wtorek, 15 grudnia 2015

A ONEGDAJ BYWAŁO TAK................Noc zapadała ,a niebo rozświetlone.Jakieś małe spadochrony,jakby dziecinne "wisiały na niebie" i oświetlały tak intensywnie,że było widno jak w dzień.No  -  i właśnie znaleźliśmy się my mieszkańcy Łodzi na linii dwóch frontów,ustępującego i wkraczającego.A te  spadochroniki potrzebne były  ,by samoloty widziały cele.Z ogromu zagrożenia  [ tak dziś myślę ]ani moja rodzina,ani sąsiedzi nie zdawali sobie sprawy.Np.biegali po okolicy i zbierali te już nieczynne spadochrony ,a szczególnie z powodu sznurka.Do dziś pamiętam..............." o to wspaniały szpilsznur ".Wszystko wtedy było potrzebne,wszystko się przydawało.Bo skąd niby mieliśmy wiedzieć,że to koniec wojny,koniec braków w zaopatrzeniu?.Że paliwo już nie będzie potrzebne i że w kat pójdą karbidówki i będzie można zapalić lampy naftowe.Czy z ciekawości,czy z głupoty weszliśmy na dach,by lepiej widzieć.W prawdzie był to parterowy budynek,ale jednak.Przecież mogliśmy być wzięci za szpiegów podających jakieś sygnały   wrogowi.Ale widok był z dachu przepiękny.Od naszego budynku w linii prostej było około 3 km.do lotniska Lublinek.Tam zmagazynowany był olej napędowy przez okupanta.Myślę,że wycofując się postanowili zniszczyć go.Jedna po drugiej pękały beczki  i w powietrzu na tle płomieni  zmieniały swoje kształty,jak kwiat rozwijający się w przyśpieszonym tempie ,na klatkach filmu.Dziś szacuję,ze tych beczek były setki,zatem kanonada i fajerwerki  trwały około 1 godziny.Ledwo nieco przygasło,nagle pojawiła się łuna ,ale gdzieś daleko.To palił się Radogoszcz.To wiezienie gdzie spalono wielu więżniów.Udało się przeżyć tylko tym którzy wskoczyli do basenu z wodą przeciwpożarową.O tym jednak dowiedzieliśmy się za kilka dni.Aż tu nagle druga łuna ,całkiem blisko.Ojciec lokalizował..............." o to pali się apteka na Marysinie",a za moment brat krzyczy z drugiej części dachu................."patrzcie Gadka płonie."Gadka to blisko,bardzo blisko nas położona  wieś.Paliły się drewniane zabudowania ,słomiane dachy i stogi.A wyglądało to tak jakby ktoś podpalił gruby sznur długości 1 kilometra.I w tym momencie zeszliśmy z dachu.Zaczęło być groźnie.Druga połowę nocy,a właściwie to już ranek spędziliśmy w piwnicach pięknego pałacyku,którego właścicielem ,był,jeszcze był  , okupant.Grzecznie przyjął nas i innych Polaków.Sama wyprawa do tego ......................jak rodzice  mówili schronu wymaga szczegółowego opisu,ale to już nie dziś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz