sobota, 21 lutego 2015

A moja najulubieńsza zupa,też gęsta inaczej,to zupa dla odważnych.Gotuję w 2 l.włoszczyznę i dwie ,lub trzy cebule.Gdy miękkie,miksuję i dodaję dwie kostki sera topionego,czasem trzy ,rozgotowuję  gdy trzeba jeszcze odrobinę miksuję. Doprawiam solą,pieprzem,gałką muszkatołową ,lub przyprawą do flaków [gotowa w torebce].Do tego tosty i masełko z niewielką ilością tej przyprawy do flaków] a kto jest bardzo,bardzo odważny podaje takie masełko:3 ząbki czosnku, [przeciśnięte]łyżka posiekanej natki pietruszki, 4 łyżki jakiegoś ostrego,tartego sera i kilka łyżek majonezu,odrobina cukru.  Tym się smaruje tosty.TO JEST PYSZNE.
A co dziś na obiad pytają czasem domownicy?A z tymi obiadami na przestrzeni 70 lat [tyle pamiętam]było różnie] Jednak inaczej gotowano.Zupa która obecnie "wychodzi z mody" królowała na co dzień.Musiała być pożywna i kaloryczna,by utrzymać ciepłotę ciała ,szczególnie zimą.Bo też zimy były inne.Już grudzień potrafił dać się we znaki  , a styczeń i luty zawsze.Często z temperaturą poniżej 30 stopni.Np ,moja mama gotowała krupnik na jakimś mięsie,zatem był z wkładką  i do tego kawałek chleba i koniec.Ale już następnego dnia do tego krupniku dodawała ugotowaną oddzielnie kapustę kiszoną i był to kapuśniak.Bo tak się gotowało kapuśniak,zawsze z kaszą.A zwykła kartoflanka ? to włoszczyzna  liść laurowy,ziele angielskie i ziemniaki ,ale obowiązkowo z zasmażką.Tę zasmażkę robiło się tak : ćwierć kostki masła ,dwie łyżki mąki rumieniło się na patelni wlewało szklankę zimnej wody ["pamiętaj zimnej strofowała mama,bo od ciepłej zrobią ci się kluski"} i dawało do zupy.Robiła się zawiesista .

A teraz ,a teraz pragnę zaproponować też zawiesistą zupę,ale zawiesistą inaczej.TO ZUPA DLA ODCHUDZAJĄCYCH SIĘ.Należy w 2 l wody, na kostkach rosołowych  [tylko] ugotować małą włoszczyznę .Po ugotowaniu dodać puszkę zielonego, groszku Zmiksować i dodać jeszcze pół puszki [ no może całą ] zielonego groszku .  Doprawić,ewentualnie dosolić.Posiekany koperek zwieńczy dzieło.Nie odchudzający się mogą jeść tę zupę z grzankami ,lub groszkiem ptysiowym
Zdaję sobie sprawę z tego,że być może posadzone zostały jesienią ubiegłego roku młode drzewka owocowe ,a ja co,a ja nic na ten temat.Już teraz można nimi się zająć a będzie to polegało na skróceniu o jedną trzecią przewodnika [to ,to co w środku] i także o jedną trzecią gałązek bocznych.Robi się to w celu zachowania równowagi miedzy wielkością korzeni a wielkością korony drzewa. Przy sadzeniu została zniszczona część korzeni.Pisałam chyba o tym wcześniej,że przyroda  preferuje symetrię i że jest to dla niej bardzo ważne.Jeżeli jesienią był usypany kopczyk wokół drzewka,to teraz można go rozgarnąć  by uformować misę w którą będzie się zbierała woda opadowa. To ważne .I nie,nie,nie wysiewamy w pobliżu nowo posadzonego drzewka trawy.Zrobimy to za pięć lat jak już wejdzie w okres owocowania.A w następnych tych właśnie pięciu latach NIC ABSOLUTNIE NIC NIE  WYCINAMY ,NIE PRZEŚWIETLAMY,bo nie doczekamy się zbyt szybko owocowania,albowiem co wytniemy drzewko będzie chciało  odbudować i ciągle będzie w fazie przyrastania.Na zawiązanie owoców nie starczy mu sił."Ale zobacz jak te gałązki rosną pionowo w górę",poskarżył mi się kiedyś sąsiad Stefan."To jest śliwa ,odparłam.Wszystkie śliwy mają taką tendencję." "Ale ona przypomina topolę " odparł."To weź sznurek i te rosnące pionowo "odciągnij" od pionu,ostrożnie i przywiąż do pnia.Możesz też na końcu sznurka zawiesić w reklamówce kawałek cegły lub kamienia."."Ale ty jesteś mądra skonstatował" "A co odparłam,nie wiedząc co powiedzieć."Ale w nagrodę wyjaśniłam  jeszcze dlaczego tak należy formować korony drzew owocowych."Bo widzisz,soki które mają zamiar zawiązać owoce muszą w tym celu trochę "pobyć" w gałązce.Łatwiej im będzie gdy ona jest pozioma nie pionowa,prawda.?""Z jakiego dzbana woda szybciej się wyleje,czy z przechylonego całkiem ,czy tylko minimalnie.Śliwa Stefana odpłaca  mu za opiekę obfitym plonowaniem.
WITAM  DZIAŁKOWCÓW !
"Chcecie to wierzcie,chcecie nie wierzcie",ale dziś na porannym spacerze z moim psem spotkałam Kosa i Drozda jak chodziły w parze.Czyżby było to możliwe? nie ,-no - chyba nie ,ale widać wiosna już puka do drzwi przyrody.

piątek, 20 lutego 2015

A bywało onegdaj tak : JAGODA.,moja zdawałoby się przyjaciółka , aż do śmierci ,a jakież to   ulotne.Wiele sekretów wyszeptanych na nudnych lekcjach.Chyba wiedziałyśmy o sobie wszystko.Jednak do matury uczyłyśmy się oddzielnie.Ona przebywała często  nad Nerem ,na okolicznych łąkach i się opalała .Ja zrozumiałam,że nie ma żartów  i trzeba coś zrobić z tą matmą Coś zrobić ,to oczywiści nie uczyć się,lecz zorganizować pomoc i ściągi.Pamiętam ,że na pisemną przyszła opalona i piękna,z tymi swoimi blond włosami i czarnymi oczami.Pan od niemieckiego,zażartował nawet," o kochana ,ty maturę póki co masz już na twarzy".Oczywiście zdała ją bez problemów.I jakoś tak jeszcze w wakacje nasze spotkania ustały,ale po pewnym czasie,już nie mogłam wytrzymać i spytałam co się dzieje?.Z wypiekami na twarzy opowiedziała mi o swojej ogromnej miłości do Igora.Igor był cyganem i jak wielu mieszkał   nieopodal.Miał żonę i kilkoro dzieci.Spotykali się  potajemnie na cmentarzu wojennym,utworzonym dla poległych w I szej Wojnie Światowej.Była uległa i posłuszna Igorowi i nawet uwierzyła w  herezje,które opowiadał,np ,że pewna pani miała stosunki z psem i potem urodziła pół człowieka,pół psa.Moja odpowiedź na to brzmiała "wiesz co szkoda że Ci dano tę maturę"I tak ta miłość kwitła do czasu aż żona Igora ,wraz z innymi członkami rodziny postanowiły dać jej nauczkę.Późnym wieczorem zaczaiły się i nastraszyły,ale nie Jagodę,lecz osobę do niej podobną.Od tego czasu miłość wygasła a my nie widziałyśmy się wiele lat,bo Jagoda za granicą ułożyła sobie życie,ale na spotkaniu po latach stwierdziła,"to była ogromna  miłość",już więcej na taką nie trafiłam .
A jak to onegdaj bywało?
Sałata:coraz ładniejsza i coraz większe  jej główki.Oczywiście można przechować ją w lodowce ALE NIE SZCZELNIE OPAKOWANĄ bo tworzą się w niej szkodliwe dla człowieka azotyny.Azotyny występują w roślinach gdy są przenawożone nawozem azotowym [saletrą],ale także w warzywach liściowych w wyniku nieprawidłowego przechowywania.Zatem nasza główka sałaty,niech leży w szufladzie lodówki" wyzwolona" z jakichkolwiek opakowań.A w przypadku przechowywania tzw .włoszczyzny [bo będzie potrzebna potem]  proponuje włożyć wraz z nią kawałek suchej gąbki,to wówczas zapobiegniemy pleśnieniu marchwi,pietruszki ,selera i szczególnie podatnego na psucie pora.Cytryny ,mogą  być przechowywane w lodowce nawet przez kilkadziesiat  dni,gdy będą w słoju z wodą.A co jeszcze w wodzie ,może być w lodówce?Może być to szczypior i łodygi  selera naciowego w kubku lub szklance.Będą świeże i chrupiące.Pomidory i ogórki są natomiast najsmaczniejsze gdy maja temperaturę pokojową zatem nie przechowujemy ich  w lodówce.Większą ilość ziemniaków [by nie kiełkowały]przechowuj z jabłkami.
A teraz :trochę rad praktycznych wypróbowanych przeze mnie:
Witam Działkowców ,dziś następującym  hasłem:"sekatory precz od hortensji ".To co ogrodnicy amatorzy najbardziej lubią,to ciecie,wycinanie i ,podlewanie.A czasem jest to nie wskazane.Tegoroczna zima była ,bo  już odchodzi,łagodna i myślę,że  nie wyrządziła szkód hortensjom,a mogłaby.Ponieważ nigdy nie wiadomo jaka będzie,warto same jej wierzchołki owinąć  jesienią,bo tam zimują zawiązane  pąki kwiatowe.Często działkowcy w wiosennym zapale przerzedzają krzew hortensji i robią to za wcześnie,ot choćby teraz.A teraz ,nie widać czy ten pęd  wyciąć ,czy inny,bo dopiero w maju,a czasem w czerwcu pojawią się na szczytach,niektórych  wyraźne pąki kwiatowe. Możemy wyciąć te co maja zamiar kwitnąć .Nie wiem czemu jest takie przeświadcznie,że  ,wycinanie,prześwietlanie należy wykonać jak najwcześniej wiosną,bo potem zaszkodzi roślinie. Otóż nie.Zatem wstrzymujemy się z cięciem hortensji,aż będzie widać które pędy wyciąć , na pewno nie te ,które na szczytach maja paki kwiatowe .A teraz,a teraz możemy zasilić krzaki nawozem wieloskładnikowym.Może to być ten do  iglaków,bo hortensje lubią też zakwaszoną glebę.
Do wróżki przyszedł śpiewak operowy.Ona miała dla niego dwie wiadomości ,jedną dobrą ,drugą złą.Wybrał najpierw tę dobrą."Będzie pan po śmieci śpiewał w chórze anielskim.a ta druga zła to że jutro o 10 rano pierwsza próba."

czwartek, 19 lutego 2015

Tak sobie przypominając jak to jadano w poście,przyszło mi do głowy takie danie podawane w moim domu a jest ono" rodem" z Litwy,bo na Litwie urodził się mój dziadek.Jeden w Rosji ,a drugi na Litwie,że już nie wspomnę o pochodzeniu babć.Danie to tam zwane było CEPELINY.

Należy ugotować około 1 kg ziemniaków  dokładnie" utłuc" puki cieple bo wtedy łatwiej.Na patelni przyrumienić jedną cebulę drobno pokrojoną.Po wystudzeniu ziemniaków dodać pół szklanki mąki jedno jajo pieprz i nieco soli i 1 łyżeczkę startej gałki muszkatołowej  no i tę przyrumienioną cebulę.Wyrobić wszystko dokładnie i formować duże kotlety,licząc po dwa na osobę.Obtaczać w tartej bułce i na wolnym ogniu zrumienić Podawać z surówką z czerwonej kapusty i sosem korniszonowym.Surówkę zrobić tak :poszatkować drobno  pół małej główki kapusty,dodać jedną pokrojoną w piórka cebulę ,jedną dużą starta na tarce o grubych oczkach marchew,dodać 4,5 łyżek oleju ,posolić ,posłodzić i wymieszać.Podawać na talerzu razem z "cepelinami" i polać sosem korniszonowym całość,tj surówkę też.A sos korniszonowy robiono tak: Siekano garść korniszonów bardzo drobno.Z dwóch łyżek masła i jednej łyżki mąki sporządzano zasmażkę.dodawano pół szklanki wody i korniszony,lekko słodzono. Czasem sos był grzybowy,czasem pomidorowy,a czasem koperkowy,ale mnie najbardziej smakował korniszonowy.No, to przy okazji wyjaśniło się po co w garnku kamiennym pod schodami stały korniszony.Używano je gdy dokuczała angina [ o tym pisałam wczoraj ]  i do  sosu i nie tylko,ale o tym już nie dziś.Proszę o wsparcie bo właśnie już idę do dentysty.
Już niebawem nasze wizyty na działce będą miały swój cel bardziej realny.Proponuję  [ no - za jakieś dwa tygodnie ]  rozpocząć od nawożenia.Piszę o  tym już dziś bo być może będzie konieczność kupna nawozów.Zatem moje wyjaśnienie w tej sprawie.W sklepach jest ich dużo ,ale my musimy wiedzieć jakie kupić Radziłabym posłużyć się specjalistycznymi ,przeznaczonymi do określonych roślin.I tak np. do kwitnących będą z przewagą nawozów fosforowych i potasowych ,bo to one są odpowiedzialne za  kwitnienie.A nawóz specjalistyczny do iglaków [nawet nie macie pojęcia jakie one są teraz głodne].Ten nawóz spełnia potrzeby tych roślin i jednocześnie zapobiega brązowieniu igieł i zakwasza glebę.Należy tylko pamiętać by nie stosować go do zasilania Cisa,bo on wyjątkowo  nie lubi zakwaszonej gleby.Wprost przeciwnie ,zwapnowaną.Cisy nawozimy jakimkolwiek nawozem do ozdobnych,a wapnowanie przeprowadzamy tylko jesienią.Ale ,  wspomniałam  ze iglaki są teraz bardzo głodne,tak z reszta  jak wszystkie rośliny ,które maja tuż pod powierzchnią korzenie i to te "zbierające"pokarm,zwane włośnikowymi.A co teraz tam pod powierzchnia jest do" zbierania "dla nich ?  nic,bo deszcze jesienne śniegi topniejące wszystko wypłukały głębiej na taka głębokość że nie sięgają tam korzenie.Nawożenie części sadowniczej , nawozem do nawożenia wiosennego drzew owocowych przeprowadzamy pod koniec marca [pierwszy raz],drugi po kwitnieniu.A trawnik ?,tylko wówczas,gdy jest taka potrzeba gdy gleba jest piaszczysta i to  nie  wielką ilością nawozu,by nie przedobrzyć ,bo będziemy zmuszeni częściej kosić. Radziłabym raczej zastanowić się  nad tym czy nie należy trawnika odchwaścić.A jest taki preparat połączony z nawozem właśnie,pt "Nawóz na trawniki z odchwaszczaczem",a może "Nawóz na trawniki antymech"a może "Nawóz na trawniki regeneracyjny",reperujący szkody po zimie w postaci szarych,lub żółtych plam.Ale wszystkie te wymienione nawozy stosujemy po zorientowaniu się które będą potrzebne, dopiero w maju.O nawożeniu jeszcze napiszę za kilka dni.Dziś tylko o nawozach.


A za moment danie na postne dni.
|Dziś nieco krócej Kochani moi Czytelnicy,bo wiecie kto na mnie czeka ? DENTYSTA. Ale postaram się to odrobić w następnych dniach .
ZATEM WITAM DZIAŁKOWCÓW.

środa, 18 lutego 2015

W moich spotkaniach z Państwem w "Jak to onegdaj bywało?" jeszcze wczoraj przytaczałam przykłady wykonania różnych przetworów na zimę i wiem że mogło się wydawać to bardzo pracochłonne.To może  podam teraz przepis na porzeczki czerwone  druzgane.Domyślilam się,że druzgane ,to pozbawione pestek,czyli drylowane z pewnej książki.  Liczy  onaokoło 150 lat a jej autorką jest pani Lucyna Ćwierciakiewiczowa.Zatem przytaczam w oryginale.A te dziwne słowa to nie błędy tak wówczas  pisano. i interpunkcja też w oryginale.

Wybrać co największe grona porzeczek,ziarnka szpilką pojedynczo powybierać,nawybierawszy funt,włożyć w durszlak i przelać świeżą zimną wodą.Tymczasem zrobić syrop gęsty,z dwóch,a nawet można z dwóch i pół funtów cukru,będzie w takim razie więcej syropu,który przy porzeczkach jest bardzo smaczny.Na wrzący syrop wrzucić porzeczki,smażyć od 15 do 20 minut,często potrząsając miedniczką,żeby się równo i ciągle smażyły,po 15 minutach winny mieć dosyć,gdyby jednak jeszcze szumowiny się pokazywały,to można smażyć do 20 minut,nigdy dłużej bo zgalarecieją.Wylać do ostudzenia ,a na drugi dzień schować.Można również całe porzeczki ,smażyć w gronkach,nie obrywając jagód;wybiera się z wierzchniej strony,szpilka pestki,a cale grona układa na półmisku,żeby się nie poplątały.wrzucać w syrop trzeba ostrożnie,gronko,po gronku,układać,żeby się nie pomieszały.

No i już widzę te kobiety z XXI wieku  przy tej pracy.To i ja chyba[choć jestem cierpliwa] przy trzecim gronku zaczęłabym potrząsać  miedniczką ,ale    własną nie tą w której smaży się porzeczki.

to tyle na dziś.
A TERAZ  CIEKAWOSTKA.
I jeszcze coś niskokalorycznego,lekkiego,zdrowego i postnego a za razem eleganckiego.Oczywiście dla pracowitych bo należy zrobić sałatkę jarzynową,ale wiele  możemy sobie pomóc,np kupując  mrożone "warzywa na patelnię" ,lub "zupę jarzynową" Co najmniej dwa opakowania najlepiej jedno i drugie ,ale bez brukselki.Po ugotowaniu studzimy,dodajemy pęczek szczypioru ,lub cebulę,.drobno pokrojone i mieszamy z majonezem.Podajemy w salaterce a na wierzch 3 jaja ugotowane na twardo ,pokrojone w ćwiartki.Każda ćwiartka owinięta cienkim paskiem łososia  wędzonego na zimno tak by było jednak jajka trochę widać.
Dziś w Kościele Katolickim Środa Popielcowa i przypomnienie,z czego powstaliśmy i w co się zamienimy.Obowiązuje post ścisły i na tę okoliczność proponuję coś lekkiego i smacznego na kolację.TO MOGĄ TEŻ JEŚĆ ODCHUDZAJĄCY SIĘ. A wykonanie bardzo szybkie.Mieszamy trzy składniki.Będą to trzy jajka ugotowane na twardo, i pokrojone w kostkę groszek z małej puszki [bez wody] i średniej wielkości opakowanie kawioru.Może być najtańszy.Po wymieszaniu nakładamy  do małych salatereczek,tyle  ile jest osób i do każdej wkładamy tost.Podajemy natychmiast po wykonaniu ale jeżeli nie lubimy kawioru,to może być zamiast niego, 10 dkg łososia wędzonego na zimno.Kroimy plastry łososia w kostkę i mieszamy jak kawior.Ale z  kawiorem danie jest bardziej eleganckie ,wytworne,no i jednak inne w smaku.I tego smaku życzę się doszukać.
Czy odchudzanie,poszczenie,musi nieść ze sobą dyskomfort?  Otóż ,wcale nie.Zaraz to udowodnię.
A teraz witam Działkowców.! Dobrze byłoby gdyby na działce osiedliły się sikorki,lub inne pożyteczne,zjadające niewyobrażalne ilości  szkodników.No  - ale by to było możliwe należałoby zawiesić budki lęgowe.Można kupić gotowe,ja  tylko pragnę uświadomić nie uświadomionych,że należy je zawiesić dość wysoko,a drzewo na którym będą wiśiały owinąć wyciętymi pędami  róż by nie miały  dostępu do budki koty.Wiesza się otworem na wschód lub południe.Nie powinno być przy budce patyczka na którym siadają ptaki,bo sikorkom nie jest on potrzebny.Wróblom tak i innym większym ptakom ,które siadając na nim straszyłyby sikorki.Takie patyki mogą okazać się pomocne też srokom drapieżnikom.Przy jego pomocy wybiorą jaja lub pisklęta.Należy budkę tak umieścić by mieć z drabiny łatwy do niej dostęp,bo jesienią należy wszystko co jest w środku wyrzucić.Często dla ułatwienia tej pracy producenci budek robią wysuwaną podłogę.Ptaki co roku musza mieć wiosną pustą budkę.Same sobie ją "urządzą".Jeszcze raz na koniec przypominam o solidnym zabezpieczeniu przed kotami.Kolce na pędach róż są wystarczające byle było ich sporo.Życzę sukcesu.Nie ma nic bardziej radosnego i bardziej uspokajającego jak obserwowanie własnych ptaków na własnej działce.Możecie mi wierzyć.
Do tawerny wpada kowboj z koltem w dłoni i już od drzwi krzyczy,"kto spał z moją żoną"|?.Z kata odzywa się męski głos  "wyluzuj koleś ,nie  masz tyle naboi."
CHCECIE TO WIERZCIE,CHCECIE,NIE WIERZCIE,ale dziś na porannym spacerze kawki zaatakowały mojego psa.Pikowały z wysoka i usiłowały dziobnąć i tak to trwało jakiś czas."a to małpy czarne z siwą głową ,to ja daje wam ciepłej wody gdy mróz,a wy tak się odwdzięczacie"?pomyślałam sobie.

wtorek, 17 lutego 2015

TO TYLE NA DZIŚ.PRZYZNACIE ,ŻE JEST TEGO SPORO.Zatem do jutra jak Bóg da.
A onegdaj bywało tak: Jeszcze jestem w schowku pod schodami,bo taka śpiżarnia w tamtych czasach była potrzebna,bo jak wspomniałam wcześniej w sklepach przetworów nie było,a ogórki występowały zimą tylko pod postacią kiszonych,a pierwsze zielone pojawiały się w lipcu.W dużym kamiennym garnku mama kisiła ogórki na zimę.Garnek miał kształt beczki . ,Przed kiszeniem był myty i wyparzany.A robiło się to tak.:Nalewało do niego wody i wrzucało kamień "upalony w piecu".A woda aż bulgotała .Wszystko to przykryte było czystą szmatą.Potem ,po tej dziwnej dezynfekcji ustawiano ,ten garnek beczkę w schowku i tam kiszono ogórki.Pamiętam ogromne ilości kopru,korzeni chrzanu liści laurowych ,ziarna kolendry [tego nie za wiele],ziarna gorczycy dużo i dużo czosnku,który na szczęście nie  obierało się tylko przekrawało każdy ząbek.Na koniec zalewano wodą licząc jedna łyżkę soli na 1 litr wody i przykrywano pokrowami.Pokrowy ,to takie pokrywki składające się z zaokrąglonych  deseczek ,by można je było dopasować do garnka .
Tak stały i kisły ,a pierwsze wyjmowano dopiero po Wszystkich Świętych.O dziwo ,nie  były nigdy popsute  i nie były "puste" w środku.Z ogórków robiono jeszcze i to koniecznie korniszony.Korniszony dopiero po połowie września jak ogórki kończyły plonowanie,to tę końcówkę nie wyrośniętą zbierano.Po umyciu przesypywano solą i tak stały [czasem mieszane]. tydzień.Po tym czasie  gotowało się ocet pół na pół z wodą i zalewało korniszony.Następnego dnia zlewano go zagotowywano i ponownie gorącym zalewano.I tak przez tydzień.Ostatniego dnia gotowano świeży ocet,ale już znacznie  słabszy  [szklanka octu,dwie szklanki wody ] i pół szklanki cukru i liść laurowy i ziele angielskie i gorczyca i kolendra i takim wrzącym zalewano korniszony w garnku kamiennym i owiązywano czystą szmatką. Robione tak ,były jędrne i chrupiące.Pamiętam,że jak tylko miałam anginę  to poza Sulfatiazolem,który wtedy aplikowano na to schorzenie  ,najbardziej pomagały mi korniszony Zakradałam się bez wiedzy rodziców, oczywiście do schowka i jak się najadłam korniszonów wszystko w gardle zginęło,taki to był postrach te kwaśne korniszony na anginę.Z przetworów warzywnych robiono jeszcze pomidory i szczaw w butelkach,ale to nic rewelacyjnego.Czy możecie sobie wyobrazić Kochani,że nie było w sprzedaży ani soku pomidorowego,ani przecieru.Po prostu nie było,.nie funkcjonowały przetwórnie jeszcze.Dopiero pod koniec lat 60 ,ątych Na samym końcu robiło się dynie marynowaną,w bardzo prosty sposób.Obierano co najmniej jedną dużą i wykrawano pestki i włókna i kroiło w kostkę.Wrzucało partiami na syrop z cukru i octu jak gruszki {pisałam o tym wczoraj] i jak się zeszkliła  całość znowu "szła " do garnka kamiennego ,owiązanego szmatką.Nie wyobrażano sobie żadnego dania z kaszy [a gotowano często ]choćby z cynaderkami bez marynowanej dyni.Bardzo nie lubiłam cynaderek i przed awanturą "co może nie będziesz tego jadła"? ratowała mnie właśnie dynia.Cały pochód przetworów zamykały powidła śliwkowe które to w  mosiężnej misie smażyło się ,po kilka minut dziennie,przez tydzień.Na powidła brano  śliwki węgierki w proporcji [o dziwo] tylko 30 dkg cukru na 1 kg owoców.Myślę,że było to możliwe,taka mała ilość cukru,bo węgierki musiały być po pierwszych przymrozkach  [pomarszczone]  a zatem bardzo słodkie..A tak przy okazji ta misa ,"dawała mi czasem w kość" bo musiała  błyszczeć.a to tylko się osiągało  po wyczyszczeniu Sidolem.Oj ! nie była to lekka praca. A samo smażenia ,to mieszanie i to znowu ja  i pytanie "może już" i odpowiedź mamy,"jak kot po wierzchu przebiegnie i się nie utopi,będzie już.Na sam koniec do schowka do specjalnych skrzyń ażurowych "szły  " ziemniaki i cebula.
A JAK TO ONEGDAJ BYWAŁO ?
Witam Działkowców.Obiecane wczoraj ,wypełniam dziś.Jeszcze o kanalikach w glebie ,uformowanych przez jesienne deszcze,topniejący śnieg i wiosenny deszcz.Wyżłobione przez wodę funkcjonują odprowadzając jej nadmiar teraz właśnie do głębszych warstw ale niebawem ,będzie  ODWROTNIE.W coraz cieplejsze dni i intensywniejsze parowanie,z "pokładów wody" tych głębszych,będzie jej ubywało.I będzie to zjawisko bardzo korzystne dla wszystkich roślin zwane podsiąkaniem Ot - choćby trawnik ,jakiż będzie" zadowolony".Będzie tak się czuł jakby go ktoś   podlał od spodu,że nie wspomnę o drzewach i krzewach,które nabierają właśnie "rozpędu wiosennego",a do tego potrzebna,bardzo potrzebna jest woda.Ale pozostają jeszcze miejsca skopane i pozostawione w ostrej skibie jesienią.W prawdzie skiby już nie takie ostre,ale coś trzeba z tym zrobić.To coś ,to znorkrosowanie, narzędziem o takiej właśnie nazwie.Podobne do narzędzia o nazwie pazurki ,tylko kilka razy większe.Ma też polską nazwę,niestety nie używaną,rylec.Wówczas,gdy gleba na tyle obeschnie,że nie klei się do narzędzi ogrodniczych {to jeszcze nie teraz} przystępujemy do wyrównywania  skib.Co przez to osiągamy.No - nie tylko równą powierzchnię, ale także ograniczone parowanie.Oj !ile ja się tego natłumaczyłam sąsiadowi Stefanowi.Mówiłam "popatrz to wyrównałam wczoraj ......." no właśnie,no właśnie ,przerwał mi  jest suche a to obok mokre",bo nie znorkrosowane,to co gdzie jest wilgotniej.?Nabrałam powietrza,policzyłam do dziesięciu i wytłumaczyłam któryś już raz.To że nie znorkrosowana [nie wyrównana] gleba jest mokra to tylko świadczy o tym,że systematycznie nawilża się jej powierzchnia bo kanaliki dochodzą,aż do samej powierzchni właśnie ,a wówczas gdy te kilka cm.,no może kilkanaście jest suche,to tylko znaczy ,że woda [para wodna] podeszła pod powierzchnie i na tym kończy się jej parowanie bo w wierzchniej warstwie już nie funkcjonują kanaliki,bo zostały zniszczone."Aha skonstatował,to tak jakby ktoś położył kożuch na zagonku".No dobrze niech będzie kożuch , o to chodzi by najwięcej wody zatrzymać w glebie,bo przesuszona ,staje się martwą.A na tych zagonkach przecież niebawem będą siane,czy sadzone różne rośliny,czy to ozdobne ,czy użytkowe.
Zacznę od przysłowia i aby treść nikogo nie zdziwiła podam:to jest przysłowie perskie:"Są trzy rzeczy najpiękniejsze na świecie:okręt pod żaglami ,koń w galopie i pulchna kobieta.A przysłowie buriackie mówi że : Trzy rzeczy są na świecie najszybsze:myśl ludzka,wystrzelona strzała i spojrzenie.

Oj ! z treści wynika ,że są to  bardzo stare przysłowia.

poniedziałek, 16 lutego 2015

A o działce,będzie i o działce,ale jutro.Na razie daje sobie radę bez nas.I jak to onegdaj bywało także jutro.
O .....rozkokosiłaś  się powiedziałby mój ojciec gdyby żył.Nigdy nie dowiedziałam się co to znaczy,ale cokolwiek by nie znaczyło ,wiem,że kończy się karnawał i to z tej przyczyny poświęciłam czas na przyrządzenie,tego i owego.Bo proszę popatrzeć i jeden i drugi sposób podania ryb [może jako przystawkę ] można przygotować dzień wcześniej i tylko wyjąć z salaterki pulpeciki [dla odchudzających] lub odgrzać w mikrofali ,piekarniku kotleciki z pieczarkami.Możemy zatem pozwolić sobie na relaksującą kąpiel i z pewnością nie będziemy pachnieć rybą bo ona wczoraj została przyrządzona.A mnie już z tych przyjemności "kobieta wino i śpiew" pozostało sobie pośpiewać.Bale już za mną.Wszystkim wymierającym się jednak na ostatkowe balowanie ,lub oczekujących gości życzę udanych imprez,ale też opamiętania  bo karnawał,tłumaczy się ,........................nawał kar.
I jeszcze po tych rybnych daniach wskazany byłby jakiś deser.Proponuje DLA DOROSŁYCH :ananasa z puszki polanego Adwokatem .A oszczędniej : jabłka z wydrążonymi środkami i do tych środków po 1 łyżeczce miodu i kilka rodzynków,upiec w piekarniku.a dla  odchudzających bez miodu i rodzynków ,a dla Panów Dżin  z tonikiem ,kostką lodu i plasterkiem cytryny.A co tam i dla  Pań może być bo to łagodny alkohol..ale uwaga ODCHUDZAJĄCY każdy alkohol jest kaloryczny.
Około  1 kg filetów rybnych i kawałek namoczonej słodkiej bułki ,przepuszczamy przez maszynkę do mielenia,dodajemy jajko,solimy i formujemy pulpeciki.Gotujemy w wodzie z włoszczyzną,która wcześniej się gotowała około  20 min.Gotujemy na wolnym ogniu też około 20 minut.Wyjmujemy na salaterkę i do nich dodajemy 2 jaja ugotowane na twardo pokrojone w ćwiartki i koniecznie dla dodania smaku grzybki marynowane lub  korniszony,ewentualnie marynowane pieczarki,lub marynowany czosnek ,a kto lubi wszystkiego po trochu Do pozostałej po gotowaniu wodzie  z włoszczyzna dodajemy żelatyny,licząc 1 łyżeczkę na szklankę i wlewamy do salaterki.Piękne,kolorowe to danie i smaczne i bardzo mało kaloryczne i można je zrobić na dwa ,trzy dni .
Nie ,nie,ODCHUDZAJĄCY SIĘ nie zapomniałam o WAS.Także będzie ryba.
1 kg jakichkolwiek mrożonych filetów rybnych  [ po rozmrożeniu będzie ok.80 dkg] i 1 kg  pieczarek,dwie marchewki 1 por , półtorej szklanki ryżu 1 jajko i dodatki takie jak kawałek słodkiej bułki sól itp.Filety należy rozmrozić,bułkę namoczyć .I  filety i bułkę odciśniętą  przekręcić przez maszynkę,dodać jajko  posolić i wyrobić dokładnie.Formować male kotleciki ,obtaczać w bułce tartej i w środku każdego zrobić zagłębienie palcem i takie usmażyć.Ugotować ryż na sypko.Z  pieczarek wybrać tyle najzgrabniejszych ile jest rybnych kotlecików.Odłożyć.Resztę pieczarek pokroić drobno i usmażyć.Usmażyć też w całości  te wybrane.Odłożyć pieczarki by "zwolnić "patelnie na której usmażyć marchew z porami rozdrobnione, im bardziej tym niej czasu poświęcimy na to.Teraz marchew z porami wymieszać z ryżem.Kto lubi ,może dodać nieco ostrej papryki ,lub odrobinę sosu Tabasco.Układamy doprawiony ,może dosolony ryż w naczyniu żaroodpornym ewentualnie na półmisku .Na wierzch na ryż usmażone pieczarki.Potem rybne kotleciki,wgłębieniami  "do góry" i w każde wkładamy pieczarkę ogonkiem w to wgłębienie właśnie. Wszystko w kilka,dosłownie kilka minut podgrzewamy  w piekarnik,lub mikrofali.A jako surówkę proponuje : tartą marchew z chrzanem i śmietaną.

Opis dania może sugerować ,że dość długo się go przygotowuje,ale tak nie jest.Ponadto zaproponowałam kotlety z ryby,bo nie będzie niespodzianki,że "rozleciała" się na patelni,co niestety bardzo często się zdarza i jeszcze na koniec............gwarantuję wdzięczność domowników za coś smacznego i elegancko podanego.Każdy nakłada sobie wybraną porcję............i oby tylko nie było za mało?To co podałam jest na 4 osoby.
A TERAZ COŚ BARDZO SMACZNEGO  [choć bez mięsa]ZATEM NA POSTNE DNI.MA POWODZENIE,SPRAWDZIŁAM i jest to w ramach programu "KOŃCZYMY JEDZENIE,ZACZYNAMY ODŻYWIANIE".A MOŻE NA ŚRODĘ POPIELCOWĄ ?
Chcecie to wierzcie,chcecie nie wierzcie,ale leżę ja sobie w wannie,a drzwi do przedpokoju otwarte,i pies leży też ,ale nie w wannie tylko obok i nagle coś go zaniepokoiło.A to coś  , to pajączyca  Tekla wracała z kryjówki zimowej na kuchenny parapet.Mam ją tam przez całe lato za doniczką z rośliną ozdobną .Stanęła w drzwiach jakby chciała powiedzieć  "dzień dobry ,już jestem",a moja suka wycofała się w najdalszy kont łazienki bo ona wielu rzeczy się nie boi ale pająków,nawet bardzo malutkich ,tak.No - nie ma tego po mnie.Powrót Tekli na stanowisko letnie wróży nadchodzącą wiosnę.A skąd wiem ,że to ona?,bo tylko one przeżywają zimę.Zresztą ,to ciągle ta sama od lat.Dobrze się znamy.

niedziela, 15 lutego 2015

Cd ,jak to onegdaj bywało?Kończyło się lato i owoców i warzyw przybywało.Nie przypominam sobie kompotów ze śliwek ,jabłek czy gruszek ,ale mieszane tak. Natomiast marynowane w occie  gruszki i  śliwki to była praca..Gruszki robiono tak:Twarde jeszcze owoce przeważnie  Barwile,tak nazywała się ta odmiana,a jeden sklepowy zachęcał,"wstąp na chwile,kup Barwile", obierano se skórki  przekrawano na połówki i wykrawano gniazda nasienne.Natychmiast wkładano je do zakwaszonej wody ,by nie pociemniały.Przygotowywano  syrop z 1kg cukru i szklanki octy.Oczywiście syropu  było tyle by wszystkie gruszki się usmażyły.Dla czego nazywano to smażeniem nie wiem.Wrzucano partiami do gorącego syropu  z cukru,octu i kilku goździków.Tak długo smażono na wolnym ogniu ,aż zrobiły się  bursztynowe,wówczas  łyżką  wyjmowano je do przygotowanych słoi lub garnków kamiennych i wrzucano następną partie,aż wszystkie przetworzono .I o dziwo ,zarówno w słojach owiązane mokrym pergaminem [bu lepiej przylegał] lub garnkach kamiennych przechowywały się idealnie.Ale ze śliwkami ,to już była bardziej skomplikowana sprawa.Po wydrylowaniu zalewano je syropem w takich samych proporcjach jak  do gruszek,.pierwszego  dnia i zlewano syrop ,następnego,zagotowywano i ponownie zalewano śliwki .I tak przez co najmniej , tydzień.Ostatniego dnia wrzucano śliwki do wrzącego syropu zagotowywano i sytuacja się powtarzała jak z gruszkami,"szły "do słoi lub garnków kamiennych.Takie stopniowo przyzwyczajane do syropu zachowywały swój kształt  [nie rozpadały się nigdy] i były "sprężyste" jak rodzynki.Uwielbiałam je i nadal uwielbiam,więc przetwarzam.Aha ,do syropu też dodaje się goździki.Zarówno gruszki jak i śliwki,mogą służyć po pokrojeniu za dodatek do surówek.To tyle na dziś,a miałam jeszcze w planie "KOŃCZYMY JEDZENIE ,ZACZYNAMY ODŻYWIANIE'. "ale ,to już jutro ,no i cd "Jak to onegdaj bywało" bo jeszcze tyle,tyle przetworów.Aha,proszę przypomnieć mi jutro bym zaczęła od "ODŻYWIANIA",bo znowu zakopie się w tych przetworach.
Zatem,jak to onegdaj bywało ?Cd wczorajszego tematu.W latach 40,tych i 50,tych co  bardziej pracowite gospodynie domowe przetwarzały  owoce i warzywa,bo po prostu  w sklepach ich nie kupiło się ,z konserw , były tylko skumbrię w tomacie ,lub byczki w pomidorach i od święta szproty  wędzone w oleju.a jakie te opakowania blaszane były potem przydatne.Podawano w nich jedzenie  lub wodę kurom .Przypomnę ,że o plastiku nikt nie słyszał.To dopiero końcu lat 60 ,ątych,wkraczał plastik bardzo ostrożnie.Pierwsze pojawiły się siatki plecione z żyłek ,czerwone,zielone i inne.Ależ to było cudo.Mała ,siatka a mieściła tyle zakupów.Tylko nie nadawała się do podróży tramwajem,bo zahaczała o wszystkie napotkane guziki.Moja szkolna koleżanka tak poznała swojego męża.Musieli razem wysiąść z tramwaju ,bo ni jak nie można było siatki wyplątać z jego guzika.I tak się zaczęło.Ale wracając do przetworów.wczoraj opisałam co robiono z porzeczek. Agrest,służył do  kompotów mieszanych ,bo je zakwaszał np do truskawek.Ale ,też stanowił    "drogą przez mękę" ,jak mawiał mój ojciec.Robiono z niego konfiturę ,ale w tej konfiturze nie mogło być pestek,bo konfitura z pestkami "to kundel" z kolei  mawiały gospodynie,na co znowu ojciec mój miał odpowiedź "ja bardzo lubię kundle". Każdy owoc przekrawano żyletką i maleńką łyżeczką do kawy,wyjmowano z środka pestki.Czasem trwało to kilka dni.A konfiturę robiono tak :Ważono już wydrylowany agrest i tyle ile ważył dodawano cukru.Na bardzo małym ogniu smażono po 2 godz.dziennie ,przez 3  dni.Uf ! ,namęczyłam się samym opisem .Wiśnie,no te obowiązkowo były drylowane do kompotów i na konfitury,ale do nalewek już nie."Wiesz tak musi być twierdziła mama,bo w pestkach jest niezdrowy kwas pruski."Konfitura jak to konfitura ,smażona była podobnie  jak agrestowa.No  - ale nalewka ,tu pestki były potrzebne  ,zatem cale wiśnie  do balonu i przesypywane były cukrem. Pestki nadawały specyficzny migdałowy zapach i smak .Stała nalewka na parapecie w kuchni by się owoce zmacerowały."Pamiętaj "otrzymywałam lekcję darmową ",nigdy nie zalewaj owoców spirytusem,bo owoc ścięty nim zatrzymuje wszystkie składniki w środku,a nalewka zawsze będzie miała posmak surowizny".Po kilku tygodniach balon  przestawiano do schowka i nalewano do niego wódki ,a za jakiś czas,niewiele ale też spirytusu.Oj stało to stało do następnych wiśni.wszystko zlewano wówczas i jeszcze zasypywano cukrem.a jakie to było dobre ,opisałam kiedyś jak z bratem pierwszy raz w życiu się upiliśmy i jak rodzice zastali nas śpiących w schowku bo najedliśmy się owocami . wiśni............takie były dobre.

I jeszcze o innych przetworach  cdn. za  moment.
Wiem i rozumiem tę chęć udania się na działkę ale,ale Kochani,przeczytaliście przysłowie?.Choć wydaje mi się, że  to ciepło jeszcze do końca lutego potrwa [tak wynika z księżyca],to moje obserwacje,ale przypominam,że marzec to jeszcze miesiąc zimowy,jeszcze może być  zimnom i śnieżno.W prawdzie promienie słoneczne już pod innym kontem padają jak w styczniu,ale jednak.W te dwa ciepłe dni można odwiedzić działkę w celu sprawdzenia jak np przezimowały drzewa.Nie podejrzewam istotniejszych uszkodzeń mrozowych ,jednak zalecam sprawdzenie.Trzonkiem noża lub jakiegoś narzędzia  opukajmy korę na pniu.Przy zdrowej korze i drewnie odgłos będzie" głęboki ",przy chorym natomiast ,jakby pukano w sklejkę ,dyktę,będzie zdecydowanie "głuchy".Wówczas należy go zlokalizować jakiego obszaru dotyczy i przybić korę do miazgi gwoździami.Tak tak,to dla zdrowia drzewa.I pozostaną one już do końca jego życia,bo lepsze to jak dopuszczenie do odklejenia sie kory i odsłonięcia najwilgotniejszej  w drzewie miazgi,bo to prowadzi do wysuszenia [wyparowania soków] i w efekcie końcowym śmierci drzewa.Taka chora kora powinna być przez cały nadchodzący sezon wegetacyjny owinięta mokrymi szmatami i kiedy tylko jesteśmy na działce szmaty należy moczyć.Jesienią drzewo jest już zdrowe i szmaty na zimę odwijamy. Wstrzymałabym  natomiast wszystkich Działkowców od rozgarniania kopczyków ,usypanych jesienią wokół róż i to nie ze względu na to ,że za wcześnie,ale że  słoneczne dni nie sprzyjały  tym pracom,bowiem najlepiej zrobić to ,gdy jest pochmurno,by słońce nie" poparzyło " kory ,schowanej przez tyle miesięcy.Bo  było by tak jakby człowieka leżącego w szpitalu przez pewien  czas poddać opaleniu się  promieniami słońca . Skóra jego zostanie poparzona.Pozostaje mi jeszcze wyjaśnić jak to jest z tymi  kanalikami,którymi w tej chwili wsiąka woda w glebę i co będzie z nimi niebawem ,ale to już nie dziś,bo mam wiele do omówienia np "jak to onegdaj bywało'. o czym zaraz.

GDY LUTY Z CIEPŁEM CHODZI ,TO MARZEC WYCHŁODZI.I tym przysłowiem witam Działkowców !