środa, 16 grudnia 2015

ONEGDAJ BYWAŁO TAK.!.........Front się nieco uciszył i wstawał pochmurny ranek 19 stycznia.Była mgła i na drzewach prześliczny szron,a my szykowaliśmy się do schronu,tj.do piwnicy usytuowanej pod pięknym pałacykiem.Zmuszona zostałam do założenia kilku sukienek,jedna na drugą i do dziś nie wiem po co.Dzieci mojej siostry podobnie,ale one zostały zapakowane do głębokiego wózka dziecięcego i pookrywane jakbyśmy jechali na Syberię.Mróz jednak nie był mały,tak gdzieś, około - 25 stopni.W południe zawsze było o kilka stopni więcej.To wtedy było normalne a  i tak  nie ma co porównywać np .do temperatury w okolicach Stalingradu,bo tam już na początku listopada było - 40 .Gdy teraz o tym myślę i widzę na starych filmach ,to jest mi przykro,bardzo przykro,że w takich warunkach walczył człowiek.I nie ma to znaczenia,jakiej narodowości człowiek,wszak człowiek,który złożył przysięgę na posłuszeństwo i wykonywanie zadań.Ale wracam do naszego wymarszu.Szłam pierwsza ,przywiązana do wózka,bym się nie zgubiła z krzyżem w ręku.Było przecież jeszcze ciemno.Tak dotarliśmy do budynku w którym były solidne i obszerne piwnice.Po nie przespanej nocy zasnęłam natychmiast ,położona na jakiejś półce wypełnionej sianem.Gdy się obudziłam w piwnicy było jakieś zamieszanie.Okazało się,że mój szwagier z butelką bimbru poszedł do właściciela tej posiadłości by mu podziękować,co jeszcze kilka dni wcześniej byłoby zupełnie absurdalne.Po pewnej ilości wypitego płynu obaj poczuli jakiś przypływ odwagi i wyszli na taras by postrzelać  [ oczywiście nie mój szwagier ].I nagle serie z karabinu maszynowego po ścianie budynku i brzęk tłuczonych szyb.Obaj bohaterowie na szczęście zdążyli się schować,ale tylko perswazje kobiet po pewnym czasie poskutkowały i zgodzili się obaj,że oni na wojnę jednak nie pójdą.Gdy się przebudziłam już całkowicie ,stwierdziłam,że coś mnie uwierało.A to były jabłka .Tak je przechowywano wówczas  -  w sianie.Oczywiście ,kto je miał i kogo było stać na tak urządzone piwnice.Ależ radość,.......................w styczniu jabłka?.............coś nie spotykanego.Były to szare renety i do dziś pamiętam ich smak ,ale te dziś ,nie są takie,a może ja nie jestem taka?Trzeba było jednak wyjść na dwór bo zrobił się dzień i sprawdzić czy nasz dom stoi?..............ale o tym nie dziś.

Bo dziś jeszcze,chcę coś podać Państwu,coś co było istotne ponad sto lat temu.
Jakiekolwiek podobieństwo do panującej aktualnie sytuacji,jest zupełnie przypadkowe.

 A mam na myśli te dwa przysłowia:

"Im bardziej się zwierze rzuca,tym  bardziej w sieć się wikła "
"Jest zwierze większe od słonia  -  myśliwy."

I wracam już,do ...............

wtorek, 15 grudnia 2015

Bo dziś jeszcze tylko to:  - Baco,a gdyby garnitur kosztował tyle co flaszka wódki,to co byś kupił  -  garnitur czy flaszkę?  -  Jasne ,że flaszkę bo na czorta mi taki drogo garnitur ?
A ONEGDAJ BYWAŁO TAK................Noc zapadała ,a niebo rozświetlone.Jakieś małe spadochrony,jakby dziecinne "wisiały na niebie" i oświetlały tak intensywnie,że było widno jak w dzień.No  -  i właśnie znaleźliśmy się my mieszkańcy Łodzi na linii dwóch frontów,ustępującego i wkraczającego.A te  spadochroniki potrzebne były  ,by samoloty widziały cele.Z ogromu zagrożenia  [ tak dziś myślę ]ani moja rodzina,ani sąsiedzi nie zdawali sobie sprawy.Np.biegali po okolicy i zbierali te już nieczynne spadochrony ,a szczególnie z powodu sznurka.Do dziś pamiętam..............." o to wspaniały szpilsznur ".Wszystko wtedy było potrzebne,wszystko się przydawało.Bo skąd niby mieliśmy wiedzieć,że to koniec wojny,koniec braków w zaopatrzeniu?.Że paliwo już nie będzie potrzebne i że w kat pójdą karbidówki i będzie można zapalić lampy naftowe.Czy z ciekawości,czy z głupoty weszliśmy na dach,by lepiej widzieć.W prawdzie był to parterowy budynek,ale jednak.Przecież mogliśmy być wzięci za szpiegów podających jakieś sygnały   wrogowi.Ale widok był z dachu przepiękny.Od naszego budynku w linii prostej było około 3 km.do lotniska Lublinek.Tam zmagazynowany był olej napędowy przez okupanta.Myślę,że wycofując się postanowili zniszczyć go.Jedna po drugiej pękały beczki  i w powietrzu na tle płomieni  zmieniały swoje kształty,jak kwiat rozwijający się w przyśpieszonym tempie ,na klatkach filmu.Dziś szacuję,ze tych beczek były setki,zatem kanonada i fajerwerki  trwały około 1 godziny.Ledwo nieco przygasło,nagle pojawiła się łuna ,ale gdzieś daleko.To palił się Radogoszcz.To wiezienie gdzie spalono wielu więżniów.Udało się przeżyć tylko tym którzy wskoczyli do basenu z wodą przeciwpożarową.O tym jednak dowiedzieliśmy się za kilka dni.Aż tu nagle druga łuna ,całkiem blisko.Ojciec lokalizował..............." o to pali się apteka na Marysinie",a za moment brat krzyczy z drugiej części dachu................."patrzcie Gadka płonie."Gadka to blisko,bardzo blisko nas położona  wieś.Paliły się drewniane zabudowania ,słomiane dachy i stogi.A wyglądało to tak jakby ktoś podpalił gruby sznur długości 1 kilometra.I w tym momencie zeszliśmy z dachu.Zaczęło być groźnie.Druga połowę nocy,a właściwie to już ranek spędziliśmy w piwnicach pięknego pałacyku,którego właścicielem ,był,jeszcze był  , okupant.Grzecznie przyjął nas i innych Polaków.Sama wyprawa do tego ......................jak rodzice  mówili schronu wymaga szczegółowego opisu,ale to już nie dziś.
Jak to onegdaj bywało,zaraz po tym  nieszczęsnym,pracochłonnym przepisie,na doskonała rybę.Tak  -  to jedyny pozytyw całej sprawy...............jest doskonała,wyśmienita.

Zatem:około 1 kg takiej ryby jak sum,amur,lub tołpyga należy  posolić i usmażyć w panierce z mąki.Wystudzić.Przygotować do niej zalewę.........................i tu, ta praca:3 papryki,pół słoika ogórków konserwowych,3 duże cebule,pokroić w kostkę lub paseczki.Ogórki też.I teraz :3 szklanki wody,4 łyżki cukru,4 łyżki oleju,2 łyżki octu,2 łyżki keczupu,2 łyżki koncentratu pomidorowego,wymieszać dodać pokrojone warzywa i pogotować około 10 minut,dodać soli do smaku.Wystudzić.Dobrze wystudzić !.Zalać usmażoną rybę.Niech w tej zalewie postoi co najmniej 3 doby............w chłodzie,ale po 4 jest jeszcze lepsza.Znam osoby,które uwielbiają tak podaną rybę,ale znam też takich którzy uwielbiają zalewę z dodatkami.Mąż mojej koleżanki prosi......................"...to zrób choć ten sos".

 Mam w planie spróbować jakby smakował karp,ale zrobię próbę z niewielkiej  jego ilości.
Jakiekolwiek podobieństwo do aktualnej sytuacji politycznej  -  przypadkowe.

"Wody w usta nabiera zwykle ten,kto źle pływa w potoku słów."
"Obawiać się trzeba,nie tych co maja inne zdanie,lecz tych co mają inne zdanie,ale są zbyt tchórzliwi,by je wypowiedzieć."
To ,tyle ,tytułem wstępu, a teraz ,wiem,pamiętam,jestem winna przepisu na bardzo smaczną rybę,,ale niestety też pracochłonną.A ja lubię podawać przepisy proste,nie wymagające  zbyt wiele kolo nich zachodu.Ale Kochani ! moja koleżanka nie podarowałaby mi tego ,gdybym przepisu tego nie przytoczyła.Wiem,że jej tak sporządzona ryba  bardzo smakowała i nie tylko jej ,ale niestety ma  ona wiele wad: a to cena [bo najlepszy jest sum] no  i ta pracochłonność.No dobrze,niej jej już będzie....................


poniedziałek, 14 grudnia 2015

Wiecie kto do mnie właśnie zadzwonił?.......................nie trudno zgadnąć............moja koleżanka z prośbą,"a pamiętasz jak wtedy zrobiłaś?"..................... i tu opis tego co zrobiłam.No - nie wiem czy podać ten przepis................pomyślę,do jutra czas.