sobota, 25 lipca 2015

W drogiej restauracji rodzina posila się promocyjnym obiadem.
Zostaje sporo resztek ,wiec oszczędny ojciec prosi kelnera.Czy może nam pan zapakować te resztki? wzięlibyśmy dla  pieska.
Hurra!!!!!!!!! krzyczą dzieci.Będziemy wreszcie mieć pieska.
W ponad stuletniej książce kucharskiej,z której przepisy kulinarne dość często  podaje ,, jest taki rozdział:"Garnitury do jarzyn"Wybrałam na dziś taki jeden garnitur,ale chyba raczej jako ciekawostkę ,niż do przyrządzenia..................choć, kto wie?

Opiekanki grochowe.
=================
Ugotowany i odcedzony groch żółty,suchy,przefasować przez sito i wymieszać z przysmażoną na maśle drobno posiekaną cebulą,trzema lub czterema łyżkami tartej bułki,dwoma całymi jajami,siekaną pietruszką i wyrabiać okrągłe podłużne paluszki,otarzać w tartej bułce i smażyć na fryturze ,lub maśle.Ugarnirować nimi marchewkę ,kalarepkę, lub inną jarzynę.

Uwaga ! przytoczyłam w oryginale.I wiem że jest tu wiele niewiadomych,ale może dla tamtych gospodyń wszystko było jasne.Nie ma np. podanej ilości grochu.Sadząc po jajach chyba winno go być około pół kg.Nie ma nic o soli ,a chyba należy tę masę przed smażeniem posolić.itd.

Ale co tam..............do odważnych świat należy,a szczególnie jego kuchnia.Zrobię to ,niech się tylko trochę ochłodzi.
A tak w ogóle,to przypominam o podlewaniu,albowiem są duże braki wody w glebie.Właściwie,na glebach piaszczystych lub gliniastych [tak tych też]należy podlać całą działkę,nie licząc,że rośliny jakoś same dadzą sobie radę.No  -   nie uschną ,ale w przypadku drzew owocowych i krzewów ,wystąpi drobnienie owoców.Jakich krzewów?,być może spytacie?..............toż to już zebrane i agresty i porzeczki.A aronia,a leszczyna?Oj potrzebują wody ,bo są w fazie wiązania plonu.I proszę nie gardzić aronią,jak onegdaj mój sąsiad Stefan."A tam" mawiał "ja tylko trzymam to dla ptaków",by pojadły sobie jagody.Cel wyznaczył sobie szlachetny................owszem,ale jak poradziłam mu usmażyć drzem z aronii biorąc jej 1 kg. i 1 kg.jabłek [nawet "spadów"] i do tego 1 kg ,lub mniej cukru i bez jakiegokolwiek żelfiksu zgęstnieje."O ............to jest bardzo dobre,bo nie za słodkie" stwierdził."I wiesz co? w zimie dodaje sobie do herbaty a w lecie do wody mineralnej.""A wiesz ,że aronia obniża ciśnienie?"spytałam."A, to dla tego się lepiej czuję " skonstatował na koniec.Więc co?aronia,też podlana będzie, prawda?
Właśnie zbliża się  termin siewu sałaty masłowej.O przygotowaniu gleby pod siew pisałam chyba przed wczoraj.To "zaprawienie" sproszkowanym obornikiem jest dość  istotne bo daje na sam początek "kopa" roślinom.I jak to mówią starzy ogrodnicy "najważniejsze by wystartowały silne".I o ten strat chodzi .A potem? A potem tylko podlewanie,podlewanie i podlewanie, oczywiście jeżeli nie ma deszczu.To jest bardzo istotne,albowiem wszystkie warzywa poplonowe bez wody natychmiast się starzeją a starość u nich polega na zakończeniu wegetacji,co w przypadku sałaty objawia się pojawieniem pędu kwiatowego i nie wiązaniem główki. Mam pewne obawy co do drugiej połowy lata.Myślę,że będzie ono równie upalne, wg moich przewidywań  do około 20 sierpnia.Może zatem nie spieszyć się zbytnio z siewem i wykonać go np za 10 dni.I jeszcze raz przypominam,że tylko w tym czasie uprawia się sałatę masłową,bo tylko ona ma krótki okres wegetacji.Urośnie do końca września.Co do samego siewu to proponuje wykonać go tak:Wziąć w trzy palce ,tak jak bierze się sól nasiona i WŁOŻYĆ,DOSŁOWNIE ,WŁOŻYĆ ODROBINKĘ W ZIEMIĘ I NASTĘPNĄ PORCJĘ  W TRZYMANEJ W PALCACH W ODLEGŁOŚCI OD TEJ 10 CM.W ten sposób nie będzie potrzebna przerywka a rosnące sałaty nie będą  zbyt blisko siebie.Uprawianie salaty z rozsady jest bardziej kłopotliwe,ale kto ma na taki sposób ochotę ,może posiać pół rządka teraz i przepikować [ przesadzić] gdy będzie w fazie 3 listków.
Porada dla Działkowców......................CO PODAĆ DO GRILLOWANEGO MIĘSA?A może jako przystawkę.Przyszło mi to do głowy  gdy wczoraj w pośpiechu szykowałam sobie coś ,czego przygotowanie nie wymaga wiele czasu.
Wzięłam główkę salaty [niedużą} i wkroiłam do  niej kawałek ,taki gruby miałam plaster żółtego ostrego sera [około 15 dkg].Były to nawet dość spore kawałki 1cm. x 1cm.Dodałam  cukru,soli i octu balsamicznego i kilka łyżek oleju.Wymieszałam.Do tego pół małej paczki solonych krakersów,bo druga polowa była dla psa.Nie czułam głodu............wszak to było kaloryczne.W każdym razie nie zgłodniałam do wieczora.Ponieważ przygotowanie tej przystawki nie wymaga wiele czasu,może warto pokusić się o jej wykonanie na działce?..............a może z własnej sałaty?

A jeżeli chodzi o własną sałatę? to.....................

Prawie codziennie staram się coś napisać coś poradzić moim Czytelnikom,ale czasem jest tak jak wczoraj.Wyszłam rano   wróciłam,zjadłam w pośpiechu i ponownie wyszłam.Wróciłam zmęczona wieczorem,stad moja nieobecność.Zanim przejdę do porad dla Działkowców...........to:
- U lekarza:
- Pali pan?
- Nie.
- Pije pan?
- Nie.
 - Co się pan tak cieszy.............I tak coś znajdę.

czwartek, 23 lipca 2015

Tak podawano szpinak 100 lat temu.
Szpinak po angielsku
=================
Wybrać najmłodszy szpinak o drobnych listkach ,obrać z szypułek,opłukać,wrzucić na osoloną gotującą się wodę,zagotować raz i odcedzić.Potem do rondelka,włożyć kawałek młodego masła,wymieszać ze szpinakiem nie gotując .Przykryć na chwilę i potem gdy zaparuje wydać do mięsa.Wyborny szczególnie do do kotletów ,steków,lub pieczenie baraniej.

Przytoczyłam w oryginale.
Sposób wymyślony przeze mnie ,nazwałam  "Po chłopsku"
Dwie garście ugotowanego szpinaku [mniej więcej] ,odciskam z wody.Siekam.Na patelni rumienie około 15 dkg wędzonego boczku.Wyławiam skwarki.Na tłuszcz wkładam szpinak ,nieco soli,i utartej gałki muszkatołowej i wbijam 4 jaja i dodaję usiekanego drobno czosnku,ale to już na końcu.Kroję kilka kromek  chleba [najlepiej jakiegoś razowego].Przyrumieniam na patelni po obu stronach,często z części wytopionego z boczku tłuszczu.do samego szpinaku nie musi go być dużo.Układam    SUCHY,WINIEN BYĆ SUCHY szpinak na przyrumienionych grzankach I  posypuje skwarkami z wędzonego oczku.Podaje jako przystawkę.Ale można też zawieźć przygotowany szpinak i kromki chleba i skwarki na działkę i po ułożeniu szpinaku na kromki na wolnym ogniu na grillu odgrzać ,rumieniąc kromki chleba tylko od spodu.Taki jest mniej kaloryczny.A moja koleżanka ,której mąż za nic na świecie nie chce jeść szpinaku,robi mu takie kromki z boczkiem i jajecznicą.Chwali się:" u mnie jest wszystko to samo co u was tylko bez szpinaku".

A jak proponowała podać szpinak autorka starej ponad stuletniej książki p Monatowa.Zatem jak go jadano sto lat temu?
Warzywnicy winni przygotować zagonki pod siew warzyw poplonowych.Pisałam o tym wczoraj.Do poplonowych zalicza się także szpinak.Są dwa terminy jego siewu.Pierwszy to przełom lipca i sierpnia  a drugi we wrześniu.Ten pierwszy termin predysponuje go do zbioru jeszcze tej jesieni,natomiast wrześniowy pozostaje na zimę i będzie zebrany w kwietniu.Odmiana jaką wybierzemy do siewu wcześniejszego jest obojętna,natomiast na zimę proponuję odmianę OLBRZYM ZIMOWY.Faktycznie ,to olbrzym.Który by był to siew,czy teraz ,czy we wrześniu zawsze łączymy go z posypaniem na zagonku ,lub obok,Slimakolu,w celu przyciągnięcia ich tj,ślimaków do tej trucizny i by odwrócić uwagę od szpinaku,bo są wielkimi amatorami tego warzywa.A jeżeli chodzi o to warzywo,to informuję osoby lękające się zawartych w nim szczawianów,że jesienny charakteryzuje się ich znikoma ilością.Zatem ten jesienny jest zdrowszy od wiosennego.Jak wszystkie warzywa poplonowe wymaga dużych ilości wody w glebie.Jej brak powoduje,że zakwita i nie buduje rozety liści,zatem tego co przeznacza się do konsumpcji.O zdrowotności tego warzywa pisać nie będę,bo robiłam to niejednokrotnie,proszę sprawdzić w starszych postach.Tylko........... byśmy mieli ochotę go zjeść powinien być podany w sposób apetyczny.Nigdy,przenigdy z ziemniakami,które od wilgoci zawartej w szpinaku ,też zrobiły się zielone.Zatem suchy,szpinak winien być ,odciśnięty z wody.I np wykonany tak..............
A przypomnienia ogólne działkowe to:Jeżeli macie już dojrzałe wiśnie to należy je zebrać.W brew pozorom to bardzo delikatny owoc i albo niebawem uschnie od tych upałów,albo popęka jeżeli przyjdzie burza i obfity deszcz.A po zbiorach ,można .......niewiele,ale można skrócić te gałązki na drzewie wiśni,które swoim pokrojem przypominają wierzbę płaczącą................ale,ale,tylko te najdłuższe,te dotykające ziemi, w ogólnym % nie więcej jak 20.Taką tendencję do ogałacania pędów mają szczególnie Łutówki.Także jeżeli macie w planie jakieś przetwory z wiśni,nie odkładajcie ich "na potem" ,bo potem ,nie będzie.I też przypominam,że na przetwory najbardziej nadaje się odmiana wiśni sokowej czarnej  PANDA jest najjędrniejsza ,ze wszystkich odmian.

I jeszcze przypominam dziś o krzewach winorośli.Popatrzcie na nie.Czy nie są zbyt zagęszczone.Przeważnie pamiętamy o likwidowaniu nieowcujących pędów wiosną a latem?..............a latem jest to równie istotne jak wiosną.Zatem wycinamy każdy pęd [łozę] ,która w tym momencie nie ma owoców.Jest bezproduktywna i tylko niepotrzebnie pobiera soki  i niepotrzebnie zagęszcza krzew.A w takim zagęszczonym krzewie to jak dwa razy dwa ,jest cztery tak pojawi się mączniak rzekomy.Objawy jego ,to nie mączyste jak przy mączniaku zwykłym plamy na liściach a ciemno brunatne.Choroba też opanowuje niedojrzałe grona owoców.Pojedyncze  jagody  czernieją i robią się twarde ,zmumifikowane.I jeszcze to::::::::::::NIGDY,PRZENIGDY PRZY PODLEWANIU NIE MOCZYMY KRZEWÓW WINOROŚLI.

A teraz coś dla  warzywników............i myślę,że nie tylko
Kochani ! coś mi dzisiaj fiksuje komputer,ale staram się,starami w związku z tym ,zanim przejdę do przypomnień działkowych dla warzywników ,to jeszcze takie ogólne i telegraficzne.

Ale przed tym..........a co tam.
U dentysty do którego ja idę jutro rano..............Ile kosztuje ekstrakcja zęba?
50 zł.  50 zł za kilka minut pracy?
Mogę wyrywać powoli jeśli pan chce.

środa, 22 lipca 2015

Jeszcze tylko to:
Pański stan zdrowia wymaga natychmiastowej operacji komunikuje choremu lekarz w szpitalu.Nigdy się na to nie zgodzę,wolę umrzeć odpowiada pacjent.Jedno drugiego nie wyklucza ,stwierdza  lekarz.
A co do warzyw poplonowych to mam uczucia mieszane jak chodzi o rzodkiewkę.Jeżeli ma być sukces w uprawie ,to należy kupić nasiona ,których cechą genetyczna jest wczesność,zatem krótki czas rośnięcia np odmianę SPRINTER.Na torebkach z nasionami jest zaznaczony czas wegetacji.Ale jeszcze jest istotne to,że dla tego warzywa winno być mokro ,chłodno i niezbyt słonecznie,co nie oznacza ,że może rosnąć w cieniu.Wprost przeciwnie,żadnego zacienienia,bo wówczas nie zawiązuje plonu,tj soczystego korzenia,przeznaczonego do konsumpcji,lecz zakwita.A jak zakwitnie ,to dyskwalifikuje ją to całkowicie i może tylko zasilić pryzmę kompostową.Zatem ani "grama" cienia.No i jeszcze możliwość robaczywienia.W prawdzie jest to mniejsze prawdopodobieństwo pojawienia się szkodnika jak wiosną ale jednak.W związku z tym należy podlewać ją wodą z czosnkiem.Np 3 lub 4 ząbki czosnku dobrze rozgniecione i połączone z wodą ,1 butelka po mineralnej.Te wyznaczone już rządki przez wykiełkowaną rzodkiewkę należy choćby raz na tydzień podlać.A co to daje?Otóż jaja złożone przez szkodnika ,znajdują się w pobliżu roślin.Wylęgłe z nich gąsienice zostaną poparzone przez czosnek.Zatem co?zatem jest to kłopotliwe  w uprawie warzywo co nie oznacza,że chcę zniechęcić Państwa do jego uprawy.Wprost przeciwnie.A jeżeli jeszcze macie Kochani glebę w dobrej strukturze  ogrodniczej to do uprawy namawiam.Ponieważ na mojej  działce takiej nigdy nie było,co oznacza,że u sąsiada także,raz sąsiad Stefan bardzo się uparł.  "Mówisz,że u nas gleba nie pod rzodkiewkę"...?.......zapytał nagle którejś wiosny [bo wiosną też się uprawia rzodkiewkę]. "A taka może być?" pokazał mi torbę z ziemią ogrodniczą."No oczywiście,ale my takiej nie mamy"."I mówisz,że w takiej urosną?""Urosną odparłam".Na tym koniec.W początku czerwca Stefan niesie mi pęk przepięknych rzodkiewek,dużych soczystych,nie robaczywych.Gdybym nie zobaczyła miejsca  w którym rosną nie uwierzyłabym.Ot, co może sprawić prawidłowa gleba.Potem jeszcze nie raz mój sąsiad zachęcony sukcesem go powtarzał i zawsze mówił ..........."jak się bawić,to się bawić" to iść na całość  i wybrać do głębokości 30 cm glebę z  części zagonka i wsypać tam kupną ogrodniczą.

I to tylko tyle na dziś.
A co tam na działkach?Podlało,oj podlało.W każdym razie w Łodzi.No  -  to będzie dobrze się kopało pod te warzywa poplonowe.A jeżeli nie pod warzywa to może pod nawozy zielone,dla wzbogacenia gleby np. by na niej posiać wykę,peluszkę,saradelę, a może łubin,lub gorczycę,lub mieszankę tychże.Nic tak gleby  nie wzbogaca jak substancja organiczna ,a będzie jej oj będzie jesienią przed kopaniem urośnie po pas i o to chodzi i tego się trzymajmy.

A co do warzyw poplonowych,to...........................

wtorek, 21 lipca 2015

Onegdaj bywało,też tak:Któregoś roku na wiosnę mama i ciotka Marylki postanowiły wyhodować świnkę na zabicie.Kupiły małą różową i bardzo już tłuściutką.Pan Waluś [ Walenty ] zrobił dla niej szopkę w końcu ogrodu,koło ubikacji i dostarczał słomę,bo on miał trochę pola i je uprawiał,ale tak w ogóle to pracował w "białej fabryce"............tak ją zwano.Była naprzeciw naszej szkoły.Robił tam wszystko,na wszystkim się znał.Raz nawet jak zasłabła pewna kobieta w ciąży to pierwszy,przed pogotowiem ją ocucił.Waluś był od zawsze samotny i chętnie pomagał wszystkim kobietom.Był bardzo grzeczny i jak na mężczyznę ,delikatny.Zatem .............właściwie,to on karmił i doglądał świnkę.A my z koleżanką po powrocie ze szkoły bawiłyśmy się z nią.Bardzo lubiła drapanie za uchem.Zachowywała się jak pies.Już z daleka słychać było jak pukała w drzwi ,bo czuła że idziemy.Tak upłynęło lato.Jesienią ,można już było wypuścić ją do ogródka bo wszystko co tam rosło zostało sprzątnięte.Jadła coraz więcej,ale była  sprawna i chętna do zabawy.Aż tu raz w listopadowy szary i smutny dzień,wracając ze szkoły nie usłyszałyśmy pukania w drzwi.Natomiast w piwnicy Waluś "obrabiał" zabitą świnkę.I co stało się potem?Potem obie z Marylką zachorowałyśmy,obie leżałyśmy ponad tydzień  z wysoka gorączką.A potem?A potem były ze świnki zrobione kiełbasy i wisiały na kiju od szczotki na werandzie.Weranda była dobrym na to miejscem,bo tam chłodno.Stalo też bardzo dużo jakichś butów na które Waluś mówił.............."ale tu dużo kurpi"...........do dziś nie wiem co miał na myśli?Na stole leżały różne artykuły spożywcze i zawsze zsiadłe mleko w dużym kamiennym garnku,przykryte tekturką.No  -  i wisiała sobie ta kiełbasa i wisiała,bo jak Waluś mówił "musi stężeć"Ale chyba takiego stężenia nie miał na myśli.Nikt,nie przewidział,że jedna z szybek w werandzie jest wybita i przez tę szybkę jak nikogo nie było w domu wskoczył jakiś kot  z sąsiedztwa.Wskoczyć było łatwo,bo na zewnątrz  rosła winorośl ,wyjść już gorzej.Jak trafić w otwór?A tym bardziej,że ponapoczynał kiełbasy,próbując każdą.Potem chciało mu się pić.A tu mleko zsiadłe ,to czemu z tego nie skorzystać,a do tego z tłusta śmietaną na wierzchu.A potem?..................a potem to dostał ogromnego rozwolnienia,co Waluś skwitował następująco ............."ale obsrał wszystkie kurpie."
A jak to onegdaj bywało?
A co tam słychać na działkach?Ogromny gwar..............bo słychać jak wszystko rośnie jak trzeszczą skórki,bo powiększają swoja objętość  owoce .To teraz przyrastają najintensywniej jabłka gruszki i wczesne śliwki.Dobrze,że dostały wody,bo maja z czego budować plon.A warzywnicy? ......................a warzywnicy działkowi przygotowują zagonki pod uprawę warzyw poplonowych,takich jak rzodkiewka  [no nie wiem?]sałata,ale typ masłowa  [ oj to ,to, to ] i szpinak [o to jeszcze bardziej to,to,to ].Przygotowanie będzie polegało na przekopaniu zagonków ,nie koniecznie połączonym z jakimkolwiek nawożeniem,albowiem warzywa poplonowe,tak samo z reszta jak przedplonowe,maja bardzo krótki okres wegetacji i to co zakopiemy w celach nawozowych,nie zdąży być przez nie "skonsumowane",.......................ale,ale,mam inna propozycję.Przyjmując,że" zwolniły się" jakieś trzy zagony ,bo właśnie już "zakończył żywot" :słodki cukrowy groszek i sałata lodowa i może stare truskawki  itp.To na te miejsca  przeznaczamy jedno małe opakowanie sproszkowanego obornika i po przekopaniu  i zagrabieniu,,jakimś narzędziem na zagonku tworzymy rowki ,w które wsypujemy niewielkie ilości  obornika na który mój sąsiad Stefan mówi "Złota,by wsypał trzy razy tyle,a by nie zadziałało ,tak jak te niewielkie ilości obornika."I to już możemy zrobić teraz.Przy okazji tym obornikiem wyznaczymy rzędy  na zagonku w które potem będziemy siaś.A siać? a siać możemy już teraz, lub też  za dwa tygodnie.A potem,potem trzeba pamiętać,ze warzywa poplonowe potrzebują wody..............bardzo dużo wody,szczególnie w początkowym okresie wzrostu.I proszę się nie martwić,jak kiedyś mój sąsiad Stefan,podlewający pod moje dyktando "ale tu już się zrobiło błoto"...................".nie szkodzi"............odparłam.A przy zbiorze warzyw stwierdził "a ja myślałem,że w takiej mokrej ziemi dobrze rośnie tylko ryż".Zahaczyłam dziś  o ten temat,temat warzyw poplonowych.Namawiam do ich uprawy przy zastosowaniu polecanego punktowego nawożenia obornikiem.Koszt niewielki ,a rezultat ogromny.W następnych spotkaniach cd mojego namawiania i informowania ,co ,kiedy i jak?
"Życie jest jak tęcza,raz białe raz czarne................tak mówią daltoniści."

"Optymiści twierdza,że świat stoi przed nimi otworem.Pesymiści widzą tylko ten otwór."

I już słyszę jak niektórzy się cieszą na tę złotą myśl.
"Regulaminy są dla idiotów.Geniusze,potrafią żyć w chaosie."

poniedziałek, 20 lipca 2015

Onegdaj też ucierano galaretkę z porzeczek czerwonych i białych.Najlepiej pół na pół.To jest np 1 kg.obranych z szypułek białych i 1 kg czerwonych  i do tego dodawano [o zgrozo] 2 kg cukru,a niektóre gospodynie  dawały jeszcze  więcej i to ucierano w makutrze. Makutra,to misa kamienna   lub gliniana z rowkami w środku,by pałką o te rowki dobrze utrzeć cukier.A ucierało się w sumie dwie lub trzy godziny,z przerwami oczywiście.Jaka "wyszła" piana na wierzch to oznaczało koniec pracy.Potem nakładano to do słoiczków i przykrywano mokrym ,zmoczonym w spirytusie celofanem.Jak celofan wysechł ,to wyglądał jak szyba  ,tak był dobrze" naciągnięty"  na słoik.Kolor tej galaretki przypomina mi kolor młodego wina podawanego do posiłków we Francji.

No  -  i wiśnie.W szklany   balon  nasypywano warstwami wiśnie i cukier,wiśnie i cukier i po obwiązaniu otworu muślinem stawiano na parapecie okiennym.A parapety wtedy były bardzo szerokie.Dziś by się nie zmieścił.Po kilku tygodniach sok zlewano a wiśnie zalewano octem tak by tylko były nim pokryte.W zimie  dodawano do różnych dań.Tylko my z Marylką jadłyśmy je bez żadnych dań.Ot ,po prostu same.W zimie wszystko co przypominało owoce było dobre.Sok z wiśni nalewano w butelki ,przeważnie po wódce.A wówczas  do wyboru,były,aż dwie wódki: jedna z czerwoną kartką [ta lepsza] i druga z niebieską kartką  [ ta gorsza].Szkło tych butelek było bardzo cienkie i trzeba było uważać by nie potłuc.Potem się korkowało i lakowało.Lak był w sztabkach i należało bo rozgrzać od świecy by już jako płynny  oblepił korek i otwór butelki.W zimie taki sok dodawano do herbaty,a były tak jak wódka ,też dwie do wyboru,ale obie okropne......".Ulung: i" Grużińska"I nawet  dobrze zrobiony sok nie był w stanie zmienić tego okropnego smaku.Sok ten przechowywano  , w celu zrobienia z niego "TATY Z MAMĄ".Wiecie co to? To sok,zmieszany pół na pół ze spirytusem. Aha, spirytus miał brązową kartkę.Ale musiał postać by się jak to wówczas mawiano  "przegryzł".Gryzł się czasem kilka tygodni i tak np.wódkę na Święta Bożego Narodzenia robiono na początku listopada.A tak jeszcze na koniec wracając do kartek na butelkach,to spirytus denaturat miał kartkę koloru niebieskiego i trupią główkę.Dziś jest tylko niebieska kartka ,trupia główka zniknęła............czy to oznacza,że wypicie jego nie kończy się  już śmiercią? I z tym pytaniem pozostawiam Państwa do jutra.
A onegdaj bywało tak:Lipiec w ogrodzie mojej koleżanki obfitował już w plony.Porzeczki,dużo porzeczek.Z czarnych jej mama i ciotka jak wspomniałam wczoraj smażyły konfitury,nie dżemy bo o takowych  nikt wtedy nie słyszał.To wynalazek spowodowany potrzebą zaopatrzenia wojska w czasie II Wojny Światowej.Trzeba było dużo i szybko by zaopatrzyć żołnierzy.I jak to mówi się:"potrzeba matką wynalazku".N o i ten wynalazek podchwycili i po wojnie cywile i tak jest do dziś.A jak to szybko się robi dżem ,pisałam wczoraj.Z reszta kawa rozpuszczalna ,to też potrzeba frontowa a jest i dziś.A patelnie teflonowe?.................o nie koniec tego.Przecież ma być o przetworach a nie ,o wynalazkach wojennych.Zatem czarna porzeczkę po obraniu z szypułek ,opłukaniu  i pomieszaniu kilo na kilo  tj owocu i cukru,poddawano obróbce termicznej przez kilka dni ,stopniowo odparowując wodę.Ale przez to owoce bardzo traciły na wyglądzie.Robiły się szaro bure,konsystencję jednak miały ,oj miały.Ciotka Marylki robiła jeszcze z nich coś pysznego.Już takie gęste,takie odparowane, wykładała na trzy tace i przykrywszy bazą, na którą wówczas mówiono muślin wynosiła na strych.A tam było bardzo ciepło.Zatem wysychały jeszcze dodatkowo i po dwu tygodniach zostały pokrojone i tylko lekko przesypane cukrem pudrem i schowane do słoików,szczelnie zamkniętych.Ależ to było pyszne o konsystencji suszonych śliwek.Trzeba było jakiś czas potrzymać w ustach  by zmiękło.A chciało się trzymać oj chciało,ale  ciotka Jutka  [Józia],chowała to na zimę.A jak tylko zaczęły" opadać" jabłka papierówki,to z nimi postępowała podobnie.Długo smażyła z cukrem by je odparować.Oczywiście po umyciu i obraniu ich.Potem też suszyła na tacach,a jej siostra,tj mama Marylki zawsze wspominała" a nasz tata do tego przeznaczał owoce z tej starej jabłonki z końca ogrodu  -  pamiętasz?""Tak pamiętam  przypominała sobie ciotka To były Sztetiny,przepyszne jabłka."

i już zaraz cd.
Tak sobie myślę ,że chyba będzie wskazane bym dokończyła "Jak to onegdaj bywało"? w połączeniu z przetworami z owoców i warzyw ,jakie w tamtych latach sporządzano.I od zaraz uprzedzam,że nie były one skomplikowane , a wykonanie proste jak przysłowiowa konstrukcja cepa.
"Życie to chytra sztuka.Kiedy masz wszystkie karty w ręku zaczyna z tobą grać w szachy."

niedziela, 19 lipca 2015

Przetworom z tamtych lat poświęcę  trochę czasu,ale już nie dziś.Bo czy wiecie Drodzy moi Czytelnicy,że 60 lat temu słowo dżem nie było w Polsce znane.A jak się pojawiło,to na słoiczkach  z dżemem był napis informujący,że to jest Jam.Chyba tak jakoś.Dżem to wymysł Angielski powojenny,dla ludzi zapracowanych.I jego definicja  to 1 kg owoców podzielić na pół .Te połowę zagotować z całym kilogramem cukru i po rozgotowaniu owoców   [ 10 minut] dodać druga połowę i ją już gotować tak krótko by się właśnie dodane owoce  nie rozgotowały.To jest dżem,który ja nazywam:"lepiej szybciej,szybciej lepiej,owoc zdrowy,cukier krzepi"A konfitura,znana wtedy ...........o to zupełnie co innego.Jest rodem z Grecji i Turcji ,a tam już nie ma angielskiego pośpiechu.Wrócę do tematu
Koniec lat 40-tych ,to stała przyjaźń z Marylką i częste moje u niej przebywanie.Miała pół domu z połową ogródka i ustawicznie jej mamy nie było w domu ,bo "robiła karierę polityczną",najpierw w PPR,a potem  w PZPR .Zatem hulaj dusza ,chata wolna.Połowa ogrodu mamy Marylki ,bogata była w drzewa owocowe i krzewy.Przez środek prowadziła ścieżka wyłożona płytami chodnikowymi,których o dziwo na ulicy nie było,a w ogrodzie tak.A dokąd ta ścieżka prowadziła?Do samego końca ogrodu,gdzie znajdowała się drewniana ubikacja z serduszkiem wyciętym w drzwiach.Do dziś nie wiem ,dla czego serduszko i dla czego w drzwiach.Ale tak było wszędzie ,więc po co dociekać.Przy tej ubikacji rosły dwa krzaki czarnej porzeczki.O ! jakież były wysokie i rozłożyste  ,a jakie miały wielkie  jagody.To nam przyszło właśnie ,te jagody zpierać.Z części mama Marylki smażyła konfiturę ,a smażyła ją  kilka dni,odparowując,aż zrobiła się tak gęsta,że można było ,nożem kroić.Z drugiej części zaś wsypywała  owoce do balonu i nasypywała cukrem.Po kilkunastu dniach sok zlewała a  do owoców w balonie wlewała  wodę i  w otwór wkładała "bulgotka " .To takie szklane urządzenie odizolowujące  zawartość balonu od  czynników zewnętrznych.Pamiętam jak raz z Marylką spróbowałyśmy tego wina odkorkowując butelkę  ,a w miejsce wina dolewając wody.A żeby było jeszcze śmieszniej ,wyszukałyśmy w toaletce Mamy Marylki cygara i je zapaliłyśmy.Po co je tam miała nie wiadomo,bo sama nie paliła cygar.Ależ pięknie nas ten koktajl alkoholowo nikotynowy zemdlił.A pani Janeczka mama Marylki po powrocie z pracy przeprowadzała dochodzenie..........."co wyście zjadły"?.I aż dziw,że nie poczuła od nas zdradzającego wszystko zapachu.
A jak to onegdaj bywało?......................też robiono przetwory,bardzo prosto i łatwo.
Do marynowania  przeznaczam dwa i pół kilograma owoców wiśni odmiany Panda.Płuczę,dryluje i wrzucam do gorącego syropu sporządzonego z  jednego kilograma cukru i,jednej szklanki 10% octu.Dodaje kilka goździków i kawałek cynamonu.Wiśnie po wrzuceniu zostawiam na kilka godzin,aż ostygną .Po tym czasie lekko je podgrzewam  i ponownie studzę.Następnego dnia już normalnie zagotowuję ,studzę ,i odcedzam lub przelewam przez sito.Syrop sam poddaję gotowaniu na wolnym ogniu ,by solidnie odparował,i zmniejszył swoją objętość.W taki odparowany i gorący wsypuję wiśnie i jeszcze kilka minut gotuję.Nakładam do słoików i odwracam do góry dnem na kilkanaście minut.Po wystudzeniu wynoszę do piwnicy.

I już słyszę .............." a po co mi to?,tyle pracy"?Nie..!........zmuszać do tej pracy nie będę,Ale chcę poinformować ,że jest to wprost nieodzowny dodatek do mięs ,wędlin,a szczególnie ryb.A szczególnie do smażonego na kolację wigilijną karpia ,a jeszcze bardziej do mdłego z natury,ale zdrowego bo z czystej wody pstrąga.Podawany tak jak przed wielu laty na dworach szlacheckich jest nieciekawy w smaku.Wtedy podawano go z chrzanem  ,a ja odkryłam,że wyśmienity jest "posypany" po przyrządzeniu marynowanymi wiśniami.I obojętne,czy będzie to pstrąg "bezczeszczony" ,bo po prostu usmażony,czy podawany klasyczny,zatem gotowany w warzywach,cebuli i korzeniach i po ugotowaniu polany masłem ze zrumienioną bułką.Dla lepszego smaku dobrze jest włożyć do środka natki z pietruszki,ale nic tak nie poprawi jego smaku jak marynowane wiśnie.Nabiera wyrazistości.
Dziś odpoczywam od kuchennych prac,a szczególnie przetworów.Czekam na wiśnie sokowe odmiany Panda ,bo są największe ,maja najmniejszą pestkę i jędrny miąższ ,.zatem w konfiturach i dżemach nie rozpadają się.Ale moje najulubieńsze to wiśnie marynowane.Robię sporo marynat,np śliwki,gruszki i dynię.Na słoikach jest kartka informacyjna następującej treści:"Do kanapek mięs sałaty,słodko kwaśne marynaty."Często ofiarowuje je komuś  i by nie myślał ,że to kompot,stąd te kartki.A tak w ogóle,to obserwuje,że coraz częściej konsumenci odstępują od tego rodzaju dodatków.Bo jak np .twarożek to tylko z cukrem.Bo jak do drugiego dania to tylko kompocik...............o nie!!! nic ostrego,nic kwaśnego.A moje marynaty wcale takie kwaśne nie są,bo zawsze na 1 kg cukru daję tylko szklankę octu.Pewien behawiorysta orzekł ,że ostrych smaków i kwaśnych smaków z natury unikają ludzie słabi,potrzebujący pomocy i opieki i tacy co to długo byli pod "skrzydłami "mamusi .No cóż:jeden lubi ogórki a drugi ogrodnika córki.

A moje wiśnie robię tak:

Witam Wszystkich w ten nieznośnie upalny dzień .Ale co tam,przecież jest lato.W Łodzi,ani deszczu,ani burzy,nie było i dla tego tak gorąco.A kto jeszcze dziś w nocy nie mógł spać...........to witam w klubie.

I na początek:
"Jeśli się  boisz utyć,to przed jedzeniem wypij setkę,ona zlikwiduje uczucie strachu."

"Życie jest jak bieg na sto metrów.Kto się postara szybciej  znajdzie się na mecie."