sobota, 28 lutego 2015

Ale wracając do pieca.Miał on jeszcze piekarnik,zamykany taką dziwną zasuwką ,która regulowała ,czy ma być zamknięty całkowicie,czy tylko częściowo ,czy uchylony,bo uchylony to do suszenia owoców ,grzybów ,natki pietruszki, kopru.W tym piekarniku było podłużne ,bardzo ciężkie,żeliwne naczynie z pokrywką.Było tak duże,że wchodziła  tam gęś.No, nie nie wchodziła ,tylko była tam wkładana.Sama bowiem z pewnością by nie weszła.Obłożona całymi ziemniakami ,rumieniła się równo w tym uniwersalnym naczyniu,nie wiem czemu zwanym  kastrolą,bo kastrolka to też żeliwne ciężkie naczynie z długą rączką do topienia słoniny i robienia zasmażek.Aha ,jeszcze z boku stał czajniczek z zaparzoną esencją herbacianą.O jej jakości ,nie napiszę,bo co można było uzyskać z herbaty o nazwie "Ulung"?No - ale wracając do przepisu .Pieczeń wołowa ,bywała często.Nie wiem jak kształtowały się ceny zraz po wojnie,ale przed wojną za 1 złotego  można było kupić pół litra wódki ,1 kg.cukru i 1 kg wołowiny bez kości.Na pieczeń należało wybrać ładny kawałek co najmniej  półtora kilograma."Nigdy nie bierz mniej ,bo ci się zeschnie"tłumaczyła mama. Taki kawałek nakłuwało się cienkim nożem,na całą jego długość i przy pomocy tego noże ,lub drutu [od robótek] wkładano w wołowinę paski słoniny .Robiono to z jednej i drugiej strony.Czasem przy krojeniu widać było że słoniny się spotykały ,a czasem nie.Całość nacierano gorącym lekko posłodzonym octem i okładano dobrze posoloną cebulą,dużo,dużo cebuli.I w kamiennym  naczyniu w chłodnym miejscu przez dwa dni "obracano" by  mięso  równomiernie nasiąkało zalewą i cebulą.Po tym czasie wkładano do kastroli, dodawano smalcu [myślę,że teraz można zamienić na olej] i pieczono w piekarniku,tyle godzin ile ważyło mięso   [nie adekwatne do dzisiejszych czasów] ,od czasu do czasu polewano sosem.Na koniec dodawano cebulę i dosalano pieczeń.Podawano najczęściej do kopytek lub klusek na parze [nie była znana nazwa "pampuchy".]I do zasmażanej kapusty. Cebula nie znajdowała zastosowania i bardzo się z tego cieszyłam,bo to ja ją zjadałam ją z chlebem na kolacje.Ale tak w ogóle,to to było pyszne i jednak nieco inne  w smaku jak wieprzowina.A jak zostało  ,to na "zimno"  do chleba,.............no nie ,nie będę robić Państwu apetytu i sobie także.
A onegdaj bywało tak:Gospodynie domowe miały bardzo dużo pracy,bo w sklepach żadnych półproduktów nie było.I jakież inne było gotowanie i pieczenie i inne naczynia.Piec w kuchni moich rodziców był duży."Okolony" mosiężną ramą ,którą co jakiś czas czyściło się Sidolem [nie mylić z obecnym Sdoluksem].Czyściło się także gałki i haczyki.Haczyki były usytuowane na ścianach pieca ,też z kafli,na nich często suszyła się kiełbasa a jesienią grzyby.Nazywano go murkiem.Zapałki np. zawsze leżały na murku,bo było to pod ręką i nigdy nie zawilgotniały.Płyta grzejna [jakby teraz ją nazwano] była duża.Miał cztery otwory prowadzące do wnętrza przykryte fajerkami.Na dwóch gotowano a te dalsze dwie  służyły do dogotowywania i zawsze w jednej odkrytej fajerce włożony był czajnik.Wrzątek był na poczekaniu.Napisałam włożony był czajnik, tj. jego część ,jakby miał podwójne dno było w piecu.Z resztą garnki też miały taki kształt [lekko owalny],że "wpuszczano je do pieca"Była to oszczędność paliwa.A po lewej stronie na płycie był wmontowany ,zamykany drzwiczkami  10 litrowy pojemnik na wodę.Była zawsze ciepła,czasem gorąca i przeznaczana do zmywania naczyń.A to zmywanie ,to coś bardzo pracochłonnego.Należało naszykować dwie miski .W jednej myto" z pierwszego" a w drugiej płukano.No i te "wpuszczane "garnki .Nie tylko usmolone pod spodem,ale także częściowo po bokach.Szorowano utartą cegłą i to też było zajęcie  nieciekawe.Ocierało się jedną cegłę o drugą i w ten sposób powstawał proszek .A  to szorowanie cegłą garnków,.to chyba za  jakąś kara.Ojciec filozofował [jak mówiła mama].że jest to zbyteczna praca ,bo przy następnym  gotowaniu zaraz się ubrudzą ale gdzie tam,ten głos się nie liczył bo w szafce półki wyłożone były ceratą,a cerata nie może się ubrudzić.Może jeszcze dodam ,że zmywano tylko wodą.Nawet nikomu nie przyszłoby do głowy,że można sobie pomóc jakimiś płynami.A inne naczynia?Czy wyobrażacie sobie Państwo ,że ani grama plastiku,żadne miseczki,żadne kubki,ani widelczyki,ani łyżeczki,ani pojemniki do lodówki.Ale co ja pisze przecież nie było lodówek.I garnki i miski były tylko metalowe,emaliowane.Często emalia" odpadła",a czasem robiły się dziury.Ale to żadne zmartwienie,bo co kila dni słychać było z podwórka "garnki ,miski lutuje".Innego natomiast dnia słychać było ,"garnki,naczynia kamienne drutuje"Czasem bowiem się tłukły a drutownik składał częsci garnka i "pajęczyną drucianą" oplatał  całość.To tyle o tym jak to onegdaj bywało,dziś o kuchni i naczyniach.ale obiecałam wczoraj przepis na pieczeń wołową i o tym teraz.
 A TERAZ ....JAK TO ONEGDAJ BYWAŁO ?
To zioło ,ma prawo pierwszeństwa w mych marzeniach.TO ESTRAGON.Do dziś rośnie jeszcze dziko na Ukrainie i Kaukazie ,ale ze względów oczywistych nie radziłabym tego sprawdzać.Do nas i zachodniej Europy przywędrował w czasie wypraw krzyżowych.Estragonowi przypisywano onegdaj właściwości lecznicze po ukąszeniu węża i zwano go wówczas smoczym lub wężowym zielem.W uprawie z nasion lub rozsady znane są dwie odmiany :Rosyjska i Francuska.I to nasiona tej drugiej spotyka się w sprzedaży.Estragon jest byliną ,dorastającą do półtora metra..Najlepiej i najpewniej rozmnażać go z sadzonek rozłogowych lub przez podział starszych roślin.Robi się to pod koniec kwietnia.Sadzonki bywają też w sprzedaży ,na rynku.Pamiętać należy,że rośliny będą rosły na jednym miejscu przez kilka lat,zatem ziemia winna być dobrze uprawiona i nawieziona.Już oczami wyobraźni widzę u Państwa w ogródku zielarskim tę roślinę.Warto ją mieć.Do użytku kuchennego najlepiej ścinać młode pędy bez obawy,bo szybko odrosną.No i co z tymi pędami zrobić?Najlepiej ,zamrażać,"upchnąć" w słoiku z oliwa lub olejem,lub w ,także słoiku z octem.W słoiku ,z prostej przyczyny,by łatwo było je wyjąc.Można po pokrojeniu dodać do różnych potraw.Ale oliwa i ocet także będą pachniały zielem.Można je zatem używać do najprzeróżniejszych marynat np. ogórkowych ,sałatek,surówek np z kapusty pekińskiej i sosów,ot choćby tatarskiego,mniam,mniam,zupełnie inaczej smakuje.Także do bardzo wielu potraw kuchni francuskiej,do gotowanych ryb,drobiu i dziczyzny..do kwaśnych zup,takich jak ogórkowa i szczawiowa,do ogórków konserwowych i obowiązkowo do korniszonów.Ale także na bieżąco do pokropienia sałatki z pomidorów i cebuli.Ileż możliwości  ,prawda?
Oj ! mam ja w planie napisać dziś wiele ,mam.Zatem zacznę............ZIOŁA.

piątek, 27 lutego 2015

A jutro ? jutro będzie "Jak to onegdaj bywało?" i w ramach tego jak moja mama  sporządzała przepyszną,bardzo kruchą pieczeń wołową.Wiem ,że mięso wołowe jest dość drogie,ale też smak wołowej pieczeni nie równa się z żadną inną pieczenią.Na rynku wołowina jest nieco tańsza.
Nieco porad.

Gdy smażysz kotlety lub jakieś mięso ,a ma to tendencję do "pryskania"i potem piec cały jest do mycia,to dobrze jest mieć dopasowany do patelni cedzak metalowy,zwany dawniej z niemiecka durszlakiem i w trakcie smażenia położyć go na patelni.Jest to sposób praktyczniejszy jak siatka metalowa w okrągłej ramie,która nie daje [ po prostu się nie daje]domyć.Cedzak natomiast domywa się bardzo łatwo ,a przez dziurki odparowuje co odparować winno.Trzymam bo razem z patelnią.

Jeżeli mięso na pieczeń jest z natury swojej twarde ,to dodaj do  marynaty soku z cytryny lub octu balsamicznego.Ocet balsamiczny to coś zupełnie nie przypominające  zwykłego octu.Ma swój specyficzny smaczek.To przez leżakowanie w beczkach po winie.Mniam,mniam,uwielbiam go i używam też do różnych surówek.

Moja rada przy otwieraniu konserw.Dzień wcześniej,albo w ogóle po kupnie ustaw puszki do góry dnem,czyli nie tak jak stały na półce sklepowej.Przy otwieraniu  odwróć sytuację.Zawartość dokładniej "wyjdzie z środka".Szczególnie różne zagęszczane zupy.Dotyczy to też słoików.

Cytrusy będą bardziej soczyste,jeżeli na minutę podgrzejesz je przed obraniem ze skórki w kuchence mikrofalowej.By skórka łatwiej oddzielała się od owocu i by nie łamać paznokci ,zanurz cytrusy na dwie minuty w gorącej wodzie
Nie ulega wątpliwości,że także szkodniki wybierają egzemplarze niedożywione,słabe ,zaniedbane.Zatem można na takich spotkać przędziorka sosnowca,niewidocznego gołym okiem.Wysysając soki powoduje ich żółknięcie,brązowienie i w efekcie końcowym opadanie igieł.Pędy oprzędzione są pajęczyną i powstają tam guzowate zniekształcenia.To ważna cecha rozpoznawcza..Preparat Rufast ,lub inny o takim samym działaniu,należy zastosować w formie oprysków raz w m-cu............i tu UWAGA,od maja do sierpnia włącznie.Pracochłonne to ,bo szkodnik trudny do zwalczenia ,ale poznałam skuteczność walki z nim.Ale jeżeli nagle iglaki pokryte są maciupeńkimi białymi płatkami w maju ,to znaczy,że pojawiły się mszyce.Rodzą one bezskrzydłe potomstwo ,które podobnie jak przędziorki wysysają sok z igieł.Niektóre jednak rodzą się ze skrzydłami i te przenoszą się na sąsiednie iglaki.Natychmiast po zauważeniu białych płatków należy wykonać oprysk ,dobrze działkowcom znanym Pirimorem  i powtórzyć ,za miesiąc. Jakby tego było mało ,mogą też pojawić się czerwce.Dzięki tarczkom pod które się chowają ,są trudne do zwalczenia.Powodują one  zwijanie się młodych pędów i na koniec ich obumieranie.Ponieważ samice cały czas są pod tarczkami   [to się wycwaniły co?] oprysk będzie skuteczny tylko  w stadium wylęgania larw,zatem w maju np preparatem owadobójczym o sympatycznej nazwie Kalipso.Naturalni sprzymierzeńcy człowieka,w walce ze szkodnikami,coraz częściej zastępują preparaty chemiczne a są to biedronki i ich larwy ,muchówki,złotooki i inne .I nawet nie macie pojęcia Kochani jak na to liczę.Marzy  mi się hodowla tych pożytecznych owadów.By można było kupić 5 dkg biedronek i wypuścić je do ogrodu.

No to jeszcze dziś trochę praktycznych rad wypróbowanych i sprawdzonych.
ZATEM O IGLAKACH ,TJ WITAM DZIAŁKOWCÓW!
Kochani  Moi Czytelnicy ! myślałam,myślałam i doszłam do wniosku,że jednak będę pisać "Jak to onegdaj bywało",byle bym miała świadomość ,że nie piszę na konkurs i że ani Maria  Konopnicka,ani Eliza Orzeszkowa [choć" z domu" była tak jak ja Pawłowska]ani nawet Wanda Wasilewska  ,ze mnie nie będą.A tak przy okazji ,znacie twórczość tej ostatniej? A ja w swojej szkole TPD-owskiej musiałam czytać.To było bardzo mile widziane.I chyba były to takie tytuły,jeżeli czegoś nie mylę ?"Rzeki płoną","Gwiazdy w jeziorze","Płomień na bagnach"No to co zgadzacie się bym pisała?

Ale przed  tym jeszcze o szkodnikach iglaków.Warto je mieć na działce ,lub w ogrodzie,bo bardzo intensywnie oczyszczają powietrze i przebywanie w pobliżu łagodzi wszelkie schorzenia przewodu oddechowego,z astmą włącznie.Ale niech by były zdrowe.

czwartek, 26 lutego 2015

Oprócz innych roślin,iglaki stanowią istotne dopełnienie walorów rekreacyjnych i estetycznych.Wypoczywanie w okolicy tych roślin jest jest zdrowe.Mam jednak pewne zastrzeżenie co do tui tj żywotnika.Wiosną gdy ukazują się młode zielone pędy ,należy z dala trzymać dzieci i zwierzęta ,bo ewentualna konsumpcja   tych pędów  może okazać się niebezpieczna dla zdrowia.Nie będę pisać o tym jak należy dbać o iglaki,bo niejednokrotnie o tym wspominałam.Dziś postaram się opisać ich choroby i jak je leczyć i jak zapobiegać?Szczególnie na roślinach zaniedbanych mogą pojawić się choroby.Najbardziej zagrażają roślinom słabym i młodym,różne grzyby glebowe.Osiedlają się w miejscach zranień na pniu,lub korzeniach.A powstać mogą w czasie pielenia.I z tej to przyczyny  aby nie powstawały  ,często  polecałam wyłożenie miejsc wokół iglaków korą drzew iglastych.Kora ta też zakwasza glebę ,a lubi to 90% iglaków..Te zranienia,mokre lub suche,powodują zapadanie się kory i na końcu śmierć iglaka.Takiego chorego iglaka należy jak najszybciej wykopać z dużą bryłą korzeniową .Okoliczne miejsca potraktować jakimś preparatem  grzybobójczym i przez dwa sezony w tym miejscu nie sadzić iglaka.Chyba,że kilkakrotnie podlejemy glebę wodą z Topsinem.Ale prawdę mówiąc dałabym sobie spokój z sadzeniem tam czegokolwiek.Choroby grzybowe igieł to różnego kształtu i barwy plamy co kończy się najczęściej obumieraniem igieł i ich opadaniem.Dotyczy to też żywotnika tj tui,który to nie ma igieł ,lecz łuski i one także mogą pokrywać się plamami . I tu także wskazane będzie kilka oprysków części nadziemnej roślin preparatem Topsin.|Także mogą pojawić się nekrozy i zgorzele zrakowacenie i zniekształcenia kory w wyniku czego obumierają pędy.Może też pojawić się rdza kory sosny,wejmutki i jodły.Choroba ta wywołuje wrzecionowate,nabrzmienia,zgrubienia,na gałęziach.Po jakimś czasie można zauważyć skupiska,pylące w kolorze żółtym,przechodzącym w brąz.Leczenie polega na wycinaniu chorych gałęzi i zasmarowywaniu ran pastą specjalną.Jeżeli natomiast zamierają młode pędy to jest to przeważnie szara pleśń.Pojawia się po deszczowych latach,lub tam gdzie często są mgły.Skuteczne preparaty na tę chorobę ,to Rowral lub 
Sumileks.Grzyby sadziowe,czerniowe pokrywają iglaki czarnym nalotem,uniemożliwiając asymilacje,no i bardzo brzydko wyglądają.ale ta choroba występuje tylko gdy iglaki są sadzone w miejscach zacienionych i podmokłych.Uniknięcie tej choroby,to nie sadzenie iglaków w wymienionych miejscach.Postarałam się opisać najczęściej występujące choroby iglaków i proszę zauważyć,że są przeważnie pochodzenia grzybowego a jak grzybowego to zawsze wtedy  gdy jest nadmierna wilgotność i gleby i powietrza.To tyle o chorobach iglaków .Jutro opiszę szkodniki.A teraz idę "lizać rany" po stwierdzeniu,że to co napisałam wcześniej zupełnie mi się nie podoba.A ojciec mówił"jak robisz coś,to rób dobrze".
Wiecie co ! Kochani Moi Czytelnicy ?Wydrukowałam wszystkie  "Jak to onegdaj bywało"? i bardzo,ale to bardzo mi się nie podobają .Takie chaotyczne  ,z błędami i co tu pisać infantylne.Współczuję tym co czytali.Odezwał się we mnie brak pokory.O !  trzeba nad sobą popracować.

A za moment o obiecanych wczoraj iglakach

środa, 25 lutego 2015

Ileż to razy zostaje po niedzieli trochę rosołu i resztki  kurczaka.Sprawdziłam ,że nie muszę tym karmić psa i wylewać rosoły,ale mogę zrobić doskonałe w smaku danie ,bardzo,ale to bardzo mało kaloryczne.Należy tylko poobierać z kości pozostałości mięsa drobiowego i ponakładać w niewielkie salaterki  [takie na jeden raz] .dodać też pokrojoną marchewką,a kto lubi i całą włoszczyznę.Rosół zagotować,dodać namoczoną w zimnej wodzie żelatynę licząc jedną łyżeczkę na szklankę rosołu.Rozpuścić mieszając ,na koniec dodać kilka przeciśniętych przez praskę ząbków czosnku,licząc jeden mały na  małą salaterkę.Podawać z octem balsamicznym  [o to połączenie jest pyszne] lub z chrzanem.


To tyle na dziś.A co myślicie o tym bym jutro zajęła się iglakami,tak generalniej?co?
Może najpierw pytanie ,czy warto na działce mieć zagonek z poziomkami.?odpowiedź moja będzie taka.Jeżeli macie Państwo dzieci,wnuki w wieku przedszkolnym, a nawet szkolnym to tak,tak,tak.Jest to dla nich ogromna atrakcja ,tym bardziej,że owoce poziomek  są słodkie,to ważne dla dzieci.A osoby starsze,no cóż,"dobre są te owoce,ale tyle się trzeba naschylać".No właśnie.I jeszcze jest pewien problem.Poziomki nie powinny dłużej rosnąć jak dwa sezony,bo proszę zauważyć jak szybko się starzeją.To starzenie to "wypychanie"roślin ponad powierzchnię gleby i drewnienie .Z takich ...........plon mizerny.Zatem co dwa lata sadzimy nowe rośliny i to nie w tym miejscu w którym rosły poprzednie.KONIECZNIE NIE W TYM.Bo przecież należy uwzględnić zmianowanie I niech nikomu nie przyjdzie do głowy podział starych roślin poziomek i posadzenie ich jak nowe.Zapytajcie mojego sąsiada Stefana co z tego wyszło?Zawsze kupujemy świeżą ,nową rozsadę.Ale tak w ogóle warto mieć poziomki,bo to owoce na cały rok,nie tak jak truskawki [no może z wyłączeniem powtarzających owocowanie.A chcecie mieć przez cały sezon piękne i słodkie i czerwone i pachnące  [ o rozmarzyłam się ] to kupcie Kochani jedno małe opakowanie sproszkowanego obornika  ca 7 zł [na średni zagonek poziomkowy] i rozsypcie wiosną ,a nawet teraz i lekko wmieszajcie w glebę.Lepiej ręką w rękawiczce jak narzędziem.Oczekuję podziękowań za radę, już w początku czerwca


No to teraz już tylko króciutki przepis dla odchudzających się.
A teraz o poziomkach.
Niebawem wiosna i chyba będzie nieco wcześniej ,bo księżyc własnie się "dopełnia".Są takie rośliny ,które  za tydzień [być może] rozpoczną wegetację .Do nich zaliczam szczaw  [najpierwszy się zieleni] i truskawki.Dobrze aby w nowy sezon wegetacyjny weszły oczyszczone z zeszłorocznych  suchych liści.I tu moje ostrzeżenie.Ile będzie na zagonku truskawkowym owoców,to zależy ile w sierpniu roku ubiegłego się zawiązało,ale ile będzie ich faktycznie w pewnej mierze zależy od nas.Mój  sąsiad Stefan się przekonał ,że tak jest.Przy pierwszym wiosennym pieleniu zagonka i usuwaniu  zeszłorocznych liści z roślin [to ważne],wchodzimy na zagonek,depczemy,"bo przecież po wypieleniu  wygrabimy ziemię ,wyrównamy itp".A jest tak  ! roślina truskawki  ma korzenie sięgające przez glebę do podglebia i aż do skały macierzystej  [około 2 m] .Tak głęboko,by w okresach suszy sięgać wody z głębszych warstw ,skoro w płytszych jej nie m,.ale niech się nikt nie łudzi że to wszystko   o ! nie.Każda ma bowiem "ścielące"się tuż pod powierzchnią [na głębokości  5,10 cm] korzenie poziome włośnikowe.To cała misterna "pajęczyna,"utkana przez truskawkę w celu odżywienia jej i by owoców było dużo i by były duże bo tylko na tej głębokości jest,azot,fosfor,potas............"jedzenie pod postacią nawozów dla truskawki".Jak szeroko sięgają te korzenie licząc od środka każdej rośliny?Jak myślicie 20,30,cm.O !nie nie ! Jest to około półtora metra.I tu już słyszę jak mówicie "co też ona tu pisze? przecież jak wyrwałem  starą  truskawkę to miała korzeni,no może 10 cm".Tak,tak,zgadzam się ,ale proszę pomyśleć nad słowem "wyrwałem",zatem część korzeni została w glebie. Podane przeze  mnie długości sprawdzono metodą odkrywkową,przy pomocy specjalnych narzędzi.Ale po co o  tym piszę,?Byście przekonali się jak Stefan,że to jest istotne by nie wchodzić na zagonek.Powinien mieć taki kształt by z każdej ścieżki sięgać do środka.No i domyślam się pytania.A ci co mają hektary?A ci co mają hektary do niszczenia chwastów używają herbicydów,a że depczą zbierając owoce ,to liczą się z pewnym ubytkiem plonu.Aha ,jeżeli na zagonku jest czarna włóknina ,także nie należy   na nią wchodzić.CZYM ROŚLINY NAKARMIĄ OWOCE,BY BYŁO ICH DUŻO I BY BYŁY DUŻE,JAK OBERWANE ZOSTANĄ IM "RĘCE",KTÓRYMI KARMIĄ MAŁE.???????????
A TERAZ BĘDZIE O TRUSKAWKACH I POZIOMKACH,ZATEM WITAM DZIAŁKOWCÓW.
Ale,ale, przepraszam,to nie koniec przesyłania komentarza do mnie.Bo  jeszcze należy kliknąć na "Opublikuj".Powinna ukazać się informacja że zostało opublikowane.Jeszcze raz przepraszam za zamieszanie,ale ze mną jest tak,że wstaje o 7 rano,a budzę się dopiero o 11ej.
Drodzy moi Czytelnicy.Oczywiście największą radość sprawiają mi  czytający mnie Polacy,ale mam też Czytelników z za granicy.Może wiecie,co mogło się stać ,że od kilku tygodni nie czytają  mojego bloga Ukraińcy i Rosjanie.Czy obraziłam ich czymś?Jak myślicie?Ewentualne Wasze przemyślenia proszę podać na "Komentarze",a potem "kliknąć " na "Profil".Są różne ale mój to "Google" i na ten należy "kliknąć'.Liczę na Was Kochani.
Idą dwie agrafki przez pustynię i jedna do drugiej mówi,"ale gorąco"."To się rozepnij"radzi ta druga.

wtorek, 24 lutego 2015

Drodzy Działkowcy.Za dwa,  trzy. tygodnie [tak myślę ] będzie czas zająć się truskawkowym zagonkiem.I by nie popełniać corocznie tego błędu i nie dziwić się  "dla czego tak mało owoców"? o tym jutro.A o poziomkach,o poziomkach też.
TEN PRZEPIS,NIE JA WYMYŚLIŁAM.Przywiozła go moja sąsiadka z Ciechocinka.Oj ! często to robimy.I dodam jeszcze,że jest to potrawa rybna więc zdrowa.

Należy 1 kg ryby ,najlepiej Suma Amura lub Tołpygi  [ale my robimy różne ryby] usmażyć w panierce z mąki,posolone oczywiście.Ryby mogą być mrożone lub świeże.Ostudzić.Przełożyć do dużego słoja,lub innego naczynia.Sporządzić zalewę.W trzech szklankach wody zagotować krótko ,no 5 minut pokrojone w paski  :trzy papryki,trzy duże cebule i pół słoika ogórków konserwowych |Po zagotowaniu dodać 4 łyżki koncentratu pomidorowego,3 łyżki ostrego keczupu 2 łyżki octu,4 łyżki oleju,4 łyżki cukru,i niewiele [szczyptę] soli.Chyba że wolimy bardziej słone,to więcej.Proszę spróbować.

Tę potrawę przetrzymujemy w lodówce 3 dni,a potem ................TO JEST PYSZNE.I muszę zaznaczyć,że jest wielu amatorów na nie a nawet na sos.,Też smakuje.

I tak sobie myślę,że jest to danie na wypróbowanie teraz i powtórzenie  na Wielkanoc.O tyle dobre,że możemy je zrobić na tydzień wcześniej,wtedy kiedy jeszcze nie mamy takiego nawału pracy.

No cóż 
 nie dowiemy się jak smakuje,jeżeli nie sprubujemy
A TERAZ  ?  A TERAZ COŚ CO BĘDZIE WYMAGAŁO TROCHĘ PRACY ALE JEST PYSZNE.
Bazylia pochodzi z Azji.Dosłowne tłumaczenie nazwy to ziele królewskie.Ceniona w starożytności jako roślina lecznicza,przyprawowa i także ozdobna.Jest rośliną jednoroczną o silnie rozgałęzionych łodygach.Jest krucha i delikatna,zatem należy obchodzić się z nią ostrożnie szczególnie gdy jest jeszcze małą rośliną.Jest ciepłolubna  i z tej przyczyny należy sadzić ją po połowie maja.,z nasion wysianych w marcu w doniczce na parapecie.A najlepiej kupić gotową rozsadę.W lipcu na końcach pędów ukazują się kwiatki bardzo chętnie odwiedzane przez pszczoły.ale zanim rośliny zakwitną należy je ściąć w połowie ,i przeznaczyć do suszenia, za trzy tygodnie odrośnie.Albo napawać się ich widokiem i pobierać tylko w ramach potrzeb jako świeże ziele.Proponuje,by ze trzy rośliny rosły w ogródku zielarskim i jedna w doniczce w domu.Latem na balkonie lub za oknem.Ta nie będzie zbyt duża ,ale tę na działce mogą osiągnąć nawet pół metra.Młode listki doskonale komponują się smakowo i zapachowo z ogórkami i pomidorami.Nieodzowna jako dodatek do leczo, i różnych surówek.Leczniczo ,suche ziele może być podawane osobom starszym jako napar,w zaburzeniach trawiennych.I na koniec,takie stwierdzenie.BAZYLIĘ MOŻNA UPRAWIAĆ JAKO CIEKAWIE PACHNĄCĄ,ROŚLINĘ OZDOBNĄ.
Takie zioło warto mieć na dzialce lub w doniczce,zatem ,temat :ZIOŁA,ZIOŁA,ZIOŁA.
Autor pewnej książki ma zmartwienie,bo zupełnie się ona nie sprzedaje.Daje zatem ogłoszenie w  prasie w rubryce "Matrymonialne", następującej treści "Poznam panią przypominającą bohaterkę książki.............itd".Za dwa dni sprzedano cały nakład.

poniedziałek, 23 lutego 2015

Dzisiejsze  wspomnienia,to Heneczek.Moja sympatia szkolna,pierwsza miłość.Zaczęło się na rok przed maturą.Spotykaliśmy się nad Nerem,nad stawami Stefańskiebo.Oj ! w Rudzie było gdzie się spotykać.Ale jakże to inaczej wtedy przebiegało jak dziś Były spotkania  częste ,lecz zupełnie niewinne ale coś zapowiadało,że" to o to chodzi"Heneczek mojej mamie niezbyt się podobał ale ja jego mamie,o zupełnie nie,co ukrywał przede mną  skrzętnie.Zawsze jak tylko był u mnie w domu jago mama robiła mu awanturę i dopiero po jakimś czasie okazało się ,że sąsiadka mieszkająca pod nami przyjaźni się z jego mamą  i donosi.No cóż ,piękna to ja nie byłam Ruda i piegowata,a wtedy mówiło się,że "rudy to fałszywy".Nie dziwię się jego mamie.Ja też nie chciałabym takiej synowej,a do tego on był ślicznym chłopcem.Miał czarne duże oczy i bujną czarną czuprynę,był smukły i wysoki.Po swojej mamie odziedziczył talent do malowania Malował zatem i malował,a ja na jego obrazach,byłam o wiele ładniejsza jak w rzeczywistości.Zdawał na architekturę,ale się nie dostał.Wiec wybrał medycynę.I tam zdał.W mojej klasie był też Janusz o francuskobrzmiącym nazwisku.Czasem też się spotykaliśmy,ale to było jeszcze przed Heneczkiem.Ten z kolei był blondynem ,ale też o czarnych oczach.Coś nie spotykanego.Im dalej wchodziłam w życie ,tym bardziej chłopcy z mojej klasy wydawali mi się  zbyt dziecinni,zbyt infantylni.Ja wchodziłam w większy świat.Tak,to ja byłam przyczyną rozstania się z Heneczkiem.Podobno bardzo to przeżył.Po latach raz się spotkaliśmy.Był wdowcem i miał dwóch kilkuletnich synów.Potem dowiedziałam się że zmarł na raka krtani.Jako lekarz zrobił sobie prześwietlenie i kolega który zastał go na oglądaniu zdjęcia,zagadnął go,myśląc że to dotyczy jakiegoś chorego,"uświadomiłeś go ,że to już tylko kilka miesięcy życia"On dobrze wie odparł Heneczek.""o to masz sprawę z głowy,nie musisz go uświadamiać"."tak tak nie muszę.Na cmentarzu w Rudzie Pabianickiej od dawna są dwa groby Heneczka i Janusza.To obie moje sympatie .Oczywiście przede wszystkim Heneczek.Ani jeden ,ani drugi nie dożyli czterdziestki.
A teraz obiecane wczoraj.JAK TO ONEGDAJ BYWAŁO?
I jeszcze trochę porad praktycznych.

Nieprzyjemny zapach po rybach i śledziach utrzymujący sie na dłoniach zlikwidujesz,jeżeli umyjesz je pod zimną bieżącą  wodą z dodatkiem octu w połowie płukania Potem posmaruj je kremem z odrobiną soku z cytryny.Nigdy nie myj naczyń pachnących śledziami czy rybami w ciepłej wodzie,bo ona pomaga w utrzymywaniu się zapachu Myj je pod bieżącą zimną wodą i w trakcie płukania dodawaj sól.

Czajnik z dużą ilością kamienia,jest ciężki i woda w nim zagotowuje się po dłuższym czasie Wlej do niego  pół szklanki ,a do dużego nawet całą octu,uzupełnij wodą i zagotuj.Zostaw na 15 minut.Wylej zawartość wraz z kamieniem i zagotuj jeszcze raz ,ale tylko wodę.Zdziwi cię ilość kamienia.Dotyczy to też czajników bezprzewodowych.

Do bardzo przypalonego garnka wlej wody i płynu do mycia naczyń i  dodaj jedno opakowanie proszku do pieczenia.Zagotuj.Zostaw do wystudzenia.przypalenia same ustąpią.

Nie trzymaj zielonych ogórków i pomidorów w lodowce,bo będą mniej smaczne.

Obrana i napoczęta cebula winna być zużyta w ciągu 24 godzin.Po tym czasie wytwarza  substancje niekorzystne dla organizmu.

Gdy czosnek" w warkoczu" rośnie ,możesz poobierać ząbki i przechować w lodówce w słoiku z olejem,lub pozwolić mu rosnąć i wykorzystać  jego szczypior.Też jest smaczny.

Jeżeli myjesz naczynia po mleku,dokładnie wypłucz zmywak ,bo będzie brzydko pachniał.

Do gotowania klusek i ryżu dodaj nieco ojeju.Nie będą się sklejały,ani kluski ,ani ryż.
Do wód terytorialnych pewnego państwa zbliża się nieznany niszczyciel.Pada ostrzeżenie".Tu jednostka  morska nr 1 ,zmieńcie kurs".Odpowiedź,"to wy zmieńcie""Tu jednostka morska nr 1 ,zmieńcie kurs".Odpowiedź,to wy zmieńcie"Tu jednostka morska nr 1 "no cóż wasza wola".To było ostatnie ostrzeżenie z jednostki  nr1 tj latarni morskiej w .............

niedziela, 22 lutego 2015

Toż wiosna prawie już jest.Kwitną przebiśniegi i już  gdzie,nie gdzie  krokusy,a ptaki zachowują się tak jakby miały do spełnienia  wielką misję i nie wiedzą czy im się to uda? A działkowcy do spełnienia w tej chwili mają nawożenie części rekreacyjno - ozdobnej.Szczególnie gdy  jest tam dużo roślin wcześnie kwitnących .Takich jak hiacynty ,tulipany i inne.I nie chodzi o to by ładnie kwitły,ale chodzi o to,by zaraz po kwitnieniu "dostały jeść" i magazynowały to "jedzenie" i przeznaczyły je na przyszłoroczne kwitnienie.By nie było takich pytań retorycznych "takie piękne kiedyś miałam tulipany i co?" ,co się stało.przecież przesadzam je często nawet corocznie.A ja tylko zapytam zaniepokojonych i nie potrafiących faktu tego zrozumieć.A KIEDY ONE DOSTAŁY JEŚĆ ?I już słyszę odpowiedź,"nie pamiętam" I wiem że nie o pamięć tu chodzi,ale o to ,że było to bardzo bardzo dawno,lub wcale.Zatem namawiam do nakarmienia wszystkich bylin i cebulowych szczególnie i niech te cebule rosną ogromne ,bo ogromne cebule,to przeogromne kwitnienie.Wczoraj informowałam o nawozach mineralnych w formie sproszkowanej specjalistycznych,służących do nawożenia roślin ozdobnych.Teraz należy je posypać po powierzchni gleby i dłonią w rękawiczce oczywiście ,delikatnie wymieszać .Taki sposób jest bardziej efektywny.Odradzam pracę pazurkami ,czy jakimś innym narzędziem,bo tuż pod powierzchnia  gleby mogą znajdować się pąki kwiatowe i można byłoby je pokaleczyć.Są też nawozy mineralne w formie płynnej,ale te służą do krótkotrwałego,ale natychmiastowego działania Dodaje się je do wody,do konewki,gdy podlewamy rośliny.Bardziej potrzebne tym co się głęboko korzenią,zatem nie cebulowym.

A jak to onegdaj bywało ,o tym jutro.Teraz idę podglądać  przyrodę.Lubię jak budzi się do życia i zawsze wtedy myślę,"ona się obudzi,a ja którejś wiosny już nie".Złe myśli ,choć nie jestem tak całkiem przekonana czy złe, natychmiast rozprasza moja sunia Pinezka.Ona tak dobrze mnie zna,że nawet rozpoznaje nastrój.O ! a już popłakać przy niej,rzecz niemożliwa.Zatem zasługuje na dłuższy niedzielny spacer.
A TERAZ DZIAŁKOWCY ZNIECIERPLIWIENI...........NO KIEDY WRESZCIE BĘDZIE TA WIOSNA ?
To bardzo zdrowe i mało kaloryczne  danie .Zdrowe bo ryba.Proponuję  dorsza.Wiem że drogi ,ale teraz można dostać nie mrożonego.Na cztery osoby winien być 1 kg.Należy ugotować go w niewielkiej ilości wody z dwoma cebulami i dwoma marchwiami i z polową pęczka kopru,posolony oczywiście.Koper nadaje dorszowi i każdej rybie morskiej delikatniejszy smak i nieco niweluje zapach.Po ugotowaniu należy go wystudzić ,podzielić na kawałki i poukładać na półmisku ,na liściach "porwanej"sałaty.Pokroić marchewkę w kostkę.Przykryć nią dorsza,następnie kilkanaście oliwek przekroić na połówki i posypać nimi potrawę i kto lubi,  marynowanego czosnku na wierzch też pokrojonego ,lub małych marynowanych cebulek.Wszystko polać sosem koperkowym ,zrobionym z gęstego jogurtu i posiekanego kopru i nieco posłodzonego.A nie odchudzający się dodają do sosu 4 łyżki majonezu.To danie jest nie tylko zdrowe.Jest też lekkostrawne.Nadaje się na kolację.Po takiej lekkiej kolacji nie będą śniły się koszmary .A śnią się zawsze wtedy  gdy obciążony żołądek zabiera tlen mózgowi.
WITAM ODCHUDZAJĄCYCH SIĘ ! i nie tylko.
Trochę porad praktycznych na wstępie:

Jeżeli chcesz by pokrywka [szczególnie starego typu] cie nie  parzyła ,to miedzy nią a uchwyt dopasuj korek,,tak by był stabilny.On cię nie poparzy.

Gdy masz do pobicia kotlety,by nie pryskały na boki włóż je do woreczka foliowego.

Gdy tylko czasem potrzebujesz niewielką ilość soku z cytrynu,to zrób  szpikulcem w niej otwór,wielkości nieco większej jak łepek od zapałki.Taka w lodowce poleży dłużej, a przez otwór wyciśniesz potrzebną ilość soku.

Czasem gotuje się potrawy wymagające przez dłuższy czas mieszania.By łyżka się nie "topiła" zapnij na niej spinacz do bielizny.