sobota, 20 czerwca 2015

Tak mi jakoś przykro,że zostawiam Państwa bez wspominek..........jak to onegdaj bywało............ale zbieram siły na jutro,a dziś by mi nie było smutno.

Komendant Straży Pożarnej wchodzi do dyżurki.
Powoli nastawia wodę na kawę i zapala papierosa.
Po upływie kilkunastu minut,mówi do strażaków:
--Panowie,powoli się zbierajmy do akcji...........urząd skarbowy się pali.
OMLET PO SERBSKU...........przepis p.M.Monatowej  z ponad stuletniej książki.Przytaczam w oryginale.Słownictwo i interpunkcja mogą być niezrozumiałe

Dwa ,lub trzy kartofle,ugotować,przetrzeć przez sito,dodać,soli ,pieprzu i trochę gałki muszkatołowej ,rozbić je z dwoma łyżkami kwaśnej śmietany,z łyżką tartego parmezanu i czterema jajami.Podzielić tę masę na dwa razy i usmażyć na rozpalonem  maśle.Można dołożyć do środka uduszone cynaderki,grzybki lub szalotki,zawinąć brzegi i podać polane masłem.

|Sprawdziłam,bardzo smaczne,z pieczarkami ,tylko zbytnio te brzegi zawinąć się nie dają,ale to żadne zmartwienie.Może zbytnio przyrumieniłam.A swoją droga to to bardzo historyczny omlet.Serbii już nie ma a omlet jest.Spróbuję jeszcze kiedyś z szalotką ,która ,niestety tylko bywa i to nie wszędzie,a jest jednak zupełnie inną cebulą.I jeszcze to: na rozpalonem  a nie rozpalonym ,maśle jak teraz  smażono wtedy omlety.

I to tyle na dziś.
Pamiętam  ja w latach 70,atych jeździłam na praktyki do Instytutu Kwiaciarstwa w Skierniewicach.Pan prof.Jacek Marcinkowski  [nie wiem czy jeszcze tam pracuje?] pokazał nam praktykantom kwitnące kosaćce [ IRYSY  AMERYKAŃSKIE ].Podobno w Stanach rosną przy autostradach,ale dla nas to było coś zjawiskowego,nieznanego.Duże kwiaty o nie występujących dotychczas u kosaćców kolorach.Z wrażenia zamarliśmy w bezruchu.A dziś ,dziś są popularne jak BORÓWKA   TEŻ AMERYKAŃSKA,którą wtedy się zupełnie  u amatorow nie spotykało.Tam w Instytucie rosła w kręgach studziennych w specjalnie zakwaszonej glebie,a nad roślinami  "  pajęczyna"  rurek winidurowych z dziurkami rozpylającymi mgłę.A owoce miały duże ,bardzo duże i one "szły" na rządowe stoły..No  -  ale ja miałam przecież o kosaćcach.Otóż ,nie raz wspominałam,że za wszystko,co większe,ładniejsze,dorodniejsze,niespotykane,niestety za to płaci się.U tych kosaćców płacimy intensywniejszą pracą a polegać ona będzie  na częstszym  [co 3 lata] przesadzaniu ich w inne miejsce.O tym jednak napiszę dokładnie  jak przyjdzie pora przesadzania tj. koniec lipca.A dziś ,dziś też popracujemy nad nimi,jeżeli jest taka potrzeba.Gdy stwierdzimy plamy,lub plamki na kosowatego kształtu  [stąd nazwa ] liściach,to liście te należy usunąć.W ten sposób najłatwiej pozbyć się choroby.I to tyle.

Nie poradzę natomiast nic .............no może tylko tyle.By nie włamywali się do nas ,do domku ,nie należy zasłaniać okien i drogiego  sprzęt nie przechowywać na widoku.Można np,przechować go w pomysłowy sposób  zamaskowanej piwnicy,jeżeli nie ma tam wilgoci.Zamaskowanie winno być takie by osobie nie pożądanej,  w ogóle nie przyszło do głowy,że takowa  tam jest.

Jeżeli Drogi Działkowcu,nie zauważasz włochatego,wojłokowatego ,brązowego  nalotu na owocach i liściach agrestu to znaczy,że uprawiasz prawidłową odmianę ,posadziłeś ją w miejscu przewiewnym i nasłonecznionym,nie pod drzewami i że prześwietlasz go nie dopuszczając do zbytniego zagęszczenia krzewu,lub opryskałeś go dwukrotnie,przed i po kwitnieniu preparatem niszczącym AMERYKAŃSKIEGO  MĄCZNIAKA AGRESTU.Przypominam sobie jak pierwszy raz mój sąsiad Stefan stwierdził obecność jej na swoim agreście.Gdy mu wytłumaczyłam ,co powyżej ,jakoś zbytnio się nie zmartwił,bo odparł,"Dobrze coś mieć ,a do tego jeszcze Amerykańskiego".Ale w następnym sezonie posadził ,takie krzewy, które w tamtym czasie [koniec lat 70,atych],na mączniaka były odporne,jednocześnie kwitując to stwierdzenie" O ja tego  [ i tu brzydkie słowo ] opryskiwać nie będę".Tyle tylko że lubię kompot łączony z truskawek i agrestu i do tego go potrzebuje,bo jak dojrzeje to jego pestki wchodzą mi między zęby."Oto cała agrestowa sprawa.

Ale czy to wszystko co na działce dziać się może?
A na działkach ,czy coś się dzieje czy nic się  nie dzieje?Z pewnością jak to w przyrodzie,nie ma constans i dzieje się np.................
"Dokonaj czegoś niemożliwego ,a szef zaliczy to do twoich obowiązków."
                                       a może to?
"Ranga osoby jest odwrotnie proporcjonalna,do szybkości mowy."
                                    a to moje ulubione.
"Łatwe do przeprowadzenia,są tylko zmiany  na gorsze".

piątek, 19 czerwca 2015

Będzie to warzywo,którego my prawie nie jadamy,takie jakieś zapomniane:Zatem

Kalarepka duszona.  Przytaczam w oryginale.
=================.
Młodą niesłupiastą kalarepkę,obrać ze skóry  i pokrajać w kostkę ,lub talarki.Zalać woda tyle aby ją przykryła,posolić,posłodzić do smaku i gotować pod przykryciem tak długo ,aż będzie miękka.Potem zaprawić łyżką masła i pół łyżką maki,a kto woli rumianą dodać dla zabarwienia trochę karmelu.

Ot, i to tyle.


W ten "jarzynowy czas",może jakiś przepis sprzed stu laty p.Monatowej?
Onegdaj bywało tak:Dość często gościlam u mojej koleżanki Marylki Udawało się to szczególnie wtedy ,gdy jej mama była w pracy.A pracował na trzy zmiany,zatem także na noc.Była jednak spokojna o swoją córkę bo przecież przez ścianę była jej siostra Jutka,a z resztą Marylka sprawiała wrażenie osoby bardziej dorosłej jak była.To ja chodziłam po drzewach i raz w białej haftowanej sukience usiadłam na wiśniach.Jej to nigdy się nie zdarzało,,ona była rozsądna.A drzew owocowych u nich było dużo,nawet w ulicy rosła wiekowa jabłoń i część swojego plonu topiła w rynsztoku.A  rynsztok ,to na tamte czasy coś zupełnie nieodzownego.Wylewano do niego wodę po zmywaniu naczyń,jakieś resztki z obiadu,zatem czasem płynęła zupa szczawiowa i rynsztok był od niej zielony,a czasem barszcz buraczkowy,no to dla odmiany był czerwony.Taki przekrój tygodnia,można było zauważyć.W ogrodzie pod ogromną gruszą stał równie ogromny stół.Pokryty był ceratą i  miał  jak na taki  ogrom przystało,ogromną szufladę.Kiedyś w nocy wszyscy zostali obudzeni bo przeraźliwie wrzeszczał kot.Okazało się ,że jest zamknięty  w szufladzie.Dochodzenie,kto zamknął kota ,nic nie dało.Za jakiś czas sytuacja się powtórzyła.I znowu cała rodzina w nocy ratowała kota.Postanowiono,z resztą bardzo słusznie,wyjąć szufladę i wtedy okazało się że ona nie ma tylnej ścianki i kot najprawdopodobniej z tego tylnego wejścia korzystał ,ale wyjść  już  tam tędy nie chciał no i robił alarm,najprawdopodobniej w okolicach świtu,bo wtedy budzą się koty,a właściwie ich instynkt  łowczego.Stół pozostał i zawsze na nim leżały jakieś opadłe owoce,z nadzieją,że może ktoś je zje.Lubiłam też przebywać w domy u Marylki,bo między dwoma oknami  pokoju stała toaletka ,z jednym dużym lustrem w środku i dwoma małymi po bokach,na które jej mama i chyba inni też mówili  skrzydełka.Oj  !  można było przejrzeć się ze wszystkich stron,ale najciekawsza była duża porcelanowa pudernica.Na pokrywce był namalowany jeden duży anioł ,a boki pomalowane były w  małe aniołki .Gdy opowiadałam o tym w domu ,z żalem oczywiście,że my takiej nie mamy,ojciec skwitował to tak:"sądząc po aniołkach,chyba było to naczynie do wody święconej,jednak nieużywane z powodów oczywistych.Kłóciłaby się ta woda że świadomością  polityczną mamy Marylki"I jeszcze był taki duży puszek z kaczego białego pierza i często moja koleżanka była skrzyczana przez mamę.........."ruszałyście mój puder".I skąd ona to wiedziała?.W tym pokoju też były dwa dębowe łoża  i ogromna szafa i pachniało naftaliną,ale było inaczej jak u mnie w domu.Bardziej wszystko takie jakieś "wystrojone"Te być może nudne opowieści zmienią się gdy do Rudy ,nad Ner przybędą cyganie.Ale to nie dziś.
A jak to onegdaj bywało?
Akurat ,to mi przyszło do głowy.Czy przypadkiem na czarnej porzeczce nie ma nierozwiniętych pąków?Może być ich niewiele.W śród liści i już prawie dojrzałych owoców mogą być niewidoczne.Należy dokładnie sprawdzić i by nie było nam z tego powodu przykro,że tak się zagłębiamy,dla rozweselenia przypomnijmy sobie wiersz Bolesława Leśmiana.............. "w malinowym chruślaku ,przed ciekawym wzrokiem ,zanurzeni po głowy przez  długie godziny,sprawdzaliśmy przybyłe tej nocy maliny.............".No, właśnie,oni też sprawdzali,w prawdzie co innego  i rezultat końcowy był inny,ale jednak.A my? My likwidujemy ostrożnie te nierozwinięte pąki ,siedlisko szkodnika ,bo w przeciwnym razie,po iluś latach cały krzew będzie miał wszystkie pąki nierozwinięte............kumacie Kochani?

Popatrzmy też na róże,czy aby przypadkiem nie dzieje się coś z nimi?Jak zwinięte końce pędów.to mszyca,którą łatwo zlikwidować Pirimorem w aerozolu................ale uwaga...............zawsze rozpylamy mgłę z aerozolu w pewnej odległości,by nie zmrozić roślin,tak,tak,nie zmrozić.Gorsza sprawa jest gdy pędy róż więdną................bo środki ich zostały zjedzone przez gąsienicą o nazwie bruzdownica .Oj ! bruździ czasem ta bruzdownica.Ale i  tu sprawa ,też stosunkowo szybko może zostać załatwiona z bruzdownicą włącznie.Są bowiem bardzo skuteczne preparaty doglebowe.Wystarczy raz je zastosować i róże zdrowe,no  -  może jeszcze raz profilaktycznie w przyszłym roku
Po co przytoczyłam te przysłowia?Otóż,po to by wyjaśnić pewne zjawisko tj. tzw,deszczu świętojańskiego.Tak jak jakiś czas temu pisałam o zimnych ogrodnikach ,tak dziś o deszczach świętojańskich.Oczywiści nie ja to wymyśliłam,nie ja badałam .Zrobili to o wiele mądrzejsi ode mnie .Okazuje się,że to matka ziemia zarządza tymi deszczami w czerwcu,nie niebo,nie chmury,tylko ona.W tym czasie przeważnie są już koszone łąki i pozostawione źdźbła  jak otwarte na oścież okna ,jak kominy wyparowują wodę,która zbiera się pod postacią chmur deszczowych.I jest to prawidłowość,bo "zamknięte " trawy,a skoszone trawy, otwarte trawy,parujące trawy to ogromna różnica.Podobnie z resztą jest w okresie żniw.Dopóki nie zostaną zaorane ścięte zboża,dopóty  parowanie trwa i pogody bywają deszczowe i przeważnie lipiec jest mniej udany  od sierpnia.Zatem ,nie denerwujmy się Kochani,"wyrzućmy na luz" i oczekujmy poprawy pogody z myślą,że przecież deszcz też jest potrzebny.Zgoda

A teraz ,co też dzieje się na działce?
To nie ja  -  to "Mądrość Przodków naszych przemawia  przez te przysłowia  -  a zatem:

"Jak się Św.Jan obwieści,takich będzie dni trzydzieści."
"Kiedy z Janem przyjdą deszcze,to sześć niedziel kropi jeszcze".

I tu mi się coś nie zgadza  -  oj "mądrości" ,zdecyduj się ile w końcu ma być tych niedziel?
No  -  to,  przynajmniej nie jest kontrowersyjne.

"Na Św. Jan ,kwas w piwo,robak w mięso,a diabeł w babę wstępuje."

czwartek, 18 czerwca 2015

A teraz już tak absolutnie na koniec "Im dłużej zwlekasz z tym co masz do zrobienia,tym większa szansa,że ktoś cie wyręczy".
Jaja na grzankach
-------------------------

"Pokrajać bardzo cieniutko grzaneczki, z bułki,z wgłębieniami w środku i obsmażyć je na  maśle,obsypać parmezanem.Wpuścić na każdą po jednym jajku,opieprzyć,osolić i wstawić do pieca,na 5 minut,uważając aby się tylko białko ścięło.Zamiast parmezanu ,można grzanki posypać siekanym szczypiorkiem."

Przytoczyłam w oryginale,zatem ,proszę nie mieć do mnie pretensji o interpunkcję i w ogóle.
Przerwałam wspominki bo chcę podać Państwu jeden krótki i może nawet nie jakiś nowatorski przepis wg p.Marii Monatowej z bardzo ,bardzo starej książki kucharskiej.A będą to...............
Na mojej trasie ze szkoły do domu,stał dom murowany,duży,z drewnianymi werandami.Dwie były werandy,bo też dwa wejścia do tego domu.W porównaniu do innych usytuowanych w pobliżu,był dużo większy,z resztą niejako podwójny.Bardzo podobały mi się werandy ,bo były  przeszklone i miały witrażowe kolorowe szyby.Wchodziło się do domu po wielu stopniach bo parter był wysoki.Z boku stopni prowadzących do domu były drzwi ,którymi wchodziło się do piwnicy,widnej ładnej i obszernej.W tym domu mieszkała  moja koleżanka Marylka z mamą Janiną i siostrą mamy Józefą,która bardzo nie lubiła swojego imienia i prosiła by na nią mówić Jutka.No to wszyscy tak mówili.Jutka była starsza od mamy Marylki .Marylka też tylko "występowała ", pod takim imieniem.Nie wolno było mówić na nią ani Maria,ani Marysia.Mama Janka,lub Janeczka była ważną w Rudzie osobowością.Nie wiadomo od kąt,należała do partii ,która najpierw była PPR tj Polska Partia Robotnicza.Następnie po zjednoczeniu z PPS tj Polską Partią Socjalistyczną,które o ile się nie mylę miało miejsce 15 grudnia 1948 r.Pamiętam jak ciotka mojej koleżanki Marylki robiła  na drutach sweter,w który p.Janeczka ugrała się,bo była delegatem na zjazd partii.Wróciła już jako członkini PZPR Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.A sweter był bardzo ładny,z owczej wełny koloru beżowego w brązowe gwiazdki śniegu.Po latach ubierała się w niego Marylka bo był sfilcowany i bardzo się zmniejszył.Wszystkie koleżanki  jej zazdrościły tego swetra  -  no tylko nie ja,bo miałam podobny ,też z owczej wełny i "drapał' niesamowicie.Aha  -   w Expresie było zdjęcie mamy Marylki na mównicy,na zjeździe partii w tym swetrze.Bardzo widoczny był wzór,bardziej jak sama p Janka.Zaraz po zjeździe  zjednoczeniowym została awansowana z prządki na majstrową w pobliskich zakładach.No  -  wtedy dopiero nosiła głowę wysoko i latem zafundowała sobie korki.Korki to takie buty na korkowych spodach.Te spody podzielone były na trzy warstwy,korek u góry i korek na dole ,a w środku też korek,ale obciągnięty zamszem koloru wrzos,bo też takiego koloru,były korki.I krawcowa uszyła jej trawiasto zieloną sukienkę zapinaną na dwa rzędy dużych złotych guzików.Całość ,aż rzucała sama się w oczy i mój ojciec żartował,że na grzyby winna chodzić tak ubrana bo nie zginie w lesie.Ja jednak pamiętam p.Janeczkę jak załamała ręce gdy jej piękna Marylka  powiedziała że jestem jej koleżanką.Minęło około 70 lat ,a ja to pamiętam................."Co ty mi tu przyprowadziłaś,ależ to brzydota" i choć było to prawdą ,było mi przykro.Marylka ,to moja odwrotność,była brunetką o dużych jak sarna niewinnych oczach i nosiła krótkie włosy,z grzywką co wówczas było rzadkością.A ja ,ruda i piegowata i w okularach  [ które na szczęście po latach zdjęłam  ].A te okulary miały obrzydliwą  drucianą oprawę,bo tylko takie były i minusowe dioptrie .O  -  wiele jeszcze jest do pisania na temat Janeczki Jutki i Marylki ,ale to już nie dziś.
Teraz,obiecane wczoraj,"Jak to onegdaj bywało?"
Oczywiście nie będę pisać o pozytywach,które na działce mogą występować.Bo i po co.Jest jednak pewien sens bym pisała o tym co niszczy rośliny i jak już wspominałam niejednokrotnie lato ,to czas pojawiania się chorób.Dziś o zamieraniu pędów malin.Mam na myśli maliny tradycyjne,tj te ,które właśnie rozpoczynają owocowanie.Może zdarzyć się ,że niektóre pędy nawet zazieleniły się,nawet zakwitły i nagle usychają.I w tym miejscu błędem byłoby domniemywać,że to z powodu braku wody,choć prawda jest taka,że wody one bardzo potrzebują ,szczególnie w okresie plonowania,jak wszystkie rośliny ,z tym jednak zastrzeżeniem ,że one więcej ,bo bardzo płytko się korzenią .Nie każde żółknięcie i usychanie roślin spowodowane jest brakiem wody.I dostarczanie jej ,"bo coś pada"może okazać się przysłowiowym gwoździem do trumny ,tej rośliny.Z malinami tradycyjnymi jest tak...................że nie warto ich mieć...............tak niestety uważam,bo potrzebują dwóch sezonów by zaowocowały.I niech by tam tylko to,ale wiąże się to z tym,że te pędy co w roku ubiegłym urosły,w zimie mogą zachorować na zamieranie,które widoczne jest dopiero po rozpoczętej wegetacji.W związku z tym plantatorzy stosują opryski, 1 przed zimą i 2,lub  3 wiosną,tym samym preparatem,który niszczy szarą pleśń truskawek.Ostatnio był to Sumileks.Jak jednak zaznaczyłam wcześniej,uważam,że amatorom nie warto uprawiać tradycyjnych malin ,lecz te zwane czasem jednoroczne,bo potrzebują jednego roku,by urosnąć i wydać plon.Robią to jednak ,nie teraz.Teraz pędy rosną ,a plonowanie rozpoczynają w sierpniu.Żadna choroba  powodująca zamieranie ich się nie ima. Nie mają kiedy na nią zachorować,bo nie zimują.Jesienią bowiem wycina się wszystkie pędy........................i przychodzi następna wiosna i znowu  rosną i plonują i nie mają robaczywych owoców,bo kistnik malinowiec w lipcu ni w sierpniu nie występuje ,tylko w czerwcu,gdy plonują tradycyjne.No  -  chyba dość tych moich wywodów i przekonywania ,że najlepiej posadzić POLANĘ,LUB POLKĘ.Nie macie gdzie ?........................o to nieprawda,można np,"odgrodzić" się od sąsiada,sadząc  jeden rząd malin zamiast żywopłotu.Efekt ten sam,a korzyść oczywista.Mogą rosnąć w tym miejscu nawet do 12 lat.
Przepraszam  -  ale na wstępie trochę prywaty.Bardzo podoba mi się p.Adam Nawałka,trener naszej drużyny w piłkę nożną i myślę,że jest też mądry,sądząc po  tym co ostatnio w naszej piłce ma miejsce.Zwróćcie , Panie uwagę..................czy nie mam racji?

I jeszcze to:

Nie myśl,a jeżeli już pomyślałeś,to nie mów,a jeśli powiedziałeś to  nie pisz,a jeśli napisałeś to  nie podpisuj,a jak podpisałeś, to się potem nie dziw.................

- no to koniec ze mną.Ale zanim on nastąpi,to  "Co tam słychać na działkach i w ogrodach"?

środa, 17 czerwca 2015

Aby nie pozostawić Państwa zasmuconych chorobą drzew pestkowych proponuję przepis wg starej,ponad 100 letniej książki kucharskiej ,na przyrządzenie fasolki szparagowej,wszak jest już jej pod dostatkiem.Proszę zwrócić uwagę jakie wówczas  uprawiano fasole,toż to nie były szparagowe,bo szparagowatość  to  między innymi pozbawienie łyka a tamta łyko miała.

Zatem cytuję:
Fasolka zielona na kwaśno
--------------------------------------
"Oczyszczoną z  bocznych żyłek fasolkę ugotować w słonej wodzie.Potem ją włożyć do rondla,skropić mocno cytryną,lub wlać kilka łyżek octu owocowego,posypać cukrem,dodać łyżkę świeżego masła i dusić na silnym ogniu pod przykryciem 10 minut.Taka fasolka jest bardzo smaczna do baraniny,wołowej polędwicy etc."

Tak" wygląda" przepis na fasolkę na kwaśno w wykonaniu p.Marii Monatowej.Musicie Kochani sami zdecydować, ile czego ma być,,bo to nie mój przepis ,gdzie ilości staram się podać jak najdokładniej .Ale może to nawet dobrze,może to będzie trochę też autorstwa Państwa i przez to smaczniejsze,czego życzy ciotkamlinka.
A na działkach ,przyroda rozpędzona w swoim wzrastaniu kwitnieniu,plonowaniu.Ale niestety pojawiają się już pierwsze objawy różnych chorób.Bo jak pisałam wcześniej ,wiosna to kłopot ze szkodnikami,natomiast lato z chorobami roślin.I tak, np kto  nie opryskał dwukrotnie wiśni  i czereśni po kwitnieniu Sylitem ,to już  być może,ą jeżeli jeszcze nie ,to za tydzień lub dwa zauważy maleńkie centeczki,kropeczki,na liściach ,które niebawem [lipiec,sierpień] będą się rozprzestrzeniały i w efekcie końcowym ,choroba ta spowoduje ,żółknięcie i przedwczesne  [lipiec,sierpień] opadanie żółtych i suchych jak w październiku liści.Tak dla przypomnienia ..........nazywa się ona drobną plamistością liści drzew pestkowych,z wyłączeniem jednak śliw.Jest chorobą pochodzenia grzybowego,zatem im więcej wilgoci,tym intensywniejsze jej występowanie."Oj coś mi się to nie zgadza z tym co obserwuje na moich wiśniach"stwierdził swego czasu mój sąsiad Stefan,zadowolony ,że "przyłapał" mnie na niedoinformowaniu."Deszcze nie  padają absolutnie ,a liście już dostają centeczki,te twoje centeczki" oświadczył bardzo zadowolony z siebie,ale z powodu centeczek jednak zmartwiony.Tego dnia jakoś zostałam dłużej i nawet pamiętam  dla czego.Chciałam  pousuwać nadmiernie wyrastające w kątach liści pędy pomidorów,a nigdy nie robię tego w południe.Z resztą pisałam o tym,że nieprawidłowa pora dnia usuwania pędów "zemści się" skręcaniem,zwijaniem dolnych liści na krzaku.Zatem zostałam ,gdzieś tak  do 18 ej i patrzę co robi mój sąsiad ,?Mój sąsiad rozwija węża i ustawia zraszacz fontannę,taki co to pryska sobie gdzie chce.A wtedy chciał pryskać na wiśnie.Ponieważ były to wiśnie odmiany Łutówka,to one budują niskie prawie krzaczaste drzewka,mają pyszne, duże i o małej pestce owoce ,ale niestety ze wszystkich odmian wiśni są najbardziej podatne ,na drobną plamistość.Myślę,że jest to po prostu,:"coś ,za coś"Chcesz mieć piękne deserowe owoce,no to musisz chronić je chemicznie.Przy  prawidłowym  jednak"prowadzeniu"  odmiana ta jest bardzo,bardzo plenna.Gdy podlane drzewka sąsiada stały się intensywnie mokre,popatrzył na mnie i powiedział"wiem,wiem ,już nic nie mów".
Wiecie co? Kochani Moi Czytelnicy ,tak jakoś zamiast o sprawach działkowych,piszę ostatnio   [  czy nie za dużo?  ] o tym jak to onegdaj bywało.Ale dziś sobie odpuszczę choć już mam w  planie napisać o pani Janeczce i jej pięknej córce i ich perypetiach życiowych dość skomplikowanych,ale takie też były skomplikowane tamte tuż po wojenne czasy.Trochę zachłyśnięcia wolnością i trochę zawodu,że ta wolność to nie całkiem wolność.Jedni bardziej to odczuwali ,inni mniej i nawet na bardzo  mało uczęszczanych ulicach "otwierały się" sklepy i sklepiki i warsztaty i punkty usługowe.I niech to będzie tłem do jutrzejszego "Jak to onegdaj bywało"

A teraz ..............co też słychać na działkach?
W pewnym domu dla psychicznie chorych przebywa człowiek,któremu wydaje się ,że jest wróbelkiem.Ale udaje się go wyleczyć i już wie ,że nie jest wróbelkiem.Wypisany,już ma przekroczyć bramę szpitala,gdy nagle spostrzega kota...............biegnie zatem z powrotem do lekarza i krzyczy.................."panie doktorze,w bramie siedzi kot".No i co z tego"  -  pyta lekarz,przecież pan już  wie,że nie jest wróbelkiem."Tak ja wiem,ale czy kot wie"?

wtorek, 16 czerwca 2015

A onegdaj bywało tak.W pewnym,częściowo murowanym,częściowo drewnianym,domku,nieco większym jak inne mieszkała moja koleżanka Tereska z babcią Jadwigą.Wcześniej mieszkał też i wujek ale jak się ożenił i wyprowadził do śródmieścia Łodzi bywał sporadycznie.Zatem w tym dość dużym,w porównaniu do innych domku,mieszkały tylko one.Babcia nosiła królewskie nazwisko i z tego powodu uważała się za lepszą od innych.Zatem raczej lubiana nie była.Szczyciła się tym ,że jej mąż, t j. dziadek Tereski  [którego nie poznała ] zginął w obronie  ojczyzny.Mawiała tak:  " jak poszedł bić Moskala ,tak nie wrócił" co oznaczało,że zginął w 1920 roku.Ale natychmiast sąsiadki,które nie miały się czym pochwalić "wytykały"jej........." a twoja córka wyszła za Niemca i  uciekła w 1945 roku do Faterlandu   [ tj do Niemiec ] i  ślad po niej zaginął.Lata mijały i babcia wychowywała wnuczkę jak swoją córkę.Z powodu  tego  królewskiego nazwiska hodowała też królewskie ptaki ,indyki,perliczki,ale kury i kaczki także.Przepiękny  [pamiętam]  był kogut...........jarzębiaty.......... to taki jak biało czarna pepitka.A duży był ,okazały i miał ogromny grzebień,tak duży,że zakrywał mu lewe oko,bo przechylał się na bok od swojego ciężaru.Kogut rządził w kurniku,wydzielonym ,ogrodzonym,wysokim ogrodzeniem.Czasem je przefruwał ,ale wracał po trzech,czterech dniach.Był   [ tak teraz myślę]  zboczony seksualnie bo gwałcił perliczki indyczki i nawet kaczki.One "darły" się jak darte z pierza,stąd sprawa była znana od dawna.Bancie odwiedzał jaj syn Janusz z wnukiem Mareczkiem.Obaj mieli  imiona raczej wówczas nie spotykane...............no cóż ,z królewskim nazwiskiem przecież.Babcia Tereski cierpiała na migreny...................[też tłumaczyła to swoim pochodzeniem,a raczej pochodzeniem nazwiska] i z powodu tych migren przyjmowała przeciwbólowe leki,które wówczas były proszkiem schowanym w papierek o nazwie  omen nomen "Kogutek".Złośliwi sąsiedzi dowcipkowali,że widocznie jej kogut nie wystarcza i powinna wziąć sobie ludzkiego.........."tak ,tak chłopa jej potrzeba"mawiały sąsiadki.Jak przyjeżdżał syn z wnukiem proszków brała więcej,bo też Mareczek był dzieckiem bardzo niesfornym.Raz ze strychu wyniósł na podwórko,a potem biegał po ulicy z niemiecką flagą.Oczywiście,oburzenie sąsiadów  było ogromne.Syn Janusz zainteresował się skąd to i wyszło na jaw,że takich flag jest jeszcze więcej,a wszystko po to,że kije ,do których były przymocowane Babci jadzi przydały się jako podpory do fasoli,ale pochodzenie ich raczej nie było znane.W tym czasie na podwórku podgrzewana była smoła więc pan Janusz do ognia rzucił ,te flagi na co jego syn Mareczek zareagował ogromną złością i wrzucił do smoły swój rowerek..............ot ,tak na złość babci,ale że tego mu było mało dorwał się do studni i zawzięcie kręcił korbą,a wtedy ponieważ nie było lodówek Babcia Jadzia "spuściła" do  studni wcześniej przygotowany obiad a była to sztuka mięsa w krótkim sosie i kopytka.Krótki sos to był taki ,który powstał ,z usmażenia mięsa w kawałku i podlania wodą i dalszego prużenia .Bardzo pasował do kopytek.Babcia Tereski planowała,że jak będzie już dach  posmarowany smołą to obiad odgrzeje .W studni panował chłód więc obiad dobrze się tam miał.Do czasy.Gdy Mareczek odblokował wiadro,wszystko się dostało  do wody,łącznie z grobką.A wiecie co to grobka?.....Brobka to aluminiowy,nie polewany garnek rondlowego kształtu.Ponieważ dno w studni było piaszczyste to pięknie się prezentowało i mięso i kluski na tle piasku,a grobka lśniła jak lustro.Pozwolicie,że w tym miejscu zakończę,bowiem to co się działo potem nie nadaje się do publikacji. Mareczek przeżył,ale kluski i  mięso niestety poległy.
Jak to onegdaj bywało?
A na działkach,dzieje się coś, czy nic się nie dzieje?
Na pewno,rosną chwasty.Jeżeli na zagonkach,wśród upraw szlachetnych,należy je usunąć zanim tym uprawom,będą zagrażać pozbawiając glebę składników pokarmowych i powodując drobnienie  i zahamowanie wzrostu  tychże upraw szlachetnych.Natomiast jeżeli chwasty są na trawniku,to właśnie jest dobra pora by je zwalczyć.Ale   -  co to znaczy chwasty na trawniku?To znaczy,że rosną tam jakieś inne rośliny poza trawą,nawet takie jak stokrotki, które  w trawniku  niestety są chwastem.W sklepach ogrodniczych są środki chemiczne zwalczające chwasty na trawniku............różne.Ja jednak polecałabym  takie ..................nawóz na trawniki z odchwaszczaczem.A czemu?A termu,że pozostałe po zniszczonych chwastach miejsca brzydko wyglądają.Dobrze będzie gdy trawa szybko je zarośnie.By jednak tak się stało musi mieć siłę.Tą siłą będzie w tym momencie dostarczony nawóz.Ale......Kochani Moi Czytelnicy Działkowcy,czytajcie dokładnie co jest napisane na opakowaniu..........................nie  działajcie "po omacku" jak mój sąsiad ,który najpierw włączył nową pralkę,a dopiero potem przeczytał instrukcję,z której wynikało,że należy   przed włączeniem usunąć blokadę bębna potrzebną tylko na czas transportu.I pamiętajcie,by preparat zadziałał i trawa i chwasty winny być wyrośnięte.Większa jest wówczas powierzchnia wchłaniania preparatu przez chwasty,to jest rośliny wieloliścienne ,a jednoliścienne  tj. trawa nie są niszczone.I.............trzeba też dać czas na to wchłanianie...............około tygodnia.Dopiero po tygodniu od zastosowania można kosić trawę.Odrośnie niebawem,już bez chwastów.I nasz trawnik może brać udział w konkursie na najpiękniejsze trawniki.
Mam w planie  -  jak to onegdaj bywało ,ale należna jestem też pewnych ekspresowych informacji działkowcom.
Dusza chirurga trafia przed oblicze Św.Piotra.
-Zawód ?
-Lekarz
-To proszę  -  wchodź wejściem dla dostawców.

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Przepraszam Państwa,że tylko tyle dziś,ale tak mnie porwał w inny świat ten temat ,że  może pozwolicie  bym na tym poprzestała.Jutro o czymś  innym już.
To było dla mnie ogromne święto.Co tam wakacje?co tam wyjazdy?Owszem, wyjeżdżał przeważnie mój mąż na kilka dni na ryby,aż nad Czarną Hańcze.Zdecydował tak po pierwszym Festiwalu Opolskim,że tak będzie lepiej.Ja też byłam tego zdania.Wiedziałam,że nie będę słyszała .................."Przecież jutro trzeba wstać".Ja złośliwie odpowiadałam............."Jak ci tak trudno wstawać to się nie kładź".oczywiście to wszystko były żarty nie złośliwości,ale dziwne,że jak "zarywałam" noce  piekąc przed jakimiś świętami serniki,makowce itp.to jakoś nie słyszałam,że jutro trzeba wstać.Ale wracając do festiwali .............kupowałam czerwone półwytrawne wino.........marki wino...........bułgarskie bo innych nie było.Nie było też w moim domu foteli BO TO JESZCZE BYŁ BARDZO SIERMIĘŻNY CZAS,zatem rozkładałam  drewniano-płócienny leżak i po jednej stronie leżaka stało wino a po drugiej kawa Robusta  ,bo też innej nie było.Z resztą była nie zawsze i nie w każdym sklepie.I oczekiwałam w takim "towarzystwie" na ucztę duchową.Przeciągała się ta uczta do nocy.Połowa lat 60 ątych,to już było po 56 roku ,po tzw."odwilży" i w festiwalach czuło się" powiew" "Zachodu".Nawet nie macie pojęcia jak jestem szczęśliwa,że udało mi się odkryć wszystkie po kolei gwiazdy.Jakiż był inny  od panującej rzeczywistości Niemen,a teksty Agnieszki Osieckiej............toż to piękna poezja np "deszcze niespokojne potargały sad"...albo "..........do domu wrócimy w piecu napalimy,nakarmimy psa",a wracali po wojnie,która była tak niedawno.I urzekająca Ewa Demarczyk ,też z piękną poezją.Wykonawcy sięgali często do twórczości znanych poetów takich jak Bolesław Leśmian,który w swojej twórczości jest seksualno - rytmiczny .Za to stwierdzenie w latach 50,ątych w szkole dostałam dwóję,albo często też śpiewany na festiwalach  był Julian Tuwim.Nie, nie martwi nie to,że jeden i drugi,to Żyd.Oceniam ich za twórczość  nie za pochodzenie.Z reszta z Tuwimem przyjaźnił się mój  ojciec bo razem chodzili do szkoły i by bardziej wszystko pomieszać do szkoły w Polsce w Łodzi ,ale z językiem wykładowym rosyjskim.Szkoła nazywała się Aleksandrowka.Tam obaj zdali maturę a ja miałam przyjemność osobiście  poznać Tuwima.Był przeuroczym  dowcipnym ,eleganckim ,szarmanckim panem.No  -  to chyba trochę tłumaczy moją miłość ,do TAMTYCH FESTIWALI.Nie sposób opisać wszystkich tamtych uczuć..........może jeszcze do tego wrócę?
Przepraszam za gorycz zawartą w tym wierszu,ale zaraz postaram się wytłumaczyć,bo jeżeli pewne stwierdzania w nim zabolały Kogoś z Państwa to bardzo,bardzo przepraszam.Starałam się oddać w nim moje głębokie uczucia dotyczące festiwali połączone z treścią  t a m t y c h   piosenek.Zatem "Jak to onegdaj bywało"? jakie były tamte festiwale?
GDZIE PIOSENKI Z TAMTYCH LAT 
--------------------------------------------------------
Gdzieście chłopcy z tamtych lat.Czemu was już nie spotykam?
Gdzie prywatki,potańcówki i gdzie jest tamta muzyka?
Kormoranów także nie ma co wracały wczesną wiosną,
tylko beton,ale na nim ,żadne kwiaty nie urosną.
Także nie ma dzikich plaż,przebogatych bursztynami,
dzisiaj spotkać na nich można tylko budki z hot dogami.
I był pokój numer osiem w pokoiku pod różami
i był też staruszek portier co to zarządzał kluczami.
Po pożółkłych kalendarzach,garść popiołu pozostała
cała treść się wypaliła piękna cała.
I tylko rudy talizman,kasztan z tamtych dawnych dni,
trzymam jeszcze na pamiątkę i nocami mi się śni.
W szarym polu krzyż bieleje,bohaterskie miejsce znaczy,
lecz nie wzrusza to nikogo,bo dziś żyje się inaczej.
Zatem ,Agnieszko Osiecka ,próżny twój kawał roboty,
Czy słyszysz  co dziś jest muzyką,te dziwne hałasy łomoty..........
Krajewski też niepotrzebny,jego melodie nie w modzie.
A ja chciałabym wiedzieć Qvo Vadis ,mój drogi narodzie?

niedziela, 14 czerwca 2015

"Onegdaj bywało tak".Na drodze ze szkoły do domu  idąc ulicą ,na której było bardzo dużo   drewnianych domów napotykaliśmy, bo to nie tylko ja sama takie wędrówki urządzałam  dom Pani Krysi.I jak już wspomniałam  był drewniany.Na ulicę" wychodziły "trzy  okna,na podwórko  dwa.W oknach zawsze czyste "szydełkowe" firanki i często spotykaliśmy tez Panią Krysię siedzącą na ławce przed domem.Usytuowana była,tak gdzieś miedzy jednym oknem pokojowym ,a drugim.Wówczas ławki to dwa pieńki wkopane w ziemię ,połączone grubą deską.Deska była w tej ławce grubsza jak w innych,bo tez pani Krysia była grubsza jak inni.Miała męża oficera  wojska polskiego  ,który jak poszedł bronić Warszawy we wrześniu 1939  r ,tak nie wrócił.Został uznany za zaginionego.Mój ojciec który także bronił Warszawy opowiadał co działo się po drodze.Wielu chętnych do obrony, po prostu nie doszło.Najbardziej  bombardowane były drogi prowadzące do stolicy.Przez masy nieżywych ludzi i koni,trudno było się przedostać.Podobno,............tak opowiadał ojciec, samoloty zniżały lot nad drogami i tylko seriami z karabinów maszynowych kładli pokotem tych co z drogi w kartofle rosnące przy tych drogach nie zdążyli uciec.Opowiadał  ojciec,że raz spotkał leżącą na poboczu,  [ o ironio  ] karetę.Koń był martwy,woźnica martwy i elegancko ubrany mężczyzna ,także marwy.Serię z karabinu maszynowego "dostała " też walizka ,która w wyniku tego się otworzyła.Była pełna banknotów dolarowych.I co? i nikogo to nie interesowało,co nam,żyjącym w pokoju ,może wydawać się dziwne.W tej sytuacji ,po takich opowieściach snutych nie tylko przez mojego ojca,ale  tez przez innych,którym wrócić się udało,pani Krysia zrozumiała sytuację.Natomiast że syn jej zginął pod Tobrukiem,na to miała dowód  i syna  nie oczekiwała ,ale męża tak.Ciągle miała nadzieję.A może jednak?,może wróci? .Z tych zmartwień jadła,dużo jadła,np osiem ziemniaków  na drugie danie.Podobnie jej niepełnosprawna córka,z której dzieci się naśmiewały.Miała na imię Kazimiera ,ale wszyscy wołali na nią Kaśka.Nie mówiła,tylko coś po swojemu bełkotała.I jadła ,także dużo jadła.I miała jeszcze upodobanie w malowaniu ust.Potargana,niedomyta,a umalowana.Gdy nie było szminki,robiła awanturę matce,więc pani Krysia kupowała zawsze większe ilości najtańszych pomadek.Kiedyś obie usiadły na ławce pod domem i ławka się zarwała,tak pechowo,że zablokowały  się obie miedzy domem a deską z ławki ..Pani Krysia się jakoś wydostała ale córki wydostać mimo pomocy sąsiadów się nie udało.Myślę że to ta jaj waga była przyczyną.Wezwano pomoc.Przyjechało pogotowie,ale też nie dało rady.Dopiero Straż Pożarna zdołała pokaleczoną Kaśkę wyciągnąć.Ale chwiała się na nogach,wymiotowała i była sino żółta.Zatem zabrało ją pogotowie.Następnego dnia  zmarła w szpitalu.Trumnę niosło ośmiu mężczyzn.Na pogrzebie,na którym oczywiście ja byłam w pewnym momencie dał się słyszeć przeraźliwy krzyk pani Krysi.Po czym zemdlała.Oczywiście wszyscy myśleli,że to z powodu utraty dziecka.Wszak teraz została zupełnie sama.Ale gdy ją ocucono wskazała stojącego nieopodal mężczyznę.To był jej mąż.Po tylu,tylu latach,bo sporo ich upłynęło od tamtego rozstania.A jednak jest,przybył na pogrzeb córki.Potem sąsiedzi bardzo chcieli się dowiedzieć gdzie był,co robił,ale pani Krysia milczała.Za jakiś czas bomba pękła .Męża pani Krysi szukała kobieta u której mieszkał w pewnej miejscowości  odległej o kilka kilometrów od Łodzi.Jednak pozostał w domu z panią Krysią,która schudła i nie wyglądała na szczęśliwą ,a jej mąż jakby nic się nie stało,zajmował sie pracami domowymi i chodził na trzy zmiany do pobliskich zakładów bawełnianych.Był tam tylko magazynierem ,ale niczego więcej nie pragnął,podobno.Przy ludziach zachowywali się  jakby tamtych lat,lat zdrady nie było.
Winna jestem Państwu cd"Jak to onegdaj bywało"?
Wypróbowałam  !   TO JEST PYSZNE.Nigdy nie pozostawiam resztek wina w butelkach.Robię z nich kostki lodu i zużywam dodając do drinków.Tum razem spróbowałam  wykorzystać je w inny sposób. Dodałam  do zmiksowanych truskawek.Jako deser dla dorosłych oczywiście .,coś nieporównywalnie smacznego.I choć jest taki klasyczny duet ,truskawki i szampan.Moje zmiksowane truskawki są chyba jednak smaczniejsze z kostkami lodu z zamrożonego wina ziołowego.Takie pachnące kostki Wermutem  plus truskawki.,mniam,mniam

W ramach różnych prób zamroziłam też kostki Ginu i Żubrówki.Te z kolei dodałam do piwa ,ależ PYCHA.Mnie osobiści lepiej piwo komponuje się z Żubrówką,To może być podane przed obiadem i do tego kostki ostrego sera na patyczkach.Taka niewinna  nie wymagająca pracy przystawka.  -  

No  -  nie wiem co z powodu upałów przyjdzie mi jeszcze do głowy?
Czy nie wydaje się to Wam podejrzane,że lekarze nazywają swoją działalność zawodową praktyką?