sobota, 11 kwietnia 2015

Słoiki,jakie były kiedyś,a jakie są teraz.Kiedyś był ogromny wybór i jeżeli chodzi o słoiki w ogóle ,to każdy jeden miał,szeroki otwór..............tak tak,każdy jeden.Nawet te w których się pasteryzowało owoce i warzywa.Oczywiście myślę o czasach,gdy na słoiki tyku Twist,nawet przysłowiowe" muchy się nie goniły".Myślę o słoikach typu Weck,które to składały, się ze słoika ,różnej pojemności [2l,też] ,pokrywki,gumki i sprężynki.Nie ulega wątpliwości,że pasteryzowanie było bardziej kłopotliwe jak teraz.Gumki należało zmieniać, lub smarować spirytusem,lub wygotowywać wraz z pokrywkami [szklanymi jak słój]. Ale jedno było wygodniejsze.Do każdego,bez względu na wielkość mogłam włożyć rękę np chcąc wyjąc ogórka i nie dziobałam widelcem i nie mocowałam się z wyjęciem  [bo przecież ciasno się układa]  .Ale jak widać "poprawiacze",tego nie uwzględnili i tak "poprawili słoiki,że zwężają się ku górze To słoiki dla lalki Barbi ,a nie dla nie np.A jeżeli chodzi o duże,całkiem duże,takie kilku litrowe,to były ,bez pokrywek ,bo dawniej wiele owoców  [ maliny,wiśnie,jagody ] zasypywano cukrem,licząc i chyba słusznie na lecznicze działanie  soku.Pamiętam raz kilkulitrowy słój stojący na parapecie z zasypanymi cukrem jagodami.Nagle zerwał się wiatr ,bo szła burza."Stachu ,zamknij okno 'zawołała mama".A wtedy okna otwierano na zewnątrz.Ojciec jednak wybierał się po coś do komórki ,lub piwnicy,albo i tu i tam,bo miał w dłoni pęk kluczy.A kiedyś klucze ,oj Kochani,one miały tak zwane słuszne rozmiary.W pospiechu ,zamykając okno,i trzymając te klucze ,nagle tak pechowo wypadły mu z dłoni,że potłukły słój.Jak wyglądał parapet i firanka i ściana i podłoga możecie sobie wyobrazić,ale co powiedziała mama to już raczej nie.I ja tego nie przytoczę.Powiem tylko,że  ojciec zawyrokował  "to był duży piorun ,ten co do nas wpadł."

I tak mi się wydaje,że to tyle na dziś.
A teraz ,o właściwościach leczniczych roślin.A że wypadło na truskawki,to zaraz po nich na Polskim rynku ,pojawiają się jagody,czyż ,nie?I w ten oto sposób dotarłam  już do lata.Bo kalendarzowe lato jest w końcu,czerwca   [ot,napisała nowość].W końcu czerwca też  są imieniny Jana.A przysłowie mówi,że "Na Św Jan,jagód dzban".Oczywiście mam na myśli czarną jagodę leśną,która to ,nie da się wziąć  na "smycz" jak leśna malina i zaprowadzić na działkę,czy  do jakiegoś ogrodu.To leśna "szlachcianka".Zalicza się ją do rodziny wrzosowatych i dorasta zaledwie do 40,50 cm.Jak zastanowimy się nad zliczeniem jej do wrzosowatych,to momentalnie przychodzi na myśl,że też lubi,kwaśną,oj kwaśną glebę.A taką właśnie spotyka się w lesie.
Właściwości lecznicze tej rośliny,znajdują się w owocach i w liściach..Napary z liści działają ściągająco,dezynfekcyjnie,moczopędnie i przeciwcukrzycowo.Stosuje się przy nieżytach żołądka ,jelit i i cukrzycy.Zewnętrznie na  źle gojące rany,skaleczenia,wrzody,oraz do kąpieli ,dla chorych na cukrzycę.Owoc leśnej jagody,zawiera białko,tłuszcz,węglowodany,wapń,żelazo,miedź ,fosfor,a witamin.................moc .......Prowitaminę A,B1,B2,B6 PP i inne.Świeże ,lub mrożone jagody ,są wskazane ,przy skłonnościach do żylaków odbytu,regulują bowiem wypróżnienia i wzmacniając ścianki śluzówki wewnętrznej.Trują pasożyty przewodu pokarmowego,likwidują wzdęcia i nadmierną fermentację jelitową,poprawiają apetyt i z tego tytułu poleca się je dzieciom niejadkom.A sok uzyskany po zasypaniu owoców cukrem podaje się przy nieżytach dróg oddechowych,w stanach zapalnych jamy ustnej i nieżycie dróg trawiennych.Oj,pamiętam ,te słoje na parapetach obwiązane czystą  szmatką ,obowiązkowo białą.A zimą do budyniu taki sok,to pycha.I na koniec jeszcze jedna właściwość lecznicza jagody leśnej i innych jagód,z resztą także ,np,Borówki  Amerykańskiej.Od dawna znane jest dobroczynne działanie  na oczy,a konkretnie na ostre widzenie.Lotnicy RAFu w czasie II Wojny Światowej przed planowanym lotem zjadali obowiązkowo słoiczek jagód,by w nocy lepiej widzieć cel zrzucania bomb.I reasumując ,można powiedzieć,że jagody  maja swój udział w pomyślnym zakończeniu wojny.


Oj coś mi przyszło do głowy w związku ze słoikami.Króciutko o tym ,za moment.

Coś wypróbowałam i pragnę tym doświadczeniem podzielić się z Państwem.W wielu sklepach i w moi warzywniaku też pojawiły się hiszpańskie truskawki.Są piękne i o dziwo ,nawet smaczne,ale,ale,tylko część wybarwiona, czyli czerwona.A dziwną cechą tej odmiany jest to,że przy ogonku są zielone,twarde i niedojrzałe.I tak się zachowałam: po umyciu i odrzuceniu ,tej części niedojrzałej ,pokroiłam je na małe kawałki i polałam niewielką ilością mleka skondensowanego słodkiego,ale równie dobrze ,może być to śmietana z cukrem,ale to szablon,a mleko nie.Taka sałatka ,będzie chętnie jedzona przez dzieci.Dla dorosłych proponuje,polać pokrojone truskawki jakimś słodkim likierem.Ja pod ręką miałam "Adwokata klasik" Oj ,pyszne to pyszne,a zjedzone po kolacji szybciej sprowadza na" skołataną" całodziennym działaniem głowę  sen.I na koniec tego tematu .U mnie truskawki są w cenie,7,lub 8 zł.

a teraz...........
Witam wszystkich moich Czytelników,dziś taką smutną refleksją.Jakże jesteśmy ,my Polacy ,podzieleni.Pokazał to ,a raczej przypomniał wczorajszy dzień i już tak będzie w przyszłości też....................chyba ,że u "naszych wrót " stanie wróg................ o to wtedy będziemy zjednoczeni.Zastanawiam się.................................to aż tego potrzeba?

No ,ale koniec na tym ,ja do polityki tak się nadaje jak mój pies do baletu.Zaraz cd.

piątek, 10 kwietnia 2015

A, onegdaj bywało jeszcze tak.Dość często z ojcem bywałam na cmentarzu.Z tamtych bardzo wczesno dziecięcych lat zapamiętałam,że zawsze moje dłonie były zimne a ojca ciepłe,i że mocno mnie trzymał jakbym na tym cmentarzu miała się mu zgubić .A ile nasłuchałam się na temat tych ,których groby oglądaliśmy.Lubiłam ten zakątek ,gdzie  pochowany był i jest Turek.Z gwiazdą i księżycem na płycie nagrobnej i w stosunku do innych grobów był dziwnie usytuowany."Bo widzisz ,tłumaczył mi ojciec,oni muszą być tak chowani ,na wschód".Potem odczytywałam  nazwisko i chyba było takie :Kiorchasan.Idąc na cmentarz przez łąki ,przechodzi się koło pałacyku,który wybudował.Ale wracam na cmentarz.Tuż za bramą ,na ogromnych głazach ,ogromny krzyż i data powstania cmentarza .........1917 r. to magiczna data.W Rosji ,rewolucja,w Ameryce rodził się  [ nie wiem czemu  to pamiętam]  przyszły prezydent ,naznaczony śmiercią,która czyhała na niego w Teksasie. Jak  w tamtych czasach ,bez maszyn poukładano tak ogromne głazy ,nie wiem.Ojciec też nie wiedział.I zawsze jak czegoś nie wiedział,to zagadywał mnie jakąś opowiastką.Pamiętam taką:.Działo się to za czasów wczesnej młodości ojca.Dwaj żołnierze założyli się ,że najpierw jeden,a potem drugi pójdą o północy na cmentarz i w oznaczony grób wbiją nóż.Tak ,też się stało, z tym że drugi już nie miał okazji tego zrobić,bowiem tego pierwszego znaleziono martwego przy grobie.Gdy chciano go podnieść,okazało się,że  nie jest to możliwe,bo coś go trzyma.To coś to nóż który by wbić przyklęknął i nim" przybił" szynel [wojskowy płaszcz] do grobu.Stwierdzono ,ze to musiał być atak serca.Może myślał ,że nieboszczyk go trzyma? I z ta niewiadomą pozostawiam Państwa do jutra.A jutro ,już nie wspominkowo.Wszak wiosna,działki czekają.
No ,więc działa.............. o już słyszę  polonistkę z mojej szkoły jak podniesionym głosem ,pukając linijką o katedrę tłumaczy........."nigdy zdania nie zaczyna się od więc" i chyba zapamiętałam to.Tak jak zapamiętałam z lekcji geografii że nie mówi się,wskazując na mapę "tu" ,tylko należy określić ..........."na północny wschód od" ,a w historii  można było nie znać dokładnej  daty,ale wiek ,o to już koniecznie,a z WF,że odbicie od materaca musi być na obie nogi.I tak mogłabym wyliczać.............a teraz.............o jak młodzi mają dobrze.

Ale,ale nie o tym miało być ,a o tym "|Jak to onegdaj bywało"?,bo bardzo  spłyciłam temat ,bo obawiałam się,że w ogóle nie dokończę,z powodu  fiksowania mojego komputera.
No tak to trochę potrwa.
A bywało tak.Ul.Rudzką ,co to skręcało się w nią z Pabianickiej prowadziła do szkoły,kościoła ,na łąki ,na cmentarz.Ale na tym cmentarzu na szczęście jako dziecko nie miałam pochowanych żadnych bliskich jednak często ojciec spacerował ze mną po nim i wspominał  i tych i tamtych ,niestety już z poza  linii horyzontu.Bardzo chciał bym po jego śmierci pochowała go w starej części cmentarza.W międzyczasie  bowiem cmentarz był poszerzany w kierunku do łąk i do Neru.Kiedyś ,ktoś na tym wyznaczonym miejscu na cmentarz wysypał zbrylone ,nieprzydatne worki z cementem.Ojciec sobie to zapamiętał  i prosił" tylko nie pochowaj  mnie tu, bo tu nie jest cmentarz,tylko cementarz."Oczywiści prośba jego została spełniona w stosownym czasie oczywiście.
Tak oto ,ta ul .Rudzka właściwie prowadziła,we wszystkie istotne miejsca.Wczoraj wspominałam jak to chodziło się do szkoły po szynach.Dziś dodatkowo wyjaśniam.Było to nieprawidłowe  oczywiści ,ale nie tak niebezpieczne jakby się obecnie wydawało. Albowiem  -  no właśnie, albowiem szyny tramwajowe nie były usytuowane w jezdni.Jezdnia  była oddzielnie,a szyny na podkładach z drewna,które często wymieniano  bo butwiały leżały bezpośrednio na ziemi.A co do ruchu na jezdni,bo,że tramwaj dzwonił wspominałam wczoraj,ależ to nie był ruch.Samochód jeden na dobę [może] a częściej bryczki zaprzężone w konie,ale niewielu na to było stać.Spotkać  też   można  było  furgony z pieczywem i czasem ,wiosną beczkowozy wybierajace z miejscowych szamb nieczystości,ale te beczkowozy były całe drewniane,łącznie z wozem.no tylko koń nie był drewniwny.Ale to mialo miejsce bardzo rzadko,więc i jezdnia była bezpieczna.Albo łakami,albo,ulicą szło sie na odpust do Kościoła pod wezwamiem Św.Józefa,zatem miało to miejsce wiosną.a tam,ruch i gwar i piłeczki na gumkach z trocinami w środku i stoły z fantami.I kto miał szczęscie wygrywał ,kręcąć piórkiem.I tylko słyszało się:"kto ma żonę,kręci w jedną stronę a kto nie ma żony,kręci w obie strony.Moim marzeniem był ,niedostepny bo na szczycie fantów duży gipsowy pies.To było nieosiągalne.Raz jednak mojemu koledze sie udało i bardzo dumny kroczył z tym fantem do domu ,tylko niestety  z za oplotkow wpadł na niego pies  i ten gipsowy mu sie wyślizgnął i było po psie.............oczywiście tym gipsowym.I tak oto żywy pies pokonał jakby na to nie patrzył rywala,tyle tylko,że gipsowego.



No  - byłoby jeszcze więcej do napisania,ale coś mi fiksuje laptop.Muszę się za niego wziąc...........oj będzie biedny ,bo ze mną nie ma żartów.
 
A teraz zapowiadane wczoraj "Jak to onegdaj bywało"?
Będzie ,któraś rocznica ,i przemówienia i kwiaty i sztandary.Wszystko będzie,tylko już bez nich ,choć przecież dla nich.A to napisałam ,pół roku po katastrofie tj w październiku 2010  r.

OCZEKIWANIE,lub,ŚMIERĆ  STEWARDESSY.
===========================================
Czy słyszysz córeczko jak październik płacze?
To nie wiatr puka w szyby ,to dusze tułacze.
A ty zapomniałaś  zabrać parasola,
więc zmokniesz dotkliwie i znów będziesz chora.
Zaraz  kwiat lipowy z aspiryną dam ci do łóżeczka,
i niech szybko zdrowieje moja chora córeczka.
Jakże cicho, na twym biurku chryzantema płatki osypuje,
a mnie smutno,bo to śmierć jednak,czy kwiat również śmierć czuje?
Dbałem o nią ,a dzisiaj, już jej nic nie trzeba.
Z pewnością poszła do swego kwiatowego nieba.
Nikt niczego nie ruszał,tak jak przykazałaś,
wszystko robię jak ty chcesz,  -  o nie jak ty chciałaś.
A tej książki co rozdziałów już sześć napisałaś,
jeszcze trzy masz dopisać,  -  bo tak zamierzałaś.
Kiedy to wszystko zrobisz ?,jak się z tym uporasz?
I dla ojca czas znajdziesz? A przecież będziesz chora.
Aż tu cisza się rozpierzchła  -  ktoś do drzwi zapukał,poznaje to pukanie.
A wiec jesteś,więc przyszłaś  -  wreszcie się skończyło me oczekiwanie.
To minęło już pół roku,czy wiesz moja miła?
Więc cię pytam ,czemuś w tym Smoleńsku ,aż tak długo była?
Lecz co to? Kto puka? i kto stoi pod drzwiami?
To mała dziewczynka,cała przemoczona i z chryzantemami



To tyle tytułem wstępu dziś.To "babska solidarność" spowodowała,że  napisałam o kobiecie,wówczas.Kto o nich wspomina?A przecież były i piękne i mądre i młode i myślę ,że ojcowie je kochali ,tak jak mój mnie.

czwartek, 9 kwietnia 2015

"Wpadłam "tu tylko na kilka chwil ,z refleksjami po południowym spacerze.Że też ja muszę zawsze,no prawie zawsze,coś zauważyć,coś co  potem nie daje mi spokoju.A jak chodzi o wpadanie ,to znam taką osobę, która  zapraszana w ten sposób "oj wpadłbyś" odpowiadała ,"dobrze jak wpadnę to przyjdę."

Zatem idę tak sobie i idę i przyglądam się płytom chodnikowym ,bo nic ciekawszego akurat do przyglądania nie było i tak myślę "O ! te to z okresu PRLu bo został piasek a cement "skręcono na lewo" i teraz leżą powyszczerbiane.Ale to co jeszcze pomyślałam  to to:,że one [te dobre] są gładkie.Pamiętam  trotuar [bo tak się wtedy mówiło] na drodze do szkoły  to płyty, miały  fakturę  wafla.A wiecie dla czego.Bo w czasie ślizgawicy ,faktura ta powodowała,że ślisko nie było ,z prostej przyczyny,"chropowatej" ,nie gładkiej powierzchni.I komu to przeszkadzało ?Chciałabym zapytać" polepszacza" po co ?po co?.Na szczęście  bardzo powoli ale duże płyty są wymieniane na małe,które śliskie nie są.Jak byłam młoda ,to mnie to nie interesowało bo do szkoły ,lub ze  szkoły szło się parami po szynach tramwajowych ,a jak tramwaj  pokazał się na horyzoncie to dzwonił i dzwonił,a ładny był ten dzwonek.A wiecie kiedy to było?.No  -  tak gdzieś prawie 70 lat temu.
Nazwa jej pochodzi od  francuskiego botanika Michała Begona..Pochodzi z Ameryki Środkowej i Południowej.Pierwsze formy ogrodowe ,jednak uzyskali Anglicy.Begonie to niskie rośliny o dużych sercowatych liściach i przepięknych ,często pełnych kwiatach.W każdym razie ja tak uważam,a do tego kwitnienie jest zawsze obfite.Podziemnym organem  jest brunatna nerkowata bulwa.W górnej jej części,skąd wyrastają liście i kwiaty ,bulwa jest nieco wklęsła.To ważna informacja,by się nie pomylić przy sadzeniu.Można bowiem sadzić bulwy, a można już rośliny kwitnące,kupując z doniczką i ziemią.No,ale jest różnica w cenie.Z kolei  jednak,  wiemy co kupujemy.Jeszcze teraz można posadzić w małych doniczkach nie kwitnące bulwy i usytuować je na parapecie okiennym.Warto przy kupnie sprawdzić,czy we wspomnianym zagłębieniu ,widać już pąki. W połowie  maja sadzi się rozrośnięte ,do tej pory rośliny,wyjmując ostrożnie z doniczki,po ówczesnym obfitym podlaniu,dy ziemia była związana.No i jest problem,które  wybrać.?wielkokwiatowe,drobno kwiatowe,czy o zwisających pędach?Te ostatnie proponuje posadzić w dużej doniczce i w koszyku ,lub jakimś  plastikowym ładnym wiaderku powiesić ,albo przy drzwiach wejściowych,albo na tarasie albo po prostu na jakimś pręcie .,A jakże pięknie byłoby ,gdyby na ostatnim planie [zatem tło]usytuowane były,lub był powojnik [klematiś]  najlepiej biały,bo neutralne w kolorze powinno być tło np odmiana  Jan Paweł  II.A przed powojnikiem,kępa gladiolusów [mieczyków] intensywnie żółtych i dopiero wokół ,po brzegach begonie wielko,lub drobno kwiatowe.Najbardziej pasowałyby w kolorze ciemno wiśniowym przechodzącym w brąz, lub w nawiązaniu do powojnika ,białe.Prace związane z sadzeniem i mieczyków i begonii są blisko siebie,bo mieczyki już można sadzić w końcu kwietnia ,lub na początku maja.A można także obsadzić cały skalniak ,lub jego część begoniami ,bo na skalniaku zawsze dobrze się prezentują małe rośliny,pamiętając jednak,że jesienią należy je wykopać i pamiętając,że w czasie wegetacji ,jak  wszystkie bulwiaste i cebulowe należy systematycznie podlewać.I jeszcze to:WSZYSTKIE BEGONIE LUBIĄ MIEJSCA ZACIENIONE.A zatem można je posadzić tam ,gdzie inne kwitnące by nie rosły.

I to tyle na dziś.Temat do przemyślenia i z nim Państwa zostawiam.Postaram się jutro odrobić zaleglości i będzie "Jak to onegdaj bywało"..............na odpustach np. No -ale nie tylko.Chyba też o właściwościach zdrowotnych warzyw,lub owoców.
I  jeszcze tylko to i już" idę w kierunku begonii".Uważam ,że nie wszyscy politycy są "BE".Mam kilku,których lubię,ale najbardziej,tak bardzo,bardzo najbardziej ,to Pana Pawła Kowala za jego poprawną polszczyznę ,za wiadomości jakie posiada i za to ,że mówi spokojnie,nie peroruje i za  zawsze nienaganny strój i nie wymuszony uśmiech.PANIE PAWLE KOCHAM PANA.No to o to chodziło ,a teraz ..........begonie.
Jestem później ,tak jak zapowiadałam.I  -  wiem,pamiętam,ma być o begoniach  bulwiastych.Ale przed tym taka  króciutka  refleksja  na temat "Smoleńska "................... a może było tak,że wszyscy chcieli dobrze a wyszło źle?

środa, 8 kwietnia 2015

Zanim będzie jutro,jeszcze dziś po południowym spacerze,takie moje przemyślenia.Przy wielu blokach na moim osiedlu "funkcjonują tzw.dzikie parkingi i niech sobie funkcjonują,co mi do tego,gdyby nie fakt ,że panuje tam po deszczu niewyobrażalne błoto, a jak jest susza to  kurz.I tu mi się przypominają lata na wygnaniu w głąb Rudy Pabianickiej.Jakież tam panowało jesienią błoto............ ale do czasu.Nagle wszystkie drogi wysypano szlaką.Stały się równe i co ważniejsze suche i to w czasach  wojny.Można było to załatwić ,a teraz ? czemu nie można teraz.?Jakże tak niewiele a zmieniłoby krajobraz.Dla czego nikomu na tym nie zależy?Nie potrafię tego zrozumieć.A że ja mam szczęście otrzymywać wszystko z opóźnieniem ,myślę,że stanie się tak i w tym przypadku.Pamiętam jak to było z rowerem.W latach 47,48 jeszcze kontaktowałam się z koleżankami z  głębokiej Rudy,choć już tam nie mieszkałam.A Ela miała rower,to był rower marzenie,jeszcze  przedwojenny.Nie wiem jak i gdzie przechowany.I jak by to teraz powiedzieć  -   "nówka" czerwonego koloru i do tego damka i do tego mała,taka trochę jak dla wyrośniętego dziecka.Czasem Ela dała mi na nim  pojeździć i to właśnie po tych drogach  wysypanych szlaką ,jeszcze w czasie wojny.Pamiętam..........najlepiej jeździło się po ul.Wyścigowej.Chodników,ani krawężników nie było, a jednak była to ulica.Rower śnił mi się po nocach,ale na próżno.Nie,nie....................dostałam go wreszcie ,ale jak to u mnie ,z ogromnym opóźnieniem.............za zdaną maturę.Wtedy uśmiechnęłam się kwaśno,bo już co innego było mi w głowie.I jak to rodzice nie znają dobrze swoich dzieci i też myślą,że czas dla nich zatrzymał się.

Komentarza nie będzie.
A jutro?.Jutro będę tu trochę później z propozycją uprawy begonii bulwiastej.Jest rośliną wybitnie urokliwą i to nie jest prawda że nadaje się na cmentarz.Rzecz gustu ,w Poznańskiem np na niektórych grobach można spotkać kapustę ozdobną .
A onegdaj bywało tak:.Jak tylko woda w Nerze opadła ,bo wiosennych topnieniach śniegu i się ogrzała całą rodziną ,w dni wolne od pracy szło się na łąki.Bo latem to już  nie na łąki ,a nad staw Stefańskiego O tam to dopiero była woda i obawy rodziców byśmy się nie utopili.W Nerze  byłoby to raczej trudne.Przeważnie w dzień wolny od pracy już od rana gdy była ładna pogoda moi ,rodzice brat i siostra z mężem i dziećmi w moim wieku,bo siostra była  starsza ode mnie o 19 lat,zatem chowałam się z jej dziećmi,z Marysią i Wojtkiem .Oczywiście na cały dzień brano dużo jedzenia i potem na miejscu  siostra robiła z tego kanapki ,które na powietrzu bardzo smakowały Do tego dużo kompotu z rabarbaru,bardzo dużo,Jedynie mój szwagier nie lubił kompoty,więc zabierał ze sobą piwo jasne.Było ono konfekcjonowane w zielonych butelkach, a ciemne piwo w brązowych.Jakie to proste prawda ?Nic nie pomyliło się przy sprzedaży.Jedynie oba piwa miały żółte  nalepki owalnego kształtu z wizerunkiem Posejdona.Czemu ,do dziś nie wiem.Butelki były szklane oczywiście i wielorazowego użytku,bo miały białe porcelanowe korki z gumką  i zamykane były na sprężynkę.Po otworzeniu nie potrzeba było szukać "gdzie ten korek"?,bo on zawsze przy butelce był.O ! ja też  wolałam piwo jak kompot ale byłam dobrze pilnowana.Na trawie w naszym obozowisku był duży pled i serwetka rozkładana do jedzenia . Serwetka była zawsze ta sama.Była w biało czerwoną kratę,z tym ,że na białej kratce,były wyhaftowane  czerwone kwiatki,a na czerwonej białe kwiatki.Bardzo mi się podobała i nie wiem co potem się z nią stało?Na łąki przybywaliśmy przeważnie razem z krowami.Pasły się nieopodal,za naszymi plecami ,bo też za naszymi plecami,była wieś Chocianowice ,na którą mieszkańcy mówili Choćki .Krowy ,ze wsi na łąki  miały kilka metrów,ale były pasione  przeważnie przez dzieci ,z wyjątkiem  czterech krów,które  miały bardzo nietypowego pastuszka.To był kogut.On prowadził,on naganiał i on przyprowadzał do obory.I tak gdzieś kolo południa krów nie było ,a ze wsi  niósł się zapach mleka.A od jezdni  z bazaltową kostką  prowadzącą do Pabianic ,a dalej do Wrocławia dochodził stukot kół drewnianych,na drewnianych obręczach i zrobiło się sennie  i trzeba było coś wymyślić . No i się wymyśliło.Do pustej butelki po piwie nałapaliśmy [ my dzieci ],małych rybek,co nie było trudne,bo było ich bez liku.Jak pisałam któregoś dnia ,zwano je źgajkami ,ale chyba były to  kiełbiki?.Sprytnie podsunęliśmy butelkę amatorowi piwa tj mojemu szwagrowi.Nie trzeba było długo czekać,jak przechylił ją i o mało się nie udławił  rybkami.O tym jaka była potem awantura nie wspomnę.Tego dnia majówka skończyła się wcześniej  , a każda następna rozpoczynała  reprymendą na temat co nam wolno ,a co nie,zupełnie jak byśmy tego nie wiedzieli.
No to jeszcze obiecane wczoraj...."Jak to onegdaj bywało"?
To przysłowie o załataniu  głodu przez sałatę jest tak stare jak sposób przyrządzania jej.Ja jeszcze pamiętam jak robiło się to tak: W rondelku najpierw smażyło  skwarki ze słoniny,a jeszcze lepiej z boczku wędzonego.Jak się wytopiły  dodawano wody, cukru soli  i octu i zagotowywano.Gorącym polewano sałatę,która natychmiast więdła.Wyglądała jak ugotowana.A spróbowałby kto zwrócić uwagę............jak to?.co to jest?.Padłaby odpowiedź  :" a co? ,surową mamy jeść?Myślę ,że taka  ze skwarkami nieco załata głód.Ale na szczęście czasy,nie te i teraz robimy sałatę z sosem Vinigret tj z olejem lub oliwą ,dobrą francuską musztardą,sokiem z cytryny,lub z octem,cukrem i solą i zaprawiamy ja na zimno,więc nie jest zwiędnięta.Czyli jadamy surową sałatą  [ na szczęście ,na co nasi przodkowie nie zgodziliby się z pewnością.Ale powstaje pytanie [ myślę o Działkowcach  czy uprawiać ją na działce,czy nie?"Bo ona jest taka zawodna w uprawie" słyszę czasem narzekania .I wiem z czego to wynika.Otóż ,z nie dostosowywania terminów siewu do typu salaty.Ja zrezygnowałabym z uprawy MASŁOWA,bowiem ona wymaga bardzo wczesnego wiosennego siewu,co nie zawsze w przypadku amatorów jest możliwe.No  -  chyba że komuś bardzo zależy na masłowej,to moja rada jest taka:Wysiać nasiona do doniczki w domu na początku marca.Posiać rzadko,.przykryć tylko piaskiem delikatnie  i często zraszać.Około połowy kwietnia po zahartowaniu wysadzić na działce.Dobrze rośnie współrzędnie z innymi warzywami,posadzona na brzegu zagonu.Ale kto chce zaskoczyć sąsiadów wielkością plonu,niech wykopie mały rowek do którego wsypie sproszkowanego obornika,ponownie nagrabi wykopaną ziemię ,a jeszcze lepiej niech wysypie tam jeden woreczek dobrej ziemi ogrodniczej.No - w takim środowisku,nie śmie nie urosnąć sałata przypominająca główki kapusty.Ale wiecie co? Jeżeli już ma to trochę kosztować sił i środków,to lepiej w tak przygotowany rządek wysiać sałatę niezawodną w uprawie.Zawiązującą główki ,nawet latem,co u masłowej jest niemożliwe.Niech będzie to  zatem typ:krucha,letnia,,lub lodowa.Śmieszne to :latem a lodowa? ale przepyszna  i o dużych główkach.Jednak tak jak przy szpinaku wraz z sałatą,na zagonku winien się znaleźć jakiś preparat niszczący ślimaki.Właściwości lecznicze salaty,są tak duże jak żadnego innego warzywa ,a to głownie z tej przyczyny,że spożywamy ją na surowo.Jest  bombą witaminową.Tak jak szpinak posiada beta karoten,kwas foliowy,żelazo,potas,wapń.Najbardziej lecznicze jest "mleczko",zawarte w tym warzywie.Czasem daje się zauważyć przy rozdrabnianiu liści.Ten składnik nazywa się:laktukorium..Zmniejsza nerwowość,rozdrażnienie i tak uspokaja,że nawet może powodować senność.Aha,to dla tego niektórzy zasypiają po obiedzie.Ponadto sałata wzbogaca nas w siły witalne i z tej przyczyny ,podobnie jak seler i szparagi,zaliczana jest do afrodyzjaków.I co ..........spodziewaliście się Państwo
,że tyle można napisać o sałacie?
"Sałata głód załata"..........mówi stare przysłowie i tym przysłowiem witam Działkowców.

wtorek, 7 kwietnia 2015

Aby szpinak,ci co go nie lubią,zechcieli zjeść należy ,po pierwsze nigdy nie podawać go" podlanego"mlekiem i o zgrozo  z ziemniakami,które to natychmiast zmienią kolor na zielony brrrrrrr,okropieństwo.Po drugie szpinak musi być suchy ,odciśnięty solidnie z wody.Po trzecie ,najlepiej jak będzie nie widoczny,Po czwarte ,tak doprawiony ,by nie przypominał ugotowanej trawy...........zatem: tłuszcz,sól gałka muszkatołowa czosnek i jaja,wieńczą dzieło.A jak go schować? np w pierogi podawane ze skwarkami i rumianą cebulką,albo............o to jest pycha:na klarowanym maśle usmażyć cienkie naleśniki.Do każdego nałożyć ze dwie łyżki szpinaku i zawinąć prawą i lewą stronę naleśnika do środka,po czym zrolować.I tak przygotowane mogą być dzień wcześniej np i przechowane w lodowce.A podawać maczane w jaju i tartej bułce i smażone po obu stronach na niezbyt silnym ogniu ,by temp.dotarła do środka.Chyba że smażymy tego samego dnia w którym były krokiety wykonane.Po dwa krokiety,jak będą rumiane każdy zje.

A jeszcze sposób na podanie szpinaku na działce ........z grilla.Zabieramy ze sobą gotowy szpinak i kilka małych  bułeczek np kajzerek i masło i kilka plasterków żółtego sera.Na działce rozpalamy grill i układamy połówki  wydrążonych bułeczek,posmarowanych masłem,napełnionych szpinakiem i przykrytych plastrami sera.Jak się bułki zrumienią i ser rozpuści ,przenieść na talerz i dać nieco przestygnąć,by nie poparzyć się serem.A do tego koniecznie zielona sałata ,o której  napiszę jutro i jutro też ............"Jak to onegdaj bywało?"
Szpinak to roślina uprawiana wiosną,lub jesienią.Ale,ale,kto chce też mieć szpinak latem ,proponuje  nowozelandzki.Do naszego rodzimego zupełnie nie jest podobny.Wysiewa się go w maju i jest rośliną płożącą .Napiszę o nim w maju.ale wracając do zwykłego ,naszego szpinaku to jak już wspomniałam ,potrzebuje chłodu wilgoci i krótkiego dnia.Jeżeli jest to nie spełnione,to zakwita ,co wiąże się z tym,że jak to się mówi "idzie w pędy kwiatowe,a nie w liście".Zatem nie ma co zbierać.Ale już pamiętanie o podlewaniu ,może to zmienić.Tylko,jeszcze taka uwaga.!!!!!! szpinak  bardzo lubią ślimaki.Zatem w raz z siewem posypujemy zagonek  [ ćwierć szklanki  ] ślimakolem.

A teraz........a teraz nastąpi wyliczanka co  nam daje spożywanie szpinaku.Co to warzywo w sobie ma?Oczywiście odmładzający beta karoten,wzmacniającą i  uodparniającą  vit C,luteinę leczącą oczy,kwas foliowy  potrzebny szczególnie przyszłym mamom.Winny też jadać go osoby ,ze schorzeniami tarczycy,bo jak żadne inne warzywo posiada jod.Magnez zawarty w nim uspokaja nerwowych i wzmacnia mięśnie,potas obniża ciśnienie a żelazo transpiruje,tlen i odgrywa dużą rolę w produkcji krwinek .No i  na koniec chroni przed rakiem i miażdżycą.

No to jeszcze pozostało .................przyrządzić go tak by dał się zjeść z apetytem.
I co z tym szpinakiem?siać ,jeść?..................oczywiście,tylko podawać go tak, by wygląd był apetyczny.

Drodzy Działkowcy ,uprawa szpinaku na działce jest tak łatwa ,że ograniczę się tylko do tego,że właśnie  dziś jutro,można go wysiewać.Jest to roślina klimatu bardzo umiarkowanego,a nawet jeszcze bardziej.Co chciałam przez to powiedzieć? Lubi chłód,lubi krótki dzień.Ale na nasze szczęście  ma krótki okres wegetacji.I teraz uwaga!!!!!!!! ważne!!!!!! podlewanie,podlewanie i jeszcze raz podlewanie jest bardzo potrzebne.Z resztą jak wszystkim warzywom przedplonowym  i o krótkim okresie wegetacji.
Rozmnażanie tej rośliny bulwiastej jest bardzo łatwe,gdyż mateczna tworzy liczne bulwy potomne..Można je potraktować jak nasiona i w kwietniu............. a więc teraz wysiać w rowki .Już w roku następnym zakwitną.Acidentera  dwubarwna,bo o niej właśnie piszę wywodzi się z Afryki i z pewnością jest Państwu dobrze znana bo spokrewniona z mieczykami i do nich bardzo podobna.Pod te rośliny zagon należy przygotować jesienią ,przekopać i ewentualnie połączyć z wapnowaniem bo ona lubi gleby nie zakwaszone.Odczyn gleby winien być zbliżony do  obojętnego.Sadzenie,dużych,zdolnych do kwitnienia bulw,wykonać można już w połowie kwietnia.Pielęgnacja polega na podlewaniu i odchwaszczaniu,a dokarmienie nawozem dopiero,pod koniec maja.I jeszcze potrzebne będą dwie dawki nawozu wieloskładnikowego w odstępach 3 tygodni.Pod koniec września ,lub na początku października wykopuje się bulwy,ostrożnie ,by nie pogubić  małych cebulek przybyszowych.W czasie zimy przechowuje się je w nieco cieplejszych  [np blokowych ] piwnicach.Winny mieć temp około 15 st .W niższej łatwo gniją.I aby do kwietnia ,bo to jest stosowna pora na ich sadzenie. A ja jeszcze mam na koniec propozycję posadzenia Acidentery w grupie co najmniej kilkunastu  bulw, wyznaczając im koło,kwadrat,trójkąt, serduszko  itp.Po brzegach można posiać ,lub posadzić jakieś niskie rośliny kwitnące np aksamitkę,bardzo łatwą w uprawie.Mogłabym jeszcze zaproponować by to miejsce wyznaczyć na trawniku,zdejmując część darniny,ale proszę poczekać z  ewentualną decyzją,bo jeszcze będą ładniejsze,bulwiaste i cebulowe.
I po co tyle szykowania ?,zostałam skrytykowana na porannym spacerze z moim psem.Dwa dni szybko minęły i po co to?Ano  -  po to ,ze jestem człowiekiem,a ludzie lubią świętować i celebrować i tym się różnią od zwierząt.No tak - usłyszałam " ty zawsze masz na wszystko odpowiedź".To dobrze ,pomyślałam i poszłam  w swoją stronę.A tak w ogóle,to czy nie uważacie,że zawsze coś na spacerze moim się dzieje.?



a za moment ............

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

A ta zła wiadomość.Już pod koniec spaceru,zmęczony mój pies,nagle stał się czujny bo  zauważył na ziemi wiewióreczkę,ale ona szybko udała się w drzew  korony.Też wiewiórek tu nigdy nie było,ale drzewa się rozrosły a na działkach [nieopodal]wiewiórka spotka coś "na ząb".Za moment jednak zorientowałam  się czemu była na ziemi.Bo tam w górze goniła ją sroka.Moje klaskanie wypłoszyło ją ,ale na jak długo?
Nie byłabym zorientowana w sprawie ,gdyby nie opowiedziała mi pewna osoba jak to w parku trzy sroki w tzw mgnieniu oka zamordowały wiewiórkę.I tu przypominam sobie,że jeszcze 30 lat temu nie było na moim osiedlu ani jednej sroki.Co się stało,co i kto zmienił to? co na to ornitolodzy.Przecież niebawem to co będzie fruwało nad naszymi głowami ,to tylko będą sroki.Raz udało mi się uratować sikorkę którą już przy ziemi" dopadła" sroka.Moje klaśnięcie poskutkowało,bo sroka zostawiła sikoreczkę,którą wzięłam w dłonie...............jak bardzo serduszko jej biło.Chuchałam i głaskałam ,aż nagle fruuuuuu  odleciała.Ciekawe kogo bardziej się  bała mnie czy sroki?

To tyle o moich obserwacjach spacerowych.
Mam dwie wiadomości: jedną dobrą drugą złą.A co tam, zaczynam od dobrej.Pewne rejony na moim osiedlu są mi dobrze znane.Tylko w pobliżu kościoła spotkać można wróble,a poza tym wróblowa pustynia.W pobliżu kościoła są gęste krzewy i tam się chowają przed drapieżnikami.W to w co wciśnie się wróbel  nie da rady,ani kot,ani sroka ,najwięksi ich  wrogowie .A dziś spotkałam w miejscu w którym już od wielu lat ich nie ma.A pamiętam jeszcze czasy,gdy przyfruwały na mój parapet..............oj,tylko sobie westchnąć.Te biedne szare puchatki tępione są przez sroki,których wszędzie pełno i przez GMO.Z powodu genetycznie modyfikowanej żywności samiczki składają nie zalęgnięte jajeczka,a przecież jadają takie ziarna zmodyfikowane,talie pieczywo z ziarna zmodyfikowanego i tak można by wymieniać i wymieniać.I zaczyna to już "przechodzić na ludzi" stąd tyle kłopotów z zajściem w ciąże wielu kobiet i wojna o in vitro.I może ktoś zemną się nie zgodzić,ale to nie ja wymyśliłam.A czy wiecie że rośliny GMO ,kwitnące,mają lepki pyłek by nie powiał go wiatr i by zapylił ten właśnie kwiatek.Tylko,szkoda,że pszczoły o tym nie wiedzą i myślą,że" kwiatek,to kwiatek,zapylić go trzeba" ,w efekcie takiego myślenia  giną.Pszczelarze mają poważny kłopot i coraz mniej zasiedlonych uli.Ale to co mnie cieszy,to to,że jednak sie pokazały,te sympatyczne maleńkie ptaszki.Oby tylko przetrwały.A żyją do 5 lat.I pomyśleć,że jeszcze za czasów mojej młodości ustawiano w polu na nie strachy.W tym miejscu tak bardzo chciałabym,aby ci od których przyszłość zależy opamiętali się i by pomyśleli,że owszem ważne jest "mieć" ale i może bardziej "być".

A już zaraz ta smutna wiadomość.
Oby mi nie "weszło w krew:" to pisanie sprawozdań ze spacerów z psem.Bo być może nikogo spostrzeżenia moje  nie interesują.Poprawie się,obiecuję,ale jeszcze dziś..............
A jutro o uprawie i właściwościach zdrowotnych szpinak m.in.oczywiście,bo także chciałabym opisać jakąś wybraną cebulową.
WITAM WAS DRODZY DZIAŁKOWCY.Dni poświąteczne  będą sprzyjały pracom na działce np siewom,ale o tym nie teraz.Teraz jeszcze o kwitnących cebulach.Ja osobiście uważam,że ładniejszych kwiatów jak cebulowe nie ma.Zatem watro poświęcić im nasze siły i środki.Ci którym naprawdę na nich zależy przede wszystkim " usypią " wysoki zagon ,o czym pisałam wczoraj.To ważne ze względu na wymagania cebulowych.Nie lubią,wprost,nie cierpią stojącej wody,gdy rosną w zagłębieniu.Widziałam najpiękniejsze egzemplarze u osób które takie wysokie zagony mają.Aby ziemia się nie obsuwała  zagon obłożony jest kamieniami,czasem pociętymi gałązkami lub ogranicznikami drewnianymi,czy plastikowymi,spotykanymi w handlu.I tu także chodzi o to,że z podwyższonego zagonu ,woda szybciej  odpływa co daje nam gwarancję,że chorób grzybowych na takim zagonie nie będzie.Bo jak grzybowe to wilgoć..........czy nie tak?.Ale,ale pozostają jeszcze szkodniki.Te najmniejsze to mszyce.Z nimi jednak żaden kłopot,bo kupujemy Pirimor  w aerozolu i jak tylko pierwsze te ssące szkodniki się pokarzą spryskujemy.3,lub 4 opryski załatwiają sprawę.Są też do zwalczenia gryzonie.O ! z pewnością będą u tzw przeze mnie "pilnych "działkowców,którzy zagonek z cebulowymi okrywają liśćmi i inną suchą roślinnością   już w pażdzierniku.NIE,NIE,NE.Dla tego nie,bo tam "zorganizują sobie domek" gryzące myszowate i mają łatwy dostęp do zimowej śpiżarni,tj ,naszych cebul,bo gleba nie zamarznięta.W GRUDNIU,DOPIERO W GRUDNIU,okryć można zagon[jeżeli w ogóle trzeba]i pozostają zdezorientowane  myszowate,zdezorientowane i głodne,bo nie pogryzą przecież zamarzniętej gleby.Ale w handlu są różne preparaty przeciw gryzoniom.Ja polecam najtańsze i moim zdaniem najskuteczniejsze zatrute ziarno.Można poukładać na działce  [4,5] punktów" karmienia" np rurki drenarskie z zatrutym ziarnem w środku ,a u mojego sąsiada Stefana są to kawałki rynien z rozbiórki domów.W każdym razie ziarno winno być tak "podane" jak myszy lubią a ptaki się boją i o to chodzi.No to jeszcze pozostało mi wspomnieć o" zaprawianiu" cebul przed sadzeniem środkami grzybobójczymi np.Benlate,Topsin,Funaben.Środki te można rozpuścić w wodzie,zrobić papkę,ale także zaprawić bardzo,ale to bardzo skutecznie, metodą na sucho przeznaczając na to duży słoik,wsypując tam preparat i pomoczone cebule.Zamknąć..............potrząsać słoikiem kilka minut  by preparat oblepił cebule.Daje na to moją gwarancję.Będą zdrowe.Tak ,jest szybciej i skuteczniej.Słoik zostawiamy,przyda się na "potem".Gdy to czytacie Drodzy Działkowcy,z pewnością myślicie........"ona chyba lubi te cebulowe".I to jest prawda.Właśnie kwitnie na moim parapecie dwubarwny Amarylis .Będzie miał 4 kwiaty.Dwa już zakwitły i tak mają ukształtowane kolury płatków jak Polska flaga.
A onegdaj bywało tak jak w wierszu.Całą rodziną wybieraliśmy się na "majówkę".Wtedy już było   ciepło i woda w Nerze też już nagrzana.Ale pozwalano,nam dzieciom, tylko brodzić po płyciźnie,a tam był zawsze cieplutki i czysty piasek.Jak się stanęło spokojnie w wodzie i nie poruszało,to zaciekawione tym faktem małe rybki [wielkości wskazującego palca] skubały po kostkach.Zwano je źgajkami.Ale to jakaś miejscowa nazwa.Jak się postało jeszcze dłużej to z zakamarków z za faszyny,wychodziły ,a raczej wypełzały raki.Aha ! faszyna to wbite kołki po brzegach rzeki oplecione wikliną.Że też komuś się to chciało robić.Nie wiem czy były już przed wojną,czy powstały w czasie wojny?Faktem jest ,że trzymały rzekę w "ryzach" i płynęła wyznaczonym korytem,a nie tam gdzie jej się podoba.Wśród tej faszyny właśnie chowały się raki.Przy pewnej umiejętności,stojąc w wodzie "na wabia" ,można było je wyłapać.Ale następnego dnia wychodziły następne  ciekawskie.I co z tymi rakami robiono?Te raki wrzucało się żywe do wrzącej osolonej wody z koprem i kopyścią [drewniana  łyżka],szybko wciskano do dna,by nie cierpiały,pływając po wierzchu wrzątku jakiś czas.Czy ja jadłam raki? ........owszem jadłam.Ale zważywszy na sposób ich uśmiercania dziś tego nie zrobiłabym.Z resztą do jedzenia tam było niewiele.Z każdego raka może 2 dkg.A do tego do jego mięsa trzeba było się dostać [skruszyć skorupę].Dziś jak chodzi o mnie wszystkie raki świata mogą żyć bezpiecznie.Za dużo w mojej głowie "Animal Planet",ale wówczas  byłam głupiutkim dzieckiem "małpujacym  to co robią dorośli.Ale..........ale zachodzę w głowę,czemu  fabryka obok Neru chyba własność jakiegoś Niemca,pracowała przed wojną ,a rzeka była czysta,a po wojnie,gdy zmieniła właściciela [Ludowe Państwo Polskie],natychmiast zatruła wodę w Nerze.I zupełnie nie martwię się z tego powodu,że może kogoś obrażę,ale jak to? Niemiec nie niszczył a Polak tak?Miał rację Bismarck twierdząc "dajcie Polakom wolność ,a sami się zniszczą".I proszę bardzo,kto ma ochotę,niech się na mnie obrazi.Biorę to na siebie.Już bardziej nic boleć nie może jak to co było piękne ,nieskalane  ,a odeszło bezpowrotnie.Teraz w Nerze pływają najprzeróżniejsze opakowania plastikowe,skrzynki,opony itp.I już nic nie znaczą zatruwające wodę ścieki fabryczne[nie wiem czy ta fabryka jeszcze pracuje],bo to co ją niszczy, to  wspólne [nie moje] śmieci.Przepraszam za gorycz na końcu, nie pierwszą chyba w moim wykonaniu.A o tym jak wyglądały majówki  w Rudzie Pabianickiej niebawem............może jutro.?



Bo dziś jeszcze jestem winna wiadomości dla Działkowców.
KRAJOBRAZ  PRZED BITWĄ
{człowieka z przyrodą}
==================
Ner na łąkach zrobił postój,czystą wodą w zagłębieniach,
ale raki oraz ryby w głównym nurcie - tu ich nie ma.
Słowiki swe gniazda plotą wśród sitowia,z traw i mchu.
Warto wybrać się na spacer w dzień wiosenny  -  tylko tu.
U Józefa dzwony dzwonią,obwieszczają czas południa.
Mostek, rzeczny stróż,je słucha,przez rok cały,aż do grudnia.
Piszę ,a ty myślisz sobie,chyba jej się to przyśniło.
Lecz to nie sen,to jest prawda,kiedyś właśnie tak tu było.
A to "kiedyś",to lat dziesiąt,zatem nie zamierzchle czasy.
Czyste były pola łąki,źródła ,rzeki oraz lasy.



Przepraszam,znowu wiersz,ale ponieważ chcę napisać "Jak to onegdaj bywało"?,to on będzie dobrym wprowadzeniem.

niedziela, 5 kwietnia 2015

Choroby i szkodniki, tak jak inne rośliny,mogą "dopaść" też i ozdobne cebulowe.I aby nie było tak łatwo,mogą być to choroby grzybowe,bakteryjne i wirusowe.I te ostatnie nie do wyleczenia i często też nie do zauważenia przynajmniej na początku .Dla przykładu :spotkałam kiedyś osobę niosącą tulipany z własnej działki i widzę,że są zawirusowane.Łatwo u tulipanów to stwierdzić ,albowiem są to kolorowe smugi na płatkach kwiatów.Gdy usiłowałam wyjaśnić jakie to jest groźne dla pozostałych cebul ,będących na zagonku,argumenty moje nie trafiały,bo rzekomo to taka odmiana i jaka piękna "prawda" ,usiłowała przekonać mnie ta osoba."Ja je takie kupiłam",twierdziła.Ale owszem ,w to to nawet wierzę,ale ten zakup był pechowy.Za dwa ,trzy lata i te zakupione i inne zginą.Obronią się tylko żółte,bowiem one są na tego wirusa odporne.Jak poznać zawirusowane?Bardzo prosto.Jeżeli smugi i przebarwienia na płatkach tulipanów  są symetryczne,to jest to cecha odmianowa ,jeżeli niesymetryczne ,to wirusy.A na wirusy jest tylko jedno lekarstwo LIKWIDACJA CHORYCH CEBUL już w momencie zauważenia.Należy je wykopać,ostrożnie i z  częścią ziemi wynieść z działki.I na nowym miejscu posadzić nowe z kwalifikowanej szkółki.I nigdy nie obcinać nożem kwiatów ,zdrowych i zawirusowanych,by nie przenieść choroby.Z chorobami grzybowymi,czy bakteryjnymi sprawa nie wygląda tak tragicznie.Są łatwiejsze do zauważenia i łatwiejsze  do zwalczenia i w ogóle mogą się nigdy nie pojawić ,jeżeli zagon jest usytuowany w miejscu dobrze nasłonecznionym i nieco PODWYŻSZONY,przez dołożenie warstwy dobrej gleby.Powinien w stosunku do innych zagonów zdecydowanie górować.To jest duży luksus,ale jakże cebulowe to lubią,jak pięknie rosną i nigdy nie "stoi tam woda" ,a to ważne.I po sprawie .Tam chorób nie będzie...........no, z zastrzeżeniem,przywleczonych z nowymi cebulami wirusowych.

 Jeszcze szkodniki,ale o nich jutro.

A skoro już jestem to może kilka zdań o roślinach ozdobnych ,cebulowych,bo nie wiem jak to będzie jutro z moja tu  obecnością.
SPRAWA NIE CIERPIĄCA ZWŁOKI,stąd moja o tej porze obecność Na spacerze spotkałam  osobę,która jest  na mnie obrażona,bo nie odpowiadam na komentarze ,na blogu.Ale okazało się ,że ona NIE WYPEŁNIA WSZYSTKICH WYMOGÓW z tym związanych,a konkretnie ...."wybierz profil" .Mój profil to Google i taki należy zaznaczyć.Wówczas komentarz do mnie dotrze.

I druga sprawa.Spotkałam przeokropnie potraktowane  krzewy forsycji.Krzewy o wysokości ponad 2 m.zostały skrócone do 0.5 m. licząc od ziemi.Prześwietlanie zupełnie nie na tym polega,bo jak sama nazwa wskazuje...........prześwietlić...........to wybrać pewne pędy i wyciąć..........to znaczy przerzedzić je.A do tego postąpiono tak, z krzewem,którego o tej porze się nie wycina.O jakże żałośnie wyglądają takie zniszczone  krzewy,a mogłyby teraz pięknie kwitnąć.Przyznam ,płakać mi się chce. Nie, nie piszę tego po to by Państwa przestrzec przed takimi błędami,bo wiem,że takich błędów nie popełnicie.Piszę bo chce się wyżalić.Tak to można tylko skrócić kij od szczotki ,a nie żywy roślinny organizm.
Za romantyzm często się niemało płaci..
lub
Gdzie są granice rozsądku ?
=========================
Płonie ognisko i szumią knieje,drużynowy podjął śpiew.
My słuchamy jakże pięknie,śpiew ten niesie się wśród drzew.
Mrok gęstnieje,jakieś zjawy z mgły wychodzą,idą tu...
Głowa ciąży,a powieki, one pragną tylko snu.
Wokół cisza już nastała,jak mrok stąpała powoli.
Tylko ogień nie był cicho i z niewoli się wyzwolił.
Poszedł śmiało po źdźbłach trawy,gdzie pod sosną leżą szyszki,
strzelił w górę petardami i pobudził hukiem wszystkich.
Ochotnicza Straż przybyła,naprzód poszły "pierwsze wody",
a komendant z policjantem podliczają wstępnie szkody.
No to biwak się nie udał ,zdementował prokurator.
Zatem panie drużynowy ,jako szew odpowiesz za to!
A poza tym  kto to słyszał,by rozpalać ogień w lesie!
Wszak wiadomo ,że natychmiast ,wiatr po lesie go rozniesie.
Ale przecież jest w piosence,że są knieje i ognisko -
myśleliśmy...........las daleko ,a ognisko przy nas blisko.
Morał będzie bardzo krótki,zatem podam go od ręki,
słuchaj szefa,lecz nie wtedy gdy nieaktualne  śpiewa piosenki.



I już śpieszę przeprosić wszystkich drużynowych.




To co ,spotykamy się jutro?
O teraz........z kieliszkiem szampana obok ............jakoś raźniej.

cd porad praktycznych.

Do sprawiania drobiu,drewniana deseczka raczej się nie nadaje,ponieważ trudno ja potem doczyścić,a w drewnie mogą pozostać  bakterie i to  nie tylko salmonella.No ,ale jeżeli już: to taką deseczkę należy posypać jakimś ostrym proszkiem  i solą

 i druciakiem wyszorować pod bieżącą wodą.Przynajmniej ja tak robię,bo najlepiej drób jednak się sprawia na desce,bo nóż się nie  śliska.

Gęś natomiast przed pieczeniem winna moczyć się kilka godzin w maslance.


Drób pieczony na grillu,będzie i smaczniejszy i bardzo soczysty jeżeli przed tym skropisz go sokiem z cytryny.

Aby mięso dało się pokroić w cienkie plasterki,włóż je na kilkanaście minut do zamrażalnika.

Drób pieczony,obojętnie  gdzie,będzie miał chrupiącą  i brązową skórkę  jeżeli podczas pieczenia posmarujesz go pędzelkiem maczanym w piwie co najmniej kilka razy.

Natomiast kaczka bardzo zyska na smaku ,gdy podczas pieczenia posmarujesz ją kilka razy miodem.Zawsze zastanawiałam się patrząc na zdjęcia takich rumianych kaczek ,jak to się robi?Otóż właśnie  tak.





A teraz.............
To nie wszystkie rady.Za moment cd.
Aby serdelki i parówki nie pękały,do wody dodaj nieco mleka.Nie dopuść do zagotowania.Gdy już ma zamiar się zagotować  wyłącz  dopływ energii i pozostaw tak jeszcze chwilę.

Jeśli podczas grillowania, czy innego pieczenia kiełbasę posypiesz odrobiną ,powtarzam odrobiną cukru,wówczas będzie smaczniejsza i chrupiąca.

Aby podczas pieczenia  kiełbasa nie pękała trzeba ją ponacinać. Myślę jednak że to  akurat wszyscy wiedzą.

Pręty i szpikulce do grilla przed użyciem posmaruj tłuszczem.Łatwiej z takich będzie" schodziło "upieczone mięso ,czy kiełbasa.

Wątróbka drobiowa,będzie bardzo delikatna w smaku,gdy na 2 godziny  przed smażeniem namoczysz ją w mleku,lub soku pomidorowym.

Mięso mielone na kotlety będzie luźniejsze ,jeżeli bułka ,którą zwykle się dodaje,będzie namoczona i potem tylko lekko odciśnięta  z wody  mineralnej gazowanej.
DO WOJTUSIA !
==============
Do Wojtusia z popielnika  iskierki mrugają ,a gdy się już wymrugają,to w popiół spadają.
Żal iskierek Wojtusiowi,że żyją tak krótko.Na fotelu przy kominku usiadł i cichutko,
sącząc drinka tak rozmyślał:"Muszę iskrom pomóc" i wyłapie je dokładnie,nie oddam nikomu.
|Tylko do mnie mrugać będą ,bo są mą własnością.Dłonie złożył jak dwie muszle i chwytał z radością, przez czas jakiś.Ale co to?Parzą iskry wredne.
Oj! Wojtusiu,czy to właśnie było ci potrzebne?
Zapamiętaj taki morał ,co z treści wynika,
by po drinku,nigdy nie kłaść rak do popielnika.


A teraz,choć to świąteczny dzień trochę porad praktycznych,myślę,że odpowiednich na ten czas,bo np.jak pokroić pieczeń by były to cienkie plasterki?

Jest niezbyt ciepło.Czy nie macie przypadkiem w planie rozpalić w kominku?............bo jeżeli to.......
WITAM  W TEN SZCZEGÓLNY  I JEDYNY DZIEŃ W ROKU,DZIEŃ WIELKIEJ RADOŚCI DLA  TYCH SZCZEGÓLNIE,KTÓRZY UWIERZYLI "ŻE NIE WSZYSTKO UMIERA".