sobota, 19 grudnia 2015

A były to LEŚNE PRYKUSKI.Ta nazwa tak jakoś trochę po polsku,trochę po rusku.Może akurat na ten niegrzybowy  rok nie będzie możliwa do spełnienia,ale wiedzieć warto,że w Wilnie na kolację Wigilijną to danie znaleźć się musiało.Potrzebne będzie  około 30 szt dorodnych kapeluszy grzybów prawdziwków.Oni używali określenia borowiki.W 5 szklankach wody moczono je na noc.Potem  po posoleniu gotowano do miękkości.Czasem dolewano jeszcze szklankę wody.Po ugotowaniu [kapelusze winny być miękkie] wszystko studzono.Sporządzali ciasto naleśnikowe używając do niego wody z kapeluszy i dodawali dużo,np.  3 szt, drobniutko posiekanej cebuli i soli i pieprzu.Pieprzu ,koniecznie.Maczano dokładnie w  tym cieście kapelusze grzybowe i smażono na gorącym tłuszczu po obu stronach.Ciasta na kapeluszach winno być sporo.A jak zostanie go trochę to usmażone z niego małe placuszki ,także są pyszne.Wszak w tym cieście zawarty jest cały grzybowy smak.
No, tak, ale w tym jak już napisałam  niegrzybowym roku ,może to danie być trudne do spełnienia.




Wilniuki na Kolację wigilijną musieli też mieć kisiel żurawinowy,co akurat  teraz,jest możliwe do spełnienia .Należy tylko do bardzo rzadkiego kisielu [podwójna ilość wody]  dołożyć żurawin.Oczywiście najlepsze będą surowe,dostępne w ekskluzywnych  prywatnych sklepach.Przy braku tychże mogą być" ze słoika".Ten kisiel nie jedzono a pito.

A teraz idę z psem,a potem smażę rybę do marynaty.Pisałam o tym wcześniej.I tak sobie myślę,co tam teraz przygotowania do Świat?W latach 60  ątych  poświęcałam jedną noc na pieczenie ciast.Była, to koniecznie szarlotka,makowiec i keks.Około 5,ej nad ranem kończyłam pieczenie,brałam prysznic i szłam do pracy.Ciasto dzieliłam na  3 części,dwie dla jednych i drugich rodziców i jedno dla nas.A skąd brałam siły tego nie wiem.A jeszcze wtedy nie było gotowych substytutów ,takich jak już zmielony mak.Należało go sparzyć i przemielić trzy razy przez maszynkę do mięsa.A bakalie do keksu "zdobywało"się już od listopada włącznie.A owoce do kompotu suszyło się samemu.Nie było np. śliwek kalifornijskich .Dziś takie poświecenie nikomu nie jest potrzebne ,no i nie idę do pracy,ale za to w tamte dawne,bardzo dawne święta prawie zawsze była zimowe.Nie,sernika nie piekłam,bo wtedy nie było świeżych jaj,tylko wapienne.Stare gospodynie wiedzą o czym piszę.Sernik piekłam na Wielkanoc.A keks ? to ciasto absolutnie mi teraz nie smakuje,bo jest na proszku.Wolę drożdżowe,jakiekolwiek ale drożdżowe.Przepis na bardzo łatwe w wykonaniu  drożdżowe znajdziecie Państwo we wcześniejszych postach.
Temperatura,a rośliny.Czy coś się dzieje z roślinami?.W 99 % nie.Z pewnością śpią snem zimowym,bo ,by się przebudziły potrzeba też dłuższego dnia .A co z tym jednym procentem zapytacie Państwo?Ano - ten jeden procent to bardzo wcześnie wznawiające wegetacje rośliny ,takie jak ranniki krokusy,czasem też forsycje i nic poza tym.Bo poza tym muszą mieć dzień w którym słońce zachodzi ,chociażby około 19  ej.Proszę jeszcze się nie martwić o grusze,jabłonie  i inne drzewa ,a także o krzewy owocowe.Jak w połowie stycznia będzie taka pogoda jak dziś wówczas zaczniemy się wszyscy martwić,nie tylko działkowcy,ale też sadownicy.

No jak by to było, by w tym przedświątecznym czasie nie  pisać o pysznych daniach ,może nie przez wszystkich znanych.A jeszcze do tego moja koleżanka co jakiś czas przypomina mi.................."a pamiętasz jakie to było smaczne,no wtedy................" i tu następuje opis potrawy.I właśnie przypomniała mi wielki,ogromny,przysmak Wilniuków.A były to.................
"Tylko czas nie chodzi spać".

A szkoda ,szczególnie teraz mógłby  choć podrzemać.Piszę to na okoliczność przygotowań przed 
świątecznych.I jakoś zimy nie widać bo blokują wyż syberyjski ,niże atlantyckie,a tak liczyłam,że może ................ale nie Także księżyc wchodzący w pełnie też nic nie pomoże,tym razem,a często pełnia oznacza mróz w zimie i pogodę słoneczną latem.I jest podwójny dylemat,bo to i ze śniegiem i  mrozem byłoby bardziej Bożonarodzeniowo  i jedzenie na balkonie bezpieczniejsze.Czy przechowywać je na zewnątrz,czy w lodowce ,postanowiłam wczoraj sprawdzić,a to głównie z przyczyny,że przecież lodówka nie jest z gumy.Położyłam termometr na godzinę w lodowce ,a potem na balkonie,też na godzinę.Uśmiałam się bo i tu i tam było  + 7 stopni.Zatem skoro w lodówce żywność przy tej temperaturze dobrze się przechowuje,to i na balkonie ,tak samo.A czasem mamy inne przeświadczeni.................ale cyfry nie kłamią.

A jak już jestem przy temperaturze to:

piątek, 18 grudnia 2015

A teraz już na rozstanie   k u c h a r k a   to jest ja, podaje:

Dziewczyna przyprowadza swojego chłopaka,aby poznała go matka.Po wizycie matka mówi:Bardzo żle wychowany ten twój chłopak.Jak z nim rozmawiałam ,to ziewnął  z 10 razy. - Mamo! on nie ziewał,on próbował się odezwać.
Po nazewnictwie poznaje,że autorka Pani Maria Monatowa wywodziła się chyba z Wielkopolski,bo nie używa nazwy ziemniaki,tylko kartofle...........to wpływy niemieckie  w tamtych stronach.Małopolska używała  ziemniaki.Ale wracając do przepisu Uwaga ! przytaczam w oryginale.

KARTOFLE PANIEROWANE SMAŻONE.
Ugotowane w łupach [skórka] kartofle obrać ,umaczać każdy w rozmąconym jaju,opanierować  bułką z tartym parmezanem i na maśle obsmażyć ze wszystkich stron na złoty kolor.Takie kartofle  podać można do eleganckiego obiadu lub śniadania  .Do śniadania postnego podając do nich śledzie zawijane z musztardą.

Przeświadczona,że na śniadanie  Państwo śledzi z tymi ziemniakami jeść nie będą powstrzymam się od podania przepisu na śledzie z musztardą,ale kto wie,może jednak je poszukam bo coś mi się zdaje ,że moje porady działkowe zamieniły się w porady kulinarne,a ja w kucharkę.............ale to tak z okazji Świat Bożego Narodzenia i zaraz potem Nowego Roku.

I na koniec .Zachęcam odważnych do wypróbowania tego przepisu.Mam tylko obawy co do tej panierki.By bułka tarta z serem dobrze do ziemniaka przylegała do rozmąconego jaja dodałabym nieco mąki.Także masło..............myślę,że winno być klarowane,bo świeże zbyt szybko by się przypalało.Ale spróbować warto,tym bardziej że jest jeszcze trochę czasu do Świąt.A może właśnie podać je  wtedy?.No  - ale myślę,że nie na śniadanie.
Przy założeniu,że ryby będzie 1 kg....................jako dodatki:2 marchewki, 2 cebule 2 czerwone łagodne w smaku papryki i 10 dkg . masła i kostka rosołowa lub dwie i 1 łyżka cukru i keczup ostry lub łagodny + dodatki takie jak liść laurowy ziele angielskie i pieprz w ziarenkach.Bardziej aromatyczna będzie potrawa gdy te dodatki zapachowe zostaną "przetrącone" np .pałką i włożone do zaparzaczki do herbaty.Pisałam o tym kilka dni temu.
Przyrządzenie : ,to po obraniu pokrojenie wszystkich warzyw w plasterki,papryki w paski i wrzucenie do rondla wraz z kostką bulionową  i przyprawami.Winny pod przykryciem prużyć się tak około pół godziny na bardzo niewielkim ogniu.Być może w czasie prużenia będzie trzeba dodać wody,bo warzywa nie mogą się zrumienić.Pod koniec dodaje się cukier i tyle keczupu ile nam odpowiada smakowo.Tymi przepysznymi warzywami dekoruje się usmażoną rybę.Jak ma być podana na ciepło,to należy i rybę i dodatki włożyć do naczynia żaroodpornego.Kto nie lubi papryki ze skórką może ją opalić nad płomieniem na widelcu.Skórka sama zejdzie i dopiero taką po oczyszczeniu z pestek pokroić.

To mój sposób na RYBĘ PO GRECKU.Ale wiem,że ile gospodyń to każda ma swój przepis równie dobry,a może i lepszy.I by skończyć ten temat informuję Państwa ,że Grecy  przeważnie nie znają  tak podawanej  ryby.

Jeszcze dziś chciałabym przytoczyć pewien przepis na ziemniaki..............tak,tak,na ziemniaki,z mojej starej książki kucharskiej.Wiele podanych tam przepisów jest nie do odtworzenia np. w dziale o dzikim ptactwie jak podawać przepiórki kwiczoły,bekasy itp.ale ziemniaki akurat można.
Za czasów mojej młodości nikt nie mówił RYBA PO GRECKU,tylko DORSZ PO GRECKU.Myślę,że dorsz zamienił się w rybę w momencie gdy znacznie zdrożał.Pamiętam jak kosztował 7 zł.za 1 kg.A w tym czasie kiełbasa zwyczajna 21 zł . za 1 kg.Ponieważ warzywa do ryby po grecku prużone są z dodatkiem tłuszczu,to ryba winna być raczej  chuda.Mogą dorsza zastąpić jakieś filety z  mintaja ,morszczuka itp.Oczywiście występują tylko mrożone .Należy je rozmrozić w niewielkiej ilości słonej wody.Sól nadaje rozmrażanej rybie sprężystość.Nie robi się rzadka.Samo smażenie ,to ewentualne dosolenie ryby EWENTUALNE i spryskanie jej sokiem z cytryny .Cytryna też ujędrnia  rozmrożone mięso ryby i niweluje w pewnym stopniu jej morski zapach.Ale to skropienie ,to tylko odrobina [ 1 łyżka soku na 1 kg ryby.}A teraz smażenie.Po obtoczeniu w mące kładziemy kawałki LUŹNO na dobrze nagrzanej patelni.Od tłuszczu też zależy,"kondycja ryby po smażeniu".Bo im temperatura wrzenia tłuszczu wyższa ,tym" kondycja" lepsza.I tak np ..temp.wrzenia oleju to około 220 st.masła 280 st,ale smalcu...............aż............360 st,wszystko około naturalnie.Zatem co? zatem wysoka temperatura smalcu powoduje natychmiastowe" ścięcie " się rybiego mięsa.Tomek  na smalec może sobie pozwolić ,bo cholesterol będzie liczył dopiero za 50 lat.A pozostałym Państwu poddaje to pod rozwagę........................ale może ten jeden raz w roku?
W czasie smażenia uchylamy okno,ale aby pozbyć się całkowicie tego zapachu na rozgrzane płytki należy rozsypać mieloną ziarnkową kawę.I za pół godziny powtórzyć.Gwarantuję całkowitą neutralizację rybiego zapachu.

To tyle tytułem wstępy,a teraz  sam przepis.Będzie prosty jak konstrukcja cepa,tak powiedziałby mój sąsiad działkowy Stefan,bo ja staram się wszystko uprościć,na ile? zaraz Kochani ocenicie.
Bardzo ciekawe są te dwie złote myśli:
"Brak poczucia humoru,nie zawsze jest dowodem powagi".
"|W naturze człowieka jest rozsądne myślenie i nielogiczne działanie.?"

A tak w ogóle,to mam w planie tyle tematów i nie wiem jak to wykonać szybko i sprawnie,bo w każdy następny dzień czasu będę mieć coraz mniej.

Zatem może najpierw spełnię prośbę Tomka ,który pyta o sprawdzony przeze mnie  przepis na RYBĘ PO GRECKU.

czwartek, 17 grudnia 2015

Dwóch kolegów spędza czas przy piwie.Jeden czyta głośno gazetę.............O! tu jest napisane,że picie alkoholu skraca życie o połowę..........Ile masz lat Stefan? - 30.  No widzisz - jakbyś nie pił miałbyś teraz 60.
Właśnie za kilka minut wybieram się do kuchni bo już pomoczyły się w zalewie octowej moje płaty śledziowe.Pisałam o tym dokładnie kilka dni temu.Teraz wyjmę je z zalewy, pokroję na małe kawałki i dodam drobniutko posiekanej cebulki i oleju.Przed tym jednak tę posiekaną cebulkę trochę posłodzę.Zmięknie od cukru i nada całości smak wykwintny.A jeszcze lepszy będzie gdy postoi w lodówce kilka dni.A co do dośledzi ,to już niejedna osoba mi dziękowała za ten sposób podania ich. I jeszcze tylko taka uwaga! kto  nie może jadać surowej cebuli,radzę już taka posiekaną sparzyć na sicie i ostudzoną lekko posłodzoną dodać do śledzi.Także odważnych zachęcam,by zamiast cukru dodali miodu,ale ,bez przesady...............no 1 łyżeczkę na przykład.

Jest mi smutno rozstawać się z Państwem i by te smutki rozproszyć..............
A że kulinarnie zaczęłam,to niech już będzie.Pewna osoba zapytała mnie."Jak to,to śledzie z cebulą mogą być kilka dni?"
Brzuszki z łososia to coś pysznego i zdrowego,bowiem z powodu zawartości w nich tłuszczu posiadają różne OMEGI , co to opóźniają starzenie się komórek ludzkich i obniżają poziom cholesterolu,ale,ale,ale nie wszyscy tolerują  tak tłusty pokarm.Jak to zmienić,by dało się  je, zjeść?Ugotowałam pięć jaj na twardo i po obraniu ze skorupek przekroiłam na pół.W pięciu połówkach ścięłam czubki [bo one mają stać te połówki ] i dodałam te czubki do pięciu połówek  i drobno posiekałam a właściwie rozgniotłam widelcem i  dodałam jedną porcję brzuszka  [około 20 dkg.] i jeszcze rozgniatałam dalej i pod koniec dodałam jedną równą łyżkę posiekanego zielonego koperku i jedną łyżeczkę soku z cytryny [nie więcej] Wszystko dokładnie wymieszałam i ponakładałam na pozostałe połówki  jaj,tworząc jakby całe jajo .Na okrągłym talerzy położyłam listki sałaty i poustawiałam jajka na ściętych wierzchołkach.Były stabilne.A że jemy też oczami między te jajka powkładałam rzodkiewki - kwiatki.Rzodkiewki kwiatki robi się bardzo prosto.Po obcięciu liści i ogonka małym nożykiem nacina się skórkę od ogonka do miejsca gdzie były listki,nie ucinając jednak całkowicie i tak nacinając kilkakrotnie  odchylona czerwona skórka odsłania białe środki.I ładne to i apetyczne i zdrowe i postne.I tłuste brzuszki po wymieszaniu z jajami dają się zjeść Dla kogo byłoby to za suche danie,może podać sos składający się z trzech części  chrzanu majonezu i jogurtu i łyżeczki cukru.Może być podany oddzielnie a może być ustawiony w miseczce z łyżeczką po środku talerza z jajami .Mam nadzieję że to zupełnie coś innego i mam nadzieję nowego.Że jest to smaczne,gwarantuje  ciotkamalinka.A na wypróbowanie jest jeszcze czas.
Teraz będzie coś z kulinariów.Bo ja jestem taki niespokojny duch kuchenny i zrobiłam próbę.To akurat bardzo pasuje na Kolację Wigilijną.
Nie,na razie ,nie będzie .............."Jak to onegdaj bywało",bo jak się rozpiszę to zapomnę np.zapytać Działkowców:Czy Jukki są związane? ,by uchronić ewentualne paki kwiatowe znajdujące się właśnie w samym środku i także by nie zbierał się tam śnieg,który mógłby,topniejąc powodować zagniwanie .Ważne jest to szczególnie przy starszych egzemplarzach  to jest takich które już kwitły.A że śniegu jeszcze nie było,można ewentualny błąd naprawić.

A teraz dla lekkiego rozweselania:
- Tatusiu,czy ty wiesz,że mamusia jest lepszym kierowcą od ciebie?
- Tak myślisz?
- Widziałem jak przy zaciągniętym hamulcu ręcznym przejechała kilka kilometrów,a ty mówiłeś,że to niemożliwe.
Oj zdarzyło mi się raz  zdarzyło,ale tylko kilka metrów przejechać.
Zatem uwaga na niedzielnych kierowców!!!!!!!!!!!! bo tyle świątecznych dni  przed nami.

środa, 16 grudnia 2015

W mojej książce kucharskiej wydanej w 1905 roku ,o rybach......................

Najlepiej jest kupować ryby żywe,ale nie dla wszystkich jest to dostępne,z powodu,że są znacznie droższe,oraz że na targi przywożą pewne gatunki już śnięte,np sandacze lub pstrągi.Trzeba dobrze uważać aby wybrać ryby świeże,bo stare  i nadpsute,są wprost trucizną i najbardziej dla zdrowia szkodliwe.Świeże ryby poznaje się po krwistoczerwonych skrzelach i wypukłych szklących oczach.Ryby nie świeże maja oczy wpadnięte w głąb a skrzela blade lub bardzo ciemne o brudnym kolorze.O wiele smaczniejsze są mleczaki.Łatwo je rozpoznać ,bo są zwykle cieńsze od ikrzaków.

 To tylko sto lat a jak wiele choćby w tej dziedzinie się zmieniło.Bo ja np,nie mam pojęcia,kupując  mrożone filety,czy jak te filety były rybą to ona miała oczy wypukle czy wpadnięte?I z tym pytaniem pozostaje do jutra Wasza ciotkamaliunka.
ONEGDAJ BYWAŁO TAK.!.........Front się nieco uciszył i wstawał pochmurny ranek 19 stycznia.Była mgła i na drzewach prześliczny szron,a my szykowaliśmy się do schronu,tj.do piwnicy usytuowanej pod pięknym pałacykiem.Zmuszona zostałam do założenia kilku sukienek,jedna na drugą i do dziś nie wiem po co.Dzieci mojej siostry podobnie,ale one zostały zapakowane do głębokiego wózka dziecięcego i pookrywane jakbyśmy jechali na Syberię.Mróz jednak nie był mały,tak gdzieś, około - 25 stopni.W południe zawsze było o kilka stopni więcej.To wtedy było normalne a  i tak  nie ma co porównywać np .do temperatury w okolicach Stalingradu,bo tam już na początku listopada było - 40 .Gdy teraz o tym myślę i widzę na starych filmach ,to jest mi przykro,bardzo przykro,że w takich warunkach walczył człowiek.I nie ma to znaczenia,jakiej narodowości człowiek,wszak człowiek,który złożył przysięgę na posłuszeństwo i wykonywanie zadań.Ale wracam do naszego wymarszu.Szłam pierwsza ,przywiązana do wózka,bym się nie zgubiła z krzyżem w ręku.Było przecież jeszcze ciemno.Tak dotarliśmy do budynku w którym były solidne i obszerne piwnice.Po nie przespanej nocy zasnęłam natychmiast ,położona na jakiejś półce wypełnionej sianem.Gdy się obudziłam w piwnicy było jakieś zamieszanie.Okazało się,że mój szwagier z butelką bimbru poszedł do właściciela tej posiadłości by mu podziękować,co jeszcze kilka dni wcześniej byłoby zupełnie absurdalne.Po pewnej ilości wypitego płynu obaj poczuli jakiś przypływ odwagi i wyszli na taras by postrzelać  [ oczywiście nie mój szwagier ].I nagle serie z karabinu maszynowego po ścianie budynku i brzęk tłuczonych szyb.Obaj bohaterowie na szczęście zdążyli się schować,ale tylko perswazje kobiet po pewnym czasie poskutkowały i zgodzili się obaj,że oni na wojnę jednak nie pójdą.Gdy się przebudziłam już całkowicie ,stwierdziłam,że coś mnie uwierało.A to były jabłka .Tak je przechowywano wówczas  -  w sianie.Oczywiście ,kto je miał i kogo było stać na tak urządzone piwnice.Ależ radość,.......................w styczniu jabłka?.............coś nie spotykanego.Były to szare renety i do dziś pamiętam ich smak ,ale te dziś ,nie są takie,a może ja nie jestem taka?Trzeba było jednak wyjść na dwór bo zrobił się dzień i sprawdzić czy nasz dom stoi?..............ale o tym nie dziś.

Bo dziś jeszcze,chcę coś podać Państwu,coś co było istotne ponad sto lat temu.
Jakiekolwiek podobieństwo do panującej aktualnie sytuacji,jest zupełnie przypadkowe.

 A mam na myśli te dwa przysłowia:

"Im bardziej się zwierze rzuca,tym  bardziej w sieć się wikła "
"Jest zwierze większe od słonia  -  myśliwy."

I wracam już,do ...............

wtorek, 15 grudnia 2015

Bo dziś jeszcze tylko to:  - Baco,a gdyby garnitur kosztował tyle co flaszka wódki,to co byś kupił  -  garnitur czy flaszkę?  -  Jasne ,że flaszkę bo na czorta mi taki drogo garnitur ?
A ONEGDAJ BYWAŁO TAK................Noc zapadała ,a niebo rozświetlone.Jakieś małe spadochrony,jakby dziecinne "wisiały na niebie" i oświetlały tak intensywnie,że było widno jak w dzień.No  -  i właśnie znaleźliśmy się my mieszkańcy Łodzi na linii dwóch frontów,ustępującego i wkraczającego.A te  spadochroniki potrzebne były  ,by samoloty widziały cele.Z ogromu zagrożenia  [ tak dziś myślę ]ani moja rodzina,ani sąsiedzi nie zdawali sobie sprawy.Np.biegali po okolicy i zbierali te już nieczynne spadochrony ,a szczególnie z powodu sznurka.Do dziś pamiętam..............." o to wspaniały szpilsznur ".Wszystko wtedy było potrzebne,wszystko się przydawało.Bo skąd niby mieliśmy wiedzieć,że to koniec wojny,koniec braków w zaopatrzeniu?.Że paliwo już nie będzie potrzebne i że w kat pójdą karbidówki i będzie można zapalić lampy naftowe.Czy z ciekawości,czy z głupoty weszliśmy na dach,by lepiej widzieć.W prawdzie był to parterowy budynek,ale jednak.Przecież mogliśmy być wzięci za szpiegów podających jakieś sygnały   wrogowi.Ale widok był z dachu przepiękny.Od naszego budynku w linii prostej było około 3 km.do lotniska Lublinek.Tam zmagazynowany był olej napędowy przez okupanta.Myślę,że wycofując się postanowili zniszczyć go.Jedna po drugiej pękały beczki  i w powietrzu na tle płomieni  zmieniały swoje kształty,jak kwiat rozwijający się w przyśpieszonym tempie ,na klatkach filmu.Dziś szacuję,ze tych beczek były setki,zatem kanonada i fajerwerki  trwały około 1 godziny.Ledwo nieco przygasło,nagle pojawiła się łuna ,ale gdzieś daleko.To palił się Radogoszcz.To wiezienie gdzie spalono wielu więżniów.Udało się przeżyć tylko tym którzy wskoczyli do basenu z wodą przeciwpożarową.O tym jednak dowiedzieliśmy się za kilka dni.Aż tu nagle druga łuna ,całkiem blisko.Ojciec lokalizował..............." o to pali się apteka na Marysinie",a za moment brat krzyczy z drugiej części dachu................."patrzcie Gadka płonie."Gadka to blisko,bardzo blisko nas położona  wieś.Paliły się drewniane zabudowania ,słomiane dachy i stogi.A wyglądało to tak jakby ktoś podpalił gruby sznur długości 1 kilometra.I w tym momencie zeszliśmy z dachu.Zaczęło być groźnie.Druga połowę nocy,a właściwie to już ranek spędziliśmy w piwnicach pięknego pałacyku,którego właścicielem ,był,jeszcze był  , okupant.Grzecznie przyjął nas i innych Polaków.Sama wyprawa do tego ......................jak rodzice  mówili schronu wymaga szczegółowego opisu,ale to już nie dziś.
Jak to onegdaj bywało,zaraz po tym  nieszczęsnym,pracochłonnym przepisie,na doskonała rybę.Tak  -  to jedyny pozytyw całej sprawy...............jest doskonała,wyśmienita.

Zatem:około 1 kg takiej ryby jak sum,amur,lub tołpyga należy  posolić i usmażyć w panierce z mąki.Wystudzić.Przygotować do niej zalewę.........................i tu, ta praca:3 papryki,pół słoika ogórków konserwowych,3 duże cebule,pokroić w kostkę lub paseczki.Ogórki też.I teraz :3 szklanki wody,4 łyżki cukru,4 łyżki oleju,2 łyżki octu,2 łyżki keczupu,2 łyżki koncentratu pomidorowego,wymieszać dodać pokrojone warzywa i pogotować około 10 minut,dodać soli do smaku.Wystudzić.Dobrze wystudzić !.Zalać usmażoną rybę.Niech w tej zalewie postoi co najmniej 3 doby............w chłodzie,ale po 4 jest jeszcze lepsza.Znam osoby,które uwielbiają tak podaną rybę,ale znam też takich którzy uwielbiają zalewę z dodatkami.Mąż mojej koleżanki prosi......................"...to zrób choć ten sos".

 Mam w planie spróbować jakby smakował karp,ale zrobię próbę z niewielkiej  jego ilości.
Jakiekolwiek podobieństwo do aktualnej sytuacji politycznej  -  przypadkowe.

"Wody w usta nabiera zwykle ten,kto źle pływa w potoku słów."
"Obawiać się trzeba,nie tych co maja inne zdanie,lecz tych co mają inne zdanie,ale są zbyt tchórzliwi,by je wypowiedzieć."
To ,tyle ,tytułem wstępu, a teraz ,wiem,pamiętam,jestem winna przepisu na bardzo smaczną rybę,,ale niestety też pracochłonną.A ja lubię podawać przepisy proste,nie wymagające  zbyt wiele kolo nich zachodu.Ale Kochani ! moja koleżanka nie podarowałaby mi tego ,gdybym przepisu tego nie przytoczyła.Wiem,że jej tak sporządzona ryba  bardzo smakowała i nie tylko jej ,ale niestety ma  ona wiele wad: a to cena [bo najlepszy jest sum] no  i ta pracochłonność.No dobrze,niej jej już będzie....................


poniedziałek, 14 grudnia 2015

Wiecie kto do mnie właśnie zadzwonił?.......................nie trudno zgadnąć............moja koleżanka z prośbą,"a pamiętasz jak wtedy zrobiłaś?"..................... i tu opis tego co zrobiłam.No - nie wiem czy podać ten przepis................pomyślę,do jutra czas.
JAK TO ONEGDAJ BYWAŁO ?To onegdaj to środek lat czterdziestych.Jeszcze był okupant,ale coraz częściej słyszało się............."idą nasi,idą nasi",a nam było zupełnie obojętne z której strony idą,byle to byli nasi.Tymczasem mróz o tej porze i duży śnieg  był normalnością.Jak zapadał zmrok to trzeba było przygotować karbidówkę.Karbidówka to lampa składająca się z dwu części.Nakładało się do niej kawałki karbidu i nalewało wodę i skręcało w jedną całość Powstający w wyniku reakcji chemicznej gaz po zapaleniu oświetlał pomieszczenie.Przeważnie tę pracę wykonywałam ja z młodszym bratem. Starszego brata nie znałam,bo był zabrany do obozu prosto ze szkoły w październiku  1939 r .Ja wówczas miałam 10 miesięcy.Ale nie o tym chciałam pisać.Chciałam pisać o tym jak o tej porze szybko zapadał zmroki i jak na podwórku przy studni szykowaliśmy lampy   karbidowe.Przy studni się to robiło,bo do wody blisko.Mnie jednak przy niej trudno było się utrzymać na nogach,bo z rozlewanej wody natychmiast powstawało lodowisko.No  -  dobrze ,lampy poskręcane.Teraz szło się do domu zrobić zaciemnienie.Przy każdym oknie były rolety złożone "w harmonijkę".Te rolety były czarne.Zapalało się lampy dopiero po zaciemnieniu  i wychodziło sprawdzać na dwór czy gdzieś światło nie prześwituje,bo gdyby,to byłby mandat od żandarma ,który co wieczór sprawdzał to.Na ulicach nie świeciły się żadne latarnie.Panował niewyobrażalny mrok.Wszyscy poruszający się po zmroku byli zobowiązani  nosić fosforyzujące guziki w klapach...............ot,po prostu,..........by na siebie nie wpaść.Rodziców w tym czasie nie  było ,bo pracowali.To było obowiązkowe,bo albo praca na miejscu ,albo wywózka.Chcąc wybronić się od tej wywózki pracowali od rana do wieczora,ale choć w nocy ich mieliśmy.Inne dzieci w okolicy pozostawały często,tylko z babciami.Czekaliśmy więc na rodziców  z bratem który z resztą tez pracował pomimo,że miał tylko 14 lat.Pracował krócej ,ale jednak.I pamiętam,że to on pierwszy w styczniu 45 roku,z wypiekami na twarzy "wpadł do domu" i krzyknął ...................."nasi są już w okolicach Tomaszowa".Ojciec namalował mu kółko na czole i w tym momencie jak coś huknęło  a,jak za moment poprawiło..................to ojciec tylko ustawił nas w szerokiej  framudze drzwi wejściowych.Potem dowiedziałam się ,że gdyby mury się posypały ,to framuga [obramowanie ] mogłoby  pozostać.Podobno w powstaniu Warszawskim tak często się ratowano.No i się zaczęło.Z Łodzi do Tomaszowa  ,niedaleko.Przyszli późną nocą.Nikt ,nie spał.Gdyby trzeba było nakręcić film o tym wydarzeniu ,mogłabym opowiedzieć ,całą tę noc i wszystko co potem nastąpiło.Jednak,by nie zanudzać postaram się skrócić...............ale to już nie dziś.I tylko informuję,że wówczas miałam 6 lat.Skończyłam je 1 stycznia 45 roku.Tych z Państwa,którzy być może wspominki moje kiedyś już czytali przepraszam "za powtórkę z rozrywki".
Sprawdzone wczoraj ,na pewnym "dwulatku ,niejadku".Ten deser zjadł z apetytem ,a były tam owoce,których to on absolutnie nie jada" i nie ma na to rady" powiedziała jego mama.A przecież dziecko owoce jeść powinno.

Ten deser to połowa gruszki i polowa jabłka starte na tarce o grubych oczkach [bez skórki].Nałożone do kompotierki,posypane łyżeczką rodzynków i polane bardzo niewielką ilością mleka skondensowanego słodzonego.Swoim apetytem,zadziwił mamę.

A teraz,czy jeszcze ma być o karpiu.?Nie,ale może jutro.Teraz o ...................
"Pan gra jak noga"powiedział jeden z czwórki brydżystów,do kolegi."A ja pana oceniam nieco wyżej",odparł tamten.

W szpitalnej świetlicy ,pielęgniarka podchodzi do pacjenta."No - już  wystarczy tego oglądania,teraz idziemy do łóżka." "A jak nas ktoś przyłapie"?

A czy zauważyliście Kochani Moi Czytelnicy,że dzieci najuważniej słuchają gdy mówi się nie do  nich.

I tak idąc tym tropem ................dzieci...................

niedziela, 13 grudnia 2015

A jeżeli  już poruszyłam temat kaloryczności to,czy wiecie że:1 średnia marchewka surowa ma około 15  kal.a gotowana 25.A  1 ziemniak około 20 kal.a z łyżką sosu 70.Ale co ja tu straszę,przecież idą Święta,kaloryczne Święta,bo zimowe ,zatem spędzane przy stole i nawet się nie dziwię,bo jak będzie taka pogoda jak dziś co to od rana nie pada a leje?.Nawet mój ;pies chyba dziś tyje,bo nie chce chodzić.Nie wiem czemu,ale mam taką nadzieję,że w ostatniej chwili,zatem może dopiero 24 grudnia  przyjdzie zima,tylko nie przeczuwam czy śnieg,czy mróz,czy jedno i drugie.Klimat się zdecydowanie ociepla.Ja przy swojej dobrej pamięci wspominam 13 grudnia stanu wojennego.Toż to były śniegi i mrozy i koksowniki  na ulicach i zamarznięte szyby w  środkach komunikacji miejskiej i tylko wszędzie wojsko i wojsko,na każdym rogu i w radiu i w telewizji i cisza w telefonach i ocet z musztardą w sklepach.I mam żal,ogromny żal za zafundowanie mi takiego czasu,który trudno dziś opisać bo nawet nie ma się na to ochoty.Wówczas wszystko należało przestawić na zupełnie inne tory,a mój prezes w pracy powiedział.........."czuje się jakby mnie ktoś zanurzył w szambie i wyciągnął takiego ociekającego gównem "...................przepraszam,ale przytoczyłam w oryginale.

Ale by nie zakończyć tak smutno:Pada deszcz,jak dziś,.Turysta spostrzegł bacówkę.Puka.Otwiera mu baca ,zaprasza do środka i tak sobie rozmawiają.W pewnym momencie turysta mówi:Baco,dach wam przecieka.  - Wim,mówi baca. - To dla czego go nie naprawicie?.  Bo deszcz pada,odpowiada spokojnie baca.To czemu go nie naprawicie jak jest słońce?Bo wtedy nie przecieka.
Ja wolę niskokalorycznego, - no może nie tak nisko,ale jednak niżej jak poprzedni KARP  W GALARECIE.Kilka kawałków np około 1 kg ,po dokładnym  oczyszczeniu z wierzchniej warstwy,tj lekkim nawet oskrobaniu odkładam na bok nieco posoliwszy.To  jest  ważne by w gotowaniu nie wydzielał się niepożądany zapach.Oczywiście nie wykluczam także moczenia w mleku wcześniej przed soleniem,ale po oczyszczeniu.Pisałam o tym wczoraj.W rondlu  [ okazuje się do karpia nieodzowny ] w 1 l.wody gotuję 15 minut 2 duże cebule pokrojone w talarki 3 marchewki także w talarkach i i 2 pietruszki podobnie,oczywiście ziele angielskie liście laurowe i pieprz.Także łyżeczka  niepełna soli ,przy założeniu,że karp był lekko ,bardzo lekko posolony [taki lepszy] i 1 łyżka cukru.Po 15 minutach gotowania pod przykryciem dokłada się rybę,w taki sposób,by pokryć ją tymi warzywami i niech tak około pół godziny jeszcze się BARDZO POWOLI gotuje,niech tylko "mruga"|,bo taka będzie najsmaczniejsza.W między czasie należy przygotować 2 równe  łyżki żelatyny wymieszać w niewielkiej ilości wody ,by "napuchła",to jest by całą wodę............no, np pół szklanki w siebie "wciągnęła".Taką łatwiej będzie rozpuścić.Wyjąć należy kawałki karpia.Ja usuwam z dzwonków wszystkie ości,nawet te malutkie przy grzbiecie ryby.Po tym należy ułożyć na półmisku,lub półmiskach [oby nie za płytkie były].Dołożyć do wody z warzywami żelatynę i mieszać do rozpuszczenia.Uwaga ! niektóra wymaga zagotowania inna nie.Tego należy przestrzegać zapoznając się z informacja na opakowaniu,bo zagotowana ta której gotować nie należało traci swoje właściwości.Po ułożeniu dzwonków zalewa się tą zalewą w której one były gotowane,wraz z warzywami,a kto nie lubi,może przez sitko wlać tylko samą zalewę.Ale wierzcie mi z warzywami smaczniejsza jest ryba.Podaje się z dobrym chrzanem i białym pieczywem.I  mnie do niej smakuje zimne,zimniutkie co?........................ piwo.Może to profanacja karpia ,ale mnie smakuje.No oczywiście nie na Kolację wigilijną......................ale potem....................oj to jest pycha.
Bo z tym KARPIEM to  jest tak,że czasem można przedobrzyć.I w dwu przepisach które zaraz przytoczę,ten jeden,to moim zdaniem właśnie karp przedobrzony,ale mojej koleżance i jej rodzinie bardzo,ale to bardzo smakuje.Przyznaję,mnie nie .Ale jest to przepis na karpia po żydowsku od mojej mamy,która pracowała z Żydówką i to od niej dostała dokładną instrukcję  .Mój ojciec wprost nie mógł się doczekać tego przysmaku,ale my dzieci nie bardzo,co ojciec kwitował w taki sposób..........."|kto się urodził niewolnikiem,ten panem nie umrze."Że to niby on jest panem,a my niewolnicy.No - ale dość tego wspominania lat ..............końca 40 i 50,ych.

No to zaczynam:Należy w dużym rondlu  usmażyć na klarowanym maśle kilka kawałków karpia.Załóżmy ,tak około 1 kg.Ale karp ma być świeży,nie mrożony ,lekko posolony.Co do mrożonego,to wypowiedziałam się na ten temat wcześniej.Może być też obtoczony w mące lub nie.Masło winno być dobrze rozgrzane,a robi się to tak,że najpierw sam rondel winien się rozgrzać i w następnym etapie ,już rondel z masłem.W taki sposób nigdy ,nic smażonego nie przywrze do naczynia,czy to rondla czy patelni.Po usmażeniu rybę należy wyjąć i wsypać tam sporą porcję pokrojonej drobno cebuli i także pokrojonej w kostkę  [ nie na tarce,nie ] marchewki.Można sobie to ułatwić kupując marchewkę mrożoną.Nawet lepiej bo ona szybciej zmięknie.Co to znaczy sporo? to znaczy po trzy szklanki marchewki i cebuli ,lub nawet trochę więcej..Po wsypaniu do rozgrzanego masła ,pruży się pod przykryciem około 20 minut,mieszając od czasu do czasu i tak gdzieś po 10 minutach należy dodać jeszcze masła ewentualnie dosolić i dodać 1 łyżkę cukru,oraz  1 łyżeczkę tartej gałki muszkatołowej .Na koniec ,to jest po tych 20 minutach włożyć rybę wlać jedną szklankę wina ziołowego ,tj Wermutu i dodać jeszcze przypraw takich jak ziele angielskie pieprz ,liść laurowy.Ale ja to robię tak:w woreczku foliowym tłuczkiem do mięsa traktuje te przyprawy.Są zatem lekko rozdrobnione....................ale uwaga ! wkładam je do metalowej dziurkowanej zaparzaczki do herbaty  i wrzucam do rondla.Po dokładnym zamknięciu,oczywiście.Zdejmuję też przytwierdzony łańcuszek ,by było wygodnie łyżką przesuwać ją w różne miejsca.Ona mi służy z resztą do różnych dań wymagających przypraw,których obecność bardzo lubię,ale nie lubię potem tych przypraw "łowić".Dodać łyżkę rodzynków i kilka rozdrobnionych migdałów.To wszystko razem jeszcze gotuje się na bardzo małym ogniu około 20 minut,  [ na bardzo małym].Podaje na gorąco,z czerwonym winem i grzankami.Niektórzy te grzanki dzieląc na kawałki wkładają do swojej porcji do sosu.Podobno to pycha.

Ale ja wolę.............
Zanim przejdę do  KARPIA...............takie oto złote myśli."Człowiek,który w nic nie wierzy wszystkiego się boi."I przy okazji przysłowie na ten temat."Miłość z bojaźnią nie stoi,nie miłuje kto się boi."I jeszcze taka złota myśl:"Kto nie umie udawać nie umie rządzić."Ot,i dylemat ................to znaczy kto?

No dobrze,dobrze,niech już będzie o KARPIU.