mordercą  kwiatów  śliw".Także duża część plonu może być zniszczona  przez popularnego szkodnika OWOCNICĘ ŻÓŁTOROGĄ.Ileż ja się o niej napisałam we wcześniejszych postach.Zatem dziś przypomnę, tylko ,że podobnie jak KWIECIAK,niszczy zawiązki owoców.Jak zniszczyć tę która niszczy nasze owoce śliw? Sposoby są dwa:chemiczny oprysk preparatem owadobójczym np Kalipso,pod koniec kwitnienia śliw.Ani wcześniej ,ani później TYKO WTEDY,GDY 90 % PŁATKÓW KWIATOWYCH ŚLIW LEŻU NA ZIEMI.  A można,tak jak w przypadku KWIECIAKA,rozłożyć pod drzewami folię od początku kwitnienia , i niech leży pod drzewami jeszcze przez 4 tygodnie.Wszystkie opadłe zawiązki należy zbierać i wynosić z działki.Podobnie postępować w przypadku robaczywienia już dorastających ,dojrzewających owoców,w myśl zasady "pierwsze śliwki robaczywki".ale tu folia będzie potrzebna w okresie dojrzewania danej odmiany.Takie wieloletnie selekcje,dają rezultat.Ale jeszcze nie wspominałam  o rzadko spotykanej chorobie śliw...............a jednak czasem o SZARCE.,tj OSPOWATOŚCI ŚLIW. Pojawia się pod postacią półksiężycowych plam na liściach i takich też na owocach. Na owocach są one zagłębione .Ale by mieć pewność,że to SZARKA, należy sprawdzić czy plamy są też na pestce,bo jak są to niestety...................drzewo takie nadaje się do likwidacji.Od tej choroby w latach 50 ,ątych wyginęły sady śliwowe  w Jugosławii..Takie drzewo do leczenia się nie nadaje,bo chorobę powoduje wirus.I jest jeszcze pewna choroba grzybowa ,ale występująca tylko w rejonach nadmorskich,gdzie nie zaleca się uprawy śliw.TO TORBIEL ŚLIWY.powodująca niewyobrażalne torbielowate zniekształcenia owoców.No - to tyle o śliwach.O brzoskwiniach będzie oddzielnie.I to tyle na dziś.Obiad na stole ,zatem smacznego.
Tak,tak,będzie c.d. o śliwach,bo przecież  to moje zadanie.Tak stwierdził ktoś onegdaj w prawdzie,ale jednak................"Ty pisz o roślinach,a nie o przepisach kulinarnych,bo to jest twoje zadanie"zacytowałam.
Kiedyś.Dość dawno temu podawałam Państwu przepis na ryby smażone ,marynowane.Ponieważ ryb jemy za mało,,myślę że jeszcze jeden sposób na przyrządzenie ich się przyda.A tym bardziej,że mogą postać w lodowce nawet i dwa tygodnie,choć mało kiedy ma to miejsce,bo wielu osobom bardzo smakują.Należy usmażyć np 1 kg ryb.I to nie jest obojętne jakich.I tu może być problem.Bo mrożone niezbyt się do tego nadają.Leżąc w zalewie octowej tracą swoją konsystencję,nie tak bardzo,ale jednak.Proponując ten przepis sugerowałam,że może to być np.Sum,ale bagatelka,około 50 zł,1 kg.Zatem zaproponowałam śledzie do smażenia.Można takie kupić.Są to śledzie nie solone.A cena ich bardzo przystępna .Ze względu na pewna zawartość tłuszczu do marynaty bardzo się nadają, po prostu .........................pycha.Wiem,to nie Węgorz ,ale trochę do niego zbliżone są w smaku.A zalewę robię ,dając na pół szklanki octu, 10 % 3  szklanki wody,pół szklanki cukru,bo to musi być słodkawe i przyprawy :liście laurowe,ziele angielskie  i pieprz w ziarnkach [poprzetrącany],to jest potłuczony tłuczkiem do mięsa w jakiejś ściereczce lub foli.Ilość pieprzu zależna jest od tego czy lubimy potrawy ostre czy nie.Ja lubię,więc daję 1 łyżeczkę od herbaty.Sól nie  będzie potrzebna [ no -  może nieco pod postacią jakiejś przyprawy kuchennej] Jeżeli chodzi o stosunek octu do wody,to proszę samemu popróbować bo może być go więcej albo mniej.Śledzie ,lub rybę  przed smażeniem należy posolić.Wodę z octem i dodatkami trzeba zagotować i wystudzić....................KONIECZNIE WYSTUDZIĆ.Ryba też winna być zimna.I teraz można włożyć te rybę lub te śledzie ,czasem filety śledziowe NIE SOLONE,NIE Z BECZKI.Kto lubi może dodać pokrojonej w piórka cebuli.Po trzech dniach,no może po dwóch jest już dobre.Tak dokładnie podaję i to po raz drugi ten przepis albowiem zdarzyło się,że pewna osoba zrozumiała,że mają to byś śledzie,po prostu śledzie,a zatem solone.
"Jakiś przepis,daj jakiś przepis kulinarny "usłyszałam w słuchawce.No dobrze będzie przepis a właściwie wyjaśnienie starego,uściślenie go.Ale przed tym...................co z tą solą?.Otóż to............Czy wiecie Moi Drodzy Czytelnicy,że  najgorsze co może spotkać środowisko naturalne z glebą włącznie to zasolenie.Wiele gleb wymaga rekultywacji - no niestety ,zasolona do rekultywacji się nie nadaje.Ona nie nadaje się do niczego.W krajach bardzo rozwiniętych już są takie problemy ,choć na tamte gleby nikt soli nie sypał,ale znajdowała się ona w nawozach,środkach ochrony roślin,szczególnie,a właściwie tylko tam gdzie nawożenie i walka chemiczna np z chwastami była intensywna.Co to znaczy?Otóż to,że np. nad polem kapusty rozpięta była sieć rurek winidurowych z dziurkami i systematycznie płynęła w tych rurkach nie tylko woda,o  nie.Poza wodą były tam nawozy,herbicydy itp.O! gdybyście widzieli jak szybko,nie ! jak szybkościowo rosła ta kapusta i nie było tam,tj w tej kapuście ani chorób,ani szkodników.Ale po kilku latach tak intensywnej hodowli warzyw gleba nic ,przez wiele,wiele lat nie urodzi.Zatem co?Gałąź na której siedzimy już jest do połowy podpiłowana.I  w tym momencie jestem spokojniejsza,że o tym poinformowałam i wiem,że choć na własnej działce soli stosować nie będziecie.Są inne sposoby na niechemiczną walkę z mrówkami ,gąsienicami itp.

No ,dobrze coś z kulinariów zatem.A to dla wytchnienia po takim smutnym temacie
Tak sobie pomyślałam,na porannym spacerze z moim psem,i jak on cierpi od wysypanej soli,ale trudno,człowiek ważniejszy.Ale czy ważniejsza,jest przyroda w aspekcie globalnym?.Niejednokrotnie na moich wykładach pytano mnie czy można posypać sól.by zniszczyć jakiegoś szkodnika.A także w moim ogrodzie jeszcze przed laty,jak uprawiano wszystkie prawie warzywa słyszałam wygłaszane takie treści................."Masz liszaje na kapuście,to posyp ją solą,liszaje zginą".Tu wyjaśniam,że chodzi o gąsienice Bielinka Kapustnika  ,lub................."Chcesz zniszczyć mrowisko ,posyp je solą".Włosy na głowie stawały mi na baczność choć mam długie."Zaproponowałam Zarządowi Ogrodu ,by w gablotach informacyjnych ukazało się takiej treści hasło:"Ręce precz od soli"Ileż było pytań ,o co chodzi i wszystko ja wyjaśniałam,bo odsyłano niedoinformowanych do mnie,jako do autorki hasła.A o co chodzi?chodzi o to,że...................

O dzwoni moja koleżanka.
Nazbierało mi się różnych informacji,oj ! nazbierało ,ale przed tym okolicznościowe  islandzkie przysłowie."Mądrość podąża za nami,lecz my poruszamy się szybciej."No,to może ja trochę postoję,może mnie dogoni.A tak w ogóle to już rozumiem dla czego ludzie starsi posiadają tyle mądrości,bo -  chodzą wolniej.

środa, 20 stycznia 2016

No - to co? ŚLIWY  .
Jak wszystkie pestkowe ,te drzewa nie są długowieczne.W przypadku gruszy 20 lat to młoda grusza,a śliwa wtedy kończy swój żywot.Oczywiście ,zdarzają się wyjątki,szczególnie u starych,dawniej posadzonych odmian.Ale "obecna młodzież"sędziwego wieku raczej nie doczeka.I nie ma co się upierać ,"bo przecież jeszcze plonuje".Ale ile jest tego owocu? Czy to jest opłacalne,?Także wiśnie nie dożywają 30 lat,z pewnością  - nie.Pestkowe nie budują korzenia palowego,śliwy także.Ich największa masa "ściele się" tuż pod powierzchnią gleby.Oznacza to,że chętnie i szybko" skonsumują" każdy nawóz wysypany na glebę.Także wtedy gdy śliwy rosną na trawniku.Proszę się nie obawiać ,że trawy wszystko zjedzą.Tak nie jest.Te "sypnięcia",to co najmniej dwa razy wiosną, w marcu i po kwitnieniu  i jesienią po opadnięciu liści.I to winno się powtarzać każdego roku.Bardzo pilni,mogą jeszcze zastosować nawóz na początku czerwca. Za każdym razem nie więcej ja jedną garść pod jedno drzewu,niezbyt blisko pnia A gdy  opadnie nadmiar zawiązków to nawóz będzie potrzebny do wzrostu tych co na drzewie pozostały.Susza , szczególnie długotrwała w przypadku gleb lekkich piaszczystych  dla śliw jest zabójcza.Zatem czuwamy nad poziomem wody w glebie,pestkowym ,bardzo potrzebnej ,że już nie wspomnę,że bardzo potrzebnej w okresie przyrostu owoców.
Wszystkie,absolutnie ,wszystkie śliwy winny być odpowiednio prześwietlane.Ale dopiero  5 lat po posadzeniu,nie licząc wcześniejszego ,w momencie sadzenia przycięcia gałązek o jedną trzecią.W odróżnieniu od drzew owocowych ziarnkowych ,tj, jabłoni i grusz kształt korony śliw winien być zupełnie inny.Najlepiej ,niech mają KORONĘ KOTŁOWĄ.To taka korona w której likwiduje się przewodnik i pozostawia boczne gałęzie.Korona kotłowa,to otwarta na światło i słońce korona.Z takiego drzewa owoce są smaczne,słodkie i pachnące.I pozostańmy przy tym.CD jutro jak Bóg pozwoli.A jest jeszcze o czym pisać............oj ! jest.
Zanim przejdę do działkowych spraw,dla  zmiany nastroju:
"Pani w szkole pyta dzieci?które z was uważa się z głupie ,proszę wstać.Dłuższa cisza zostaje przerwana przez Jasia,który wstaje.Jasiu ,uważasz,że jesteś głupi,pyta pani.?Nie,odpowiada Jaś .,tylko wstałem bo pani tak sama stoi."
JAK TO ONEGDAJ BYWAŁO To onegdaj zakończyłam,chyba przed wczoraj............"no i zaczęło się".Ciąg dalszy,był taki ,tego co się zaczęło.Centrum Rudy Pabianickiej,był Marysin.To także nazwa przystanku tramwajowego.Kto chciał zobaczyć co się dzieje ,szedł tam.Z reszta słychać było,że front się już oddalił.Poszliśmy zatem tam i po drodze minęliśmy chłopca w wieku może 15 lat,bladego,zmarzniętego jak stał w wejściu do pałacyku mieszczącego się przy ul.Pabianickiej nr 240.Teraz już go niema.Wtedy nad wejściem było zadaszenia i tam  ,pod nim stał z pancerfaustem na ramieniu.To taka broń przeciwczołgowa.Tyle,że tych czołgów na które czekał nie było.Wszystkie sklepy na Marysinie były już obrabowane,ale to co  było w tych sklepach? to obrzydliwa marmolada i jej podobna margaryna ,no - czasem brykietowego kształtu chleb z dodatkiem mąki kasztanowej i różnych innych substytutów ,równie nie nadających się do jedzenia.Po sprawdzeniu,że nasze mieszkanie przedwojenne jest  wracaliśmy do domu i po drodze mijaliśmy ciągnące się w nieskończoność tłumy ludzi z wózkami i ręcznymi bagażami.Szli całą szerokością jezdni,człowiek przy człowieku.Szli ,bo to była droga na zachód ,na Wrocław i tylko od czasu do czasu słychać było ............"nach Breslał,nach Breslał.W wejściu  do pałacyku przy ul Pabianickiej 240  [ nie zapomnę tego numeru ] leżał wspomniany już chłopiec, i leżała też obok niego roztrzaskana głowa. Pancerfaustu nie było."A gdzieś tam matka jego miała złe przeczucia,bo matki je mają" ,skonstatowała moja mama.Do dziś nie rozumiem czemu tak się stało,że nagle połowa [dosłownie  połowa] Rudy Pabianickiej odeszła.Pozostały domy i mieszkania i także ten dom w którym rodzice moi mieszkali przed wojną i nasze przedwojenne mieszkanie już na nas czekało.Na tę okoliczność kiedyś spłodziłam wiersz i jest on gdzieś we wcześniejszych postach ,zatem dziś przytoczę tylko jego końcówkę.Ona bardzo dokładnie "maluje" obraz tego dnia.

.................."Jak niegdyś mieszkańcy Sodomy,szli milcząc w swą daleką drogę.
W zamienionym na magazyn kościele ,dzwony milczały,nie biły im na trwogę.
Tylko niekiedy spośród tłumu,żegnała spojrzeniem swój faterland żona Lota,
by po wielu latach,doświadczyć boleśnie,tego co znaczy słowo tęsknota.
Jak to się stało,że oszukał ich tak boleśnie,mesjasz samozwańczy?
A teraz idą ,niczym w żałobnym orszaku,z własnej woli ,wygnańcy."


I po co ja to pamiętam?
Pozwólcie,że na początek zacytuję przysłowie abisyńskie.:
"Pierwszy łyk piwa rozgrzewa serce,drugi - ochładza, trzeci -  podnieca,czwarty - pałasza z pochwy  wydobywa."
Ja osobiście poprzestałabym na tym trzecim.

A teraz .................jednak zacznę od wspominków,bo 20 stycznia 1945 r,też zapisał się w mojej pamięci,jakby to było wczoraj.

wtorek, 19 stycznia 2016

ŁATWA LEGUMINA NAPRĘDCE.w oryginale.
Cztery białka i jedną ósmą kg .cukru ,sok z całej cytryny i dwie łyżki konfitur wiśni ucierać przez pół godziny w donicy.Gdy już dobrze gęste wyłożyć na półmisek obstawić biszkoptami i podać.

Ha,ha,ha, ucieranie pół godziny to jest naprędce.Pomimo wszystko życzę smacznego.
A jak robiono krem wiśniowy bardzo,bardzo dawno temu.Już się z pewnością domyślacie,że przepis jest z mojej starej książki kucharskiej.Często podając jakieś z niej przepisy ,myślę,że  są też  ciekawostką,a kto pilniejszy może  popróbować wykonać.Zatem :
KREM WIŚNIOWY,przytaczam w oryginale,bez podpowiedzi z mojej strony.
Wydrążyć ćwierć kg. wiśni.Pestki potłuc i zagotować w kwaterce wody.Zrobić syrop z ćwierć kg .cukru i zasmażyć na nim wiśnie.Gdy wiśnie będą już przezroczyste wyjąć je z syropu a syrop sam wysmażyć aż zupełnie zgęstnieje.Pół litra kremowej  słodkiej śmietanki ubić na pianę,dodać wystudzony syrop i wiśnie i 7 listków rozpuszczonej żelatyny.Wymieszać,wlać   do formy i postawić na lodzie.
To nawet może być smaczne ale do wykonania musimy poczekać do lipca,ale to już nie długo.
A wiecie,że dnia już przybyło 40 minut, huraaaaaaaaaaaa

A coś na teraz z wiśni.?..............konkretnie z dżemu wiśniowego.Też przepis z dawnych lat.
Na działce ,lub w ogrodzie należy uprawiać wiśnie niekłopotliwą, odmiany PANDA.Oczywiście ,nie owocuje ona tak intensywnie jak ŁUTÓWKA,,ale mając dwa drzewka możemy zaspokoić apetyty kilku osobowej rodziny.Nie ma ona też takich tendencji jak Łutówka do ogałacania  pędów ,zatem nie ma pracy przy tak zwanym "fryzjerskim strzyżeniu" polegającym na skracaniu tychże,by" przesunąć" strefę owocowania bardziej do środka korony.I choć z Pandy plon niższy warto właśnie ją mieć .A taka informacja   którą podam teraz ,może wiele  dać..................co dać? wyższy plon.WIŚNIA ,każda korzeni się płytko.Nie posiada korzenia palowego jak grusza i z tej przyczyny szybko pobiera dany jej  nawóz,a także reaguje na podlewanie w czasie suszy.Spełniając jedno i drugie Panda ,też da wysokie plonowanie.W odróżnieniu od innych drzew owocowych zasilanie nawozem w okresie wiosennym,może być nawet czterokrotne.W  marcu,kwietniu i dwa razy po kwitnieniu,tj w maju i na początku czerwca.Następne dopiero jesienią po zrzuceniu liści.Nie,nie należy przedobrzyć i stosować nawozów więcej.Bo od lipca do jesieni każde drzewo pracuje na zdrewnienie tego co w wyniku nawożenia przyrosło i wtedy nawóz już nie jest potrzebny.|Ewentualne dalsze nawożenie spowodowałoby dalsze przyrastanie i na zdrewnienie nie byłoby już czasu.Wówczas te niezdrewniałe w zimie zostałyby zmrożone i na wiosnę uschły.

Lubię wiśnie , bo są bardzo zdrowe ,posiadają..................jak to teraz mówi młodzież "mega" witamin są też owocem przerobowym.
A teraz ?
WIŚNIA.Wiecie co?................to jest drzewo tzw. trudne do omówienia.Bo ileż razy na moich wykładach  słyszałam takie zarzuty pod adresem właśnie wiśni,"A u mojego dziadka za stodołą rosły wiśnie i były to drzewa zdrowe,zdrowe miały liście i owoce i nic się z nimi , nie działo".Teraz ,natomiast już w sierpniu,a czasem i w lipcu stoją gole ,bo wszystkie liście im opadły.I co ja na to?I wtedy cały mój wywód o tym jak to w miarę ulepszania gatunku ,tenże gatunek coś zyskał  ,ale też i stracił.Co zyskał?Drzewo o niewielkich rozmiarach,prawie bez pnia,lub o bardzo niewielkim 40, 50 cm.Z takiego drzewa zbiera się owoce stojąc na ziemi co jest dużą oszczędnością czasu ,a dziś czas kosztuje.Kiedyś  ,był tani.Także uzyskano owoce o  wiele większe i o wiele mniejszej pestce , co jest też ważne :Z kwaśnych,tylko przerobowych uzyskano  deserowe.................słodziutkie,nie takie kwaśne jak te co zbierał dziadek.Ale niestety ,te nowe odmiany w ramach ciągle tego samego gatunku straciły wiele na odporności ..Są bardziej podatne na choroby kory i na omawianego wczoraj przeze mnie  raka bakteryjnego kory.Ale to jest Pikuś w porównaniu do groźnej......................DROBNEJ PLAMISTOŚCI LIŚCI DRZEW PESTKOWYCH.I  to ona powoduje przedwczesne opadanie liści nawet już w lipcu ,jak pogoda jest deszczowa.Pisałam o tym już kiedyś a teraz jeszcze powtarzam,bo to ważne mieć świadomość co mamy na działce lub w ogrodzie.I jakby na przekór wszystkiemu,szkółki oferują głównie odmianę ŁUTÓWKA, z   wszystkich odmian najbardziej podatną na tę chorobę,ale też ze wszystkich odmian najintensywniej plonującą,przy założeniu,że  będzie opryskiwana Syllitem dwu lub trzykrotnie ,rozpoczynając oprysk już w dwa tygodnie po kwitnieniu.I to będzie pierwszy,za dwa tygodnie drugi i za dwa tygodnie trzeci.I wówczas drzewa do jesieni pozostaną zielone.A jakby na to nie patrzył,liście także po zbiorze owoców są potrzebne  bo już pracują na związanie przyszłorocznego owocowania .
A teraz napiszę to od czego powinnam zacząć,ale chciałam "pozbyć "się informacji na temat chorób jak najprędzej.
A teraz przysłowie bardziej adekwatne do tematu jaki na dziś wybrałam:"Więcej hałasu czyni przewracające się drzewo,niż cały las gdy rośnie."A to drzewo to ,wiśnia.
Jakiekolwiek podobieństwo do czegokolwiek jet tylko przypadkowe.A  - o co mi chodzi?O treść tego przysłowia:"Ten kto ma wilka i lisa sąsiada nie zawsze sypia i nie zawsze dojada."

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Jak jest mi smutno to przypominam sobie  dzień  18 stycznia 1945 r.To był poniedziałek.Wszystko już "się sypało".Nagle nikt niczego i nikogo nie pilnował.Było mroźno, ale pochmurno.Koza która "była na stanie" zjadła dach co miała nad głową,bo kozy jedzą wszystko i przez otwór patrzyła na świat.W małej kuchni było tylko ciepło.Tam mama która już nie poszła do pracy zagotowała wodę i zrobiła mi herbatę,bym się rozgrzała.A ta herbata  była z tartej suszonej marchwi,posłodzona sacharyną.Okropieństwo.Ja w ciepłych pumpach [pumpy to spodenki z grubego,"drapanego"|od wewnątrz barchanu] w szczeliny w deskach podłogowych wkładałam wycięte z tektury litery i wciąż pytałam czy dobrze ułożyłam jakieś słowo a mam poirytowana ustawicznymi pytaniami,strofowała mnie ............cicho,cicho,bo słychać było pomruki zbliżających się i odchodzących frontów.Wychodziła też na zewnątrz i sprawdzała i sama do siebie mówiła ............."nie rozbłysków jeszcze nie widać" i przestawiała garnki na piecu z jakąś zupą zagęszczona tartymi ziemniakami To drugie paskudztwo."Jedz,jedz,bo musisz coś ciepłego zjeść"I to była cała prawda.Poza tym,że było to ciepłe,to nic więcej.Aż tu nagle wpadł mój  16  letni brat zatrudniony jako ślusarz w zakładach..............,nie ważne w jakich i już od progu zawołał.Szef nas zwolnił a Waszczyński  powiedział że wojsko Polskie jest już w Tomaszowie.Waszczyński to  przewodniczący jakiejś podziemnej organizacji działającej na terenie tych zakładów,do której zapisał się też i mój brat.Całe szczęści ,że o tym poinformował tak późno.Bo co powiedziałaby moja biedna matka,która  już jednego syna miała w  obozie w Sztutchofie  a córkę w więzieniu w Koźminie.No - i się zaczęło.I dorosłam bardzo szybko,na tyle szybko,że zdawałam sobie sprawę,że możemy zginąć wszyscy,a może tylko ja? Pierwszego stycznia skończyłam 6 lat.A front był coraz bliżej,bo coraz głośniejsze jego pomruki.I cóż dla mnie teraz może być  jeszcze smutnego?
CZEREŚNIA.tak zupełnie indywidualnie jej nie omawiałam,tylko w połączeniu z wiśniami.A to z tej przyczyny,że jest  gatunkiem drzewa owocowego sprawiającego wiele kłopotów.Trzeba cierpliwości i pracy by uzyskać zadowalający plon.Kłopotliwe też jest to,że jeszcze do niedawna były w sprzedaży drzewa czereśni budujące ogromne korony,co sprawiało kłopot przy zbiorze owoców,ale też i przy wymaganych opryskach.Lecz już są możliwe do nabycia czereśnie o małych koronach,ale pomimo to są tak jak i poprzednie też bardzo podatne na RAKA BAKTERYJNEGO KORY.Bardzo podatne.Jakiekolwiek skaleczenie może powodować wycieki gumy ,to, to podobne do żywicy.Czasem dopiero po kilku latach drzewo umiera,a czasem bardzo szybko.Sposób leczenia tej choroby w warunkach amatorskich upraw jest mało skuteczny."To co mam zrobić zapytał mnie kiedyś sąsiad Stefan"?Czekać od;parłam.I wiecie co.?Jeszcze przez kilka lat zbierał owoce ,ale gałęzie stopniowo zasychały.Czasem tak jakoś nagle ,nawet z zawiązanymi już owocami.Prawdziwym utrapieniem jest jednak szkodnik czereśni NASIONNICA TRZEŚNIÓWKA ,o sympatycznej nazwie  prawda?To ją ,a właściwie jej stadium larwalne można spotkać w dojrzałych owocach.Larwy te są  bogate w proteiny , a proteiny są potrzebne do budowy mięśni.Tu, niestety nie ma innej rady jak tylko oprysk,jakimś preparatem chemicznym.No - niestety.Ale to nie koniec trudności,bowiem preparat ten należy zastosować w czasie wylęgu dorosłego osobnika,tj żółtego żuczka w czarne pasy.Chyba żółtego,jeżeli dobrze pamiętam.Ale czarne paski to są na nim na pewno.Jest jednak tak chimeryczny,że wylęga się kiedy chce.Może to być już w końcu maja,z może dopiero w początkach lipca.I co? i jak zgadnąć kiedy.Jak to robią plantatorzy,że nie mają robaczywych czereśni.Otóż oni zawieszają specjalne tablice lepowe w sadzi i sprawdzają co kilka dni co do nich  się przylepiło.Jak to coś ma czarne paseczki ,to przystępują do oprysków.Najczęściej robaczywieją ...............nie opryskiwane późne odmiany czereśni....................ale też uwaga!.............wczesne odmiany wiśni.
Nie bez znaczenia też jest fakt,że lubią czereśnie ptaki i ,że trudni z nimi walczyć ,a to z powodu ich wczesnego" wstawania" rano.I nie boją się też zawieszonego w koronie włączonego radia.Skuteczne są tylko osłaniające korony firanki,ale skąd takie duże wziąć?

Jeżeli dzisiejsza informacja jest trochę negatywna w swojej treści,to przepraszam,ale nie zamierzałam tego.Nie potrafię jednak kłamać .A prawda wygląda tak jak podałam.

Jak mnie jest smutno to przypominam sobie...............
Jeżeli myślicie,że nie miałam już wczoraj pytań przez telefon ,to się mylicie,oj mylicie.Zapytano mnie,"A co to jest przerzedzanie zawiązków i po co się to robi i jak się to robi?"No - tak ,nie dane mi jest opuścić cokolwiek.A,że nie poświęciłam temu tematowi więcej czasu,to z tej przyczyny,że ogrodnicy amatorzy przerzedzania zawiązków nigdy nie robią.Uczono mnie,że że w sadach wielkotowarowych  obrywano co piąty zawiązek [mały owoc} licząc je na pędzie owoconośnym.W ten sposób ,te pozostawione były większe i dorodniejsze,a co za tym idzie uzyskiwały wyższą cenę. Teraz podobno robi się to chemicznie w formie oprysku.Nie znam ogrodnika amatora,który by wykonywał przerzedzanie.Ogrodnik amator cieszy się z tego co widzi na drzewie,im więcej widzi małych owockow tym lepiej.Niejednokrotnie drzewa same decydują jak duży ma być plon i nadmiar jego zrzucają pod koniec czerwca,co nieświadomych działkowców wprawia w zakłopotanie, i nieprawidłowe tłumaczenie tego faktu,że może to jakaś choroba.A to tylko powszechnie znany "OPAD ŚWIĘTOJAŃSKI".

Ponieważ omówiłam potrzeby [ i chyba się w tym powtarzam ] drzew owocowych ziarnkowych,czas na pestkowe."Informacji nigdy za wiele"mawiał pewien bardzo mądry pan profesor.Zatem..............
"Dobro nie ma czasu na odpoczynek"Wybrałam takie dziś przysłowie,by pasowało do tego co napiszę teraz.To tak trochę prywatnie z nadzieją,że może jakimś cudem dotrze ta prośba do Pana Ministra Zdrowia.Jest na moim osiedlu Poradnia  przy ul Bydgoskiej.Bywam tam ostatnio,a i wcześniej także. Zawsze wychodzę z niej zadowolona .Nie narzekam na służbę zdrowia,bo nie mam powodów,bo moja służba zdrowia,to też ta poradnia,która pamięta czasy "Wczesny Gomółka "a jednak ciągle jest zadbana i pracuje w niej UŚMIECHNIĘTY PERSONEL.I w związku z tym mam taką propozycję.................Panie Ministrze Zdrowia,by Pan czasem sprawdzał jak funkcjonują podległe Panu poradnie i tym dobrym ,proponuję nadać tytuł widoczny ,na zewnątrz  MIEJSCE PRZYJAZNE CZŁOWIEKOWI.

A teraz już sprawy ogólne działkowe i inne.

niedziela, 17 stycznia 2016

JABŁKA NADZIEWANE NA WINIE.przytaczam w oryginale,bez moich podpowiedzi.
Obrać z łupy i wydrążyć jednym końcem kwaskowate jabłka.Pocukrować je i napełnić następującą mieszanką.: Usiekać 10 dkg oparzonych słodkich migdałów i kilka cząstek smażonej pomarańczowej skórki,dodać garść rodzynków i trzy łyżki cukru.Wymieszać razem i napełnić tym wydrążone jabłka.Ułożyć w naczyniu i zalać szklanką białego wina i wstawić nakryte do miernego pieca. na pół godziny.Potem wystudzić i podawać na salaterce.Ugarnirować waflami lub makaronikami.To tyle.
Koleżanko moja!,nie dzwoń i nie pytaj co to znaczy mierny piec i ile ma być tych jabłek i że wafle służące do ugarnirowania rozmiękną.No cóż ..............wszystko zależy od fantazji,albo ją mamy,albo nie.A najwyżej się nie uda,ale ja wierzę,że się uda.
No - dobrze.Ten deser jaki wybrałam też jest z jabłek, a liczy sobie ponad 100 lat.Niestety ,można go podawać dzieciom ,tylko pełnoletnim.
KWIECIAK.Zapytany o to jak go niszczyć sadownik odpowiedziałby,"W okresie nabrzmiewania pąków jabłoni i grusz należy przeprowadzić oprysk jakimś preparatem owadobójczym.Jak będzie grzeczny to jeszcze poda,że np.może być to Kalipso.Obecnie , wyrządza on duże szkody bo się nadmiernie rozmnożył,ale kiedyś sadownicy mówili................"Nie szkodzi,że jest .Dzięki niemu nie mamy potrzeby przerzedzania zawiązków ."No - ale teraz to już przesadza tenże KWIECIAK  z przerzedzeniem i został zakwalifikowany do "odstrzału"......kumacie?Ale co by tu zrobić by nie stosować oprysków ,a zmniejszyć jego populację.Trzeba wiedzieć kiedy i czym mu zaszkodzić.Można rozłożyć folię pod drzewami w tym czasie gdy zaczynają spadać porażone nim zawiązki.Łatwo to stwierdzić bo w każdym zawiązku jest on właśnie,a konkretnie jego stadium..........gąsienica.Po rozłupaniu kilku zauważymy ją .Zbieramy z filii ,zbieramy i zbieramy i wynosimy z działki.Aby sobie to ułatwić można przez wiele dni wsypywać je ,te zawiązki do jakiegoś szczelnie zamykanego pudełka i przesypywać solą,a to na okoliczność jakby miały zamiar wyjść i poszukać miejsca ,gdzie mogłyby zamienić się w poczwarkę ,a wiosną ,już  jako dorosłe osobniki pod postacią czarnych żuczków nakłuwać zawiązki owoców by złożyć tam jaja a z tych jaj,wylęgłaby się gąsienica   i zniszczyła,bo wyjadła wnętrze zawiązka.Nie wiem czy to jest jasne co napisałam.?Chciałam przybliżyć  ,zobrazować sposób życia tego szkodnika , kiedy i ,w jakim momencie najlepiej zaingerować.

No ,nie wiem czy mam szukać tego deseru?A moja koleżanka myśli,że każdy uda się wykonać?......zobaczę.
Krótka przerwa,bo dzwoniła moja koleżanka z prośbą,cytuje............"daj jakiś deser z tej twojej starej książki kucharskiej".Ale póki co .................. to mam omówić taką jedną małpę jakby to określił mój sąsiad działkowy Stefan,szkodzącą drzewom ziarnkowym ,bo jabłonie i grusze to ziarnkowe,pozostałe,to pestkowe.
Bo jest jeszcze PARCH GRUSZY. Tak, tak, to ta sama choroba która atakuje jabłonie.Na szczęście nie wszystkie.Grusze także nie wszystkie.Jednak w tym miejscu zmartwię amatorów owoców Faworytki ,zwanej potocznie Klapsą.To jej przepiękne dorodne,duże i bardzo smaczne owoce niestety takie nie byłyby,gdyby nie opryski,wiele oprysków i różnymi preparatami  oprysków.No - chyba,że będą takie lata jak ubiegłe,to może ewentualnie urodzą się wyjątkowo  zdrowe.
Bo choroba rozwija się  w lata deszczowe.I jej objawy  to brunatne ,lub czarne plamy na liściach już w pierwszej połowie lata.Część liści opada.Choroba przenosi się na zawiązki owoców.Zostają porażone i przedwcześnie opadają ,a te którym uda się nieco podrosnąć są sparszywiałe i pokryte plamami.Brzydko wyglądają i są niesmaczne nawet po obraniu ze skorki.Ale są takie odmiany  grusz ,które na tę chorobę akurat nie zachorują,ot choćby KONFERENCJA.

Pozostaje mi też omówić pewnego,szkodnika.I jest to szkodnik akurat i jabłoni i grusz.,

Został gruszowy temat niedokończony i to mnie męczy.Nie będę z tym czekać do jutra.W prawdzie w starszych postach wspominałam o tym co zagraża gruszom ,ale jednak.!!!!!!!!!
A teraz przepraszam ale muszę kończyć a tyle miałabym jeszcze do napisania.Nie obiecuję,może jeszcze dziś mi się uda,a jak nie to jutro odrobię zaleglosci.
Drzewa grusz na działce...............tak,czy nie?
I tu jest dylemat.Jeżeli chodzi o stanowisko  to jest podobne do jabłoni,z tym,że grusze nie lubią gleb podmokłych o wysokim poziomie wód gruntowych.Jak żadnego innego drzewa jego korzeń palowy ,to jest maciczny jest bardzo długi.Sięga bardzo głęboka i żadna sucha gleba mu nie straszna,ani temu krzeniowi ,ani drzewu.O ! najlepiej czują się grusze rosnące w szczerym polu.Jeszcze można je spotkać bo wyznaczały onegdaj granice.W prawdzie,owoce ich pozostawiają  wiele do życzenia  ,ale jakby na to nie patrzył to jednak jest ten sam gatunek.Najgroźniejsza jednak ostatnio dla tych drzew jest choroba ,która rozwija się na jałowcach i w drugiej połowie lata zostaje przeniesiona na liście grusz powodując rdzawe plamy,stad nazwa RDZA GRUSZY.I jak na razie jedynym lekarstwem jest zlikwidowanie jałowców w promieniu nawet do 300 m.Zatem ,nie wiem jaką decyzję podejmiecie Państwo..............mieć je na działce czy nie?..............oczywiście grusze.Nie, ja nie będę niczego podpowiadać,może tylko to,że walka z tą chorobą, gdy gdzieś w pobliżu rosną jałowce ,jest walką z wiatrakami.
Porcja na 2,3 osoby.deseru owocowego bardzo zdrowego i pod taką postacią chętnie jadanego przez dzieci,nawet te które za owocami zbytnio  nie przepadają.
1 jabłko i 1 gruszkę,należy obrać ze skórki i zetrzeć na tarce o grubych oczkach.Natychmiast skropić cytryną i wymieszać by sok z cytryny wszędzie dotarł,wówczas owoce nie pociemnieją a bardzo słodkie dodatki do tego deseru bez soku z cytryny uniemożliwiłyby konsumpcję.Teraz należy dodać 1 łyżkę miodu  1 łyżkę rodzynek i 4,5 owoców suszonych fig pokrojonych w paseczki, z tym,że po wymieszaniu z miodem i rodzynkami figami się tylko ubiera wyporcjowany deser.
Nie,nie jest to takie słodkie jakby się wydawało.

A teraz grusze,ale jako drzewo
Skończyło się wyjazdowe posiedzenie  PIS w Jachrance.I co ja się dowiaduję ,że ten Hotel ma ileś gwiazdek.A ja pamiętam lata 80 ,te jak uczestniczyłam na polecenie jednostki nadrzędnej w Warszawie w naradach.I też przez wiele lat były one w styczniu i to właśnie w Jachrance.W pokojach było nawet ciepło ,ale na stołówce ...........lodownia.Na śniadanie podawano jak w przedszkolu zupę mleczną,która natychmiast robiła się zimna.Nieco cieplej ,ale taż nie luksusowo było na sali konferencyjnej,zatem nikt się nie spieszył na narady.Byli przedstawiciele ze wszystkich województw  i to przeważnie mężczyźni.Kobiety były trzy,z Opola,Olsztyna,no - i z Lodzi ja.Przeważnie przychodziłyśmy jako ostatnie,bo do czego się śpieszyć?Ale raz to już przesadziłam, i Szef mój powitał mnie"O proszę Łódź jak zwykle musi mieć eleganckie wejście".Zatem jak zbliżał się styczeń to zaklinałam"byle nie Jachranka."Ale przyszło mi tam jeszcze być wiele razy.A teraz? teraz okazuje się ,że to luksusowy  Hotel .

To tyle wspominek,dziś o gruszach ,ale przed tym .....deser gruszkowo -jabłkowy dla dzieci,a i dorośli typu łasuchy go lubią.
Na początek przysłowie o przysłowiach.............."Przysłowia są echem doświadczeń."Chyba coś w tym jest, jakaś prawda.