sobota, 9 stycznia 2016

Kartofle duszone,z co tam,prosta sprawa.....................no - nie wiem?
KARTOFLE DUSZONE ZE ŚMIETANĄ..|Litr obranych kartofli [myślę,że będzie to około 80 dkg] pokrajać w talarki,oblanżerować    [myślę,że to znaczy sparzyć]w wrzącej wodzie  a odcedziwszy włożyć w rondel,w którym wprzód  udusić dwie  poszatkowane ,cebule z łyżką masła,wrzucić garść siekanego kopru,wlać  niecałą szklankę śmietany,wymieszać, i dusić pod przykryciem  w piecu,potrząsając często rondlem,dopóki nie będą miękkie.

O ! i to jest to .............pasuje do kiełbasy?chyba tak.Zatem smacznego.Ale zgłodniałam.
Tak jakoś otworzyła mi się książka na stronach "kiełbasianych".............tak bym to nazwała.

KIEŁBASA W POLSKIM SOSIE.Świeżą kiełbasę ułożyć w rondlu [około 70 dkg ] i zalać pół litrem piwa i szklanką wody.Wkroić dwie cebule i gotować 20 minut pod przykryciem.Potem kiełbasę wyjąć i zrobić zaprażkę  rumianą z 1 łyżki masła i 1 łyżki mąki oddzielnie na patelce .wlać 1 łyżeczkę Maggi,rozprowadzić na patelce zimnym smakiem z gotowanej kiełbasy.Zimnym ,by nie powstały grudki.Sos gotowy.Wymieszać go dokładnie ze smakiem nagotowanym wcześniej,wcisnąć sok z pół cytryny,dodać 1 łyżkę cukru,a pokrajawszy kiełbasę w grube ukośne kawałki,polać tym sosem w nagrzanej w piecu salaterce.Osobno podać kartofle duszone.A czy "przerabialiśmy" już kartofle duszone?
Ale póki co, to mi fiksuje komputer.Ale postaram się.Otóż JAK TO ONEGDAJ BYWAŁO,będzie bardzo onegdaj ,bo w latach 20,ych ubiegłego wieku.Dziś myślę sobie,że zawsze były "rozgrywki polityczne".Moją mamę dotyczyło to także jako pracownika magistrackiego.Nowy prezydent,z nowego ugrupowania ,z innej partii "nastał" w Łodzi i wydał rozporządzenie,że wszystkie kobiety zatrudnione w magistracie należy zwolnić,by wychowywały dzieci i gotowały mężom obiady.Stalo się: moja mama,która siedzenia w domu sobie nie wyobrażała ,niestety z decyzją musiała się pogodzić.Ale po pewnym czasie przyjechał do domu goniec magistracki z prośbą by się mama jak najszybciej stawiła bo jest jakaś praca.Ta jakaś praca ,to praca zlecona do wykonania w dom.Chodziło o przepisanie na maszynie całej dokumentacji dotyczącej  założenia wodociągów w mieście.Pisała,zatem i pisała i po skończonej pracy pojechała po wynagrodzenie.Było tego podobno dość sporo.I tu właśnie przypomniało mi.się jak pisałam o pasztetach całe zajście,co spotkało moja mamę. Bo właśnie w  planie miała wykonanie pasztety z dodatkiem jakiejś dziczyzny,bo jakże by inaczej?Zadowolona z przypływu gotówki ,wysiadła z tramwaju w połowie drogi do domu by u Ignatowicza [to tam gdzie teraz Hortex  kupić zająca,bo tam właśnie wszelką dziczyznę można było nabyć,jak np .zające,bażanty,,mięso jelenia i łosia ,kwiczoły przepiórki .kuropatwy itp.I co się okazało?pieniędzy nie ma,nie ma czym zapłacić.Złodziej musiał się pojawić na trasie miedzy Placem Wolności ,a ul.Tuwima [ wówczas Przejazd ] bo magistrat wtedy mieścił się w obecnym muzeum przy Placu  Wolności właśnie.Z płaczem wróciła do domu.Pocieszała ją babka,mówiąc "Basiu,nie martw się bo,zło musi w dobro się zamienić ,bo inaczej nie byłoby równowagi w świecie ." I  mnie nie raz taka filozofia pomogła w życiu,za co mojej babce,której nie znałam bardzo dziękuję.A co wydarzyło się jeszcze  i to   tego miesiąca w którym złodziej tak skrzywdził moją mamę?Wygrała wybory czy coś tam ,w tamtych czasach,nie wiem, inna frakcja polityczna.Zmienił się prezydent w mieście .Koledzy z pracy podpowiedzieli mu kogo winien zatrudnić.Mama wróciła do pracy i nie tylko.Niebawem awansowała.Może coś jednak jest z tą równowagą?

A czy Wy kochani nie macie dość tych moich wspominek>?

To może teraz,coś do konsumpcji,coś z książki kucharskiej z tamtych lat ?Z przepisów tych często korzystam i jeszcze nigdy się nie zawiodłam no - wykluczając dziczyznę,oczywiście.
"Ciepła izba szczytem życzeń i tak sobie minie styczeń."Tym przysłowiem pozytywnym  w swojej treści witam PAŃSTWA.A co w nim pozytywnego?,to to,że minie zima,że przyjdzie wiosna,że w nas wstąpią nadzwyczajne siły do pracy na działce i miłość do słońca,do przyrody.Pomyślcie Kochani jak to będzie miło ,po pracy położyć się na leżaku i wygrzać popsute zimą kości.A czy wiecie,że już ponad kwadrans dnia przybyło?

Ale póki co...............

piątek, 8 stycznia 2016

Myślę,że pasztety z jeleni,łosi ,kwiczołów i innej dziczyzny mogę sobie" odpuścić".Może kiedyś przytoczę jako ciekawostkę.Wybrałam jeden przepis,tylko mam wątpliwości co do nazewnictwa.

PASZTECIKI Z NALEŚNIKÓW Z KIEŁBASKAMI.Zrobić naleśniki zwykłym sposobem.Kiełbaski parowe obrać ze skórki,przekroić na dwie części wzdłuż .Zawijać w długie wałeczki w naleśnikach,maczać w rozbitym jajku ,potem w tartej bułce i smażyć na ładny zloty kolor.Na półmisku ubrać gałązkami usmażonej natki pietruszki.Podawać do czystych zup  ,do czerwonego i białego barszczu.

A te kiełbaski parowe to myślę,że po prosty parówki.I choć mam wątpliwości,czy tak winno to się nazywać ,wiem ,że będzie smakowało maluchom.

Życzę smacznego.
Sposób podania kartofli wybrałam z tej starej, bardzo starej książki kucharskiej i bardzo proszę tego sposobu z niczym nie kojarzyć,a już zupełnie,nie z aktualną sytuacją.,.....................ale co ja się tłumaczę.Winni się tłumaczą.Zatem:

KARTOFLE PO WĘGIERSKU.
================================ warte podkreślenia.
Surowe obrane kartofle np. 6,lub 7  pokrajać na cztery części wzdłuż.Sparzyć i wydać na sito.Zasmażyć na maśle sporo np 4,lub 5 szatkowanej cebuli,do złotego koloru i dodać ostrej papryki w proszku ,niecałą łyżeczkę lub mniej.Teraz wszystko razem ,t.j kartofle cebulę paprykę i masło dać do rondla,przykryć, prużyć i co jakiś czas mieszać.Ewentualnie dodać masła.Gdy się nieco ziemniaki przyrumienią,zalać je ćwiartką kwaśnej śmietany i jeszcze poddusić do miękkości.Podawać do wszelkiego rodzaju mies,szczególnie gotowanych i do drobiu i do ryb z rusztu.

O  to może być smaczne, dziś to zrobię.Kto lubi ostre jedzenie to będzie mu będzie pasowalo,a kto nie lubi może zrezygnować z papryki.W przepisie nie ma soli,ale chyba należy jej dodać.Autorka Pani Monatowa jest przeświadczona, podając swe przepisy,że czytają je osoby" kuchennie doświadczone.

Ponieważ przed wczoraj podałam Państwu przepis  [też bardzo stary] na pasztet sprawdziłam jakie też królowały ponad sto lat temu pasztety na Polskich ,ale chyba szlacheckich stołach .

Bo oto:


JAK TO ONEGDAJ BYWAŁO?.Jak,już wspominałam w końcu lat 40 -ych  ubiegłego wieku,nie można było iść na skład węgla i kupić go tyle ile się chciało.Był na kartki ,co określano wtedy deputatem.Masz deputat,masz węgiel,nie masz deputatu,nie masz węgla.Niestety nie było go tyle by ogrzewać wszystkie pomieszczenia ,stad ,zaraz po świętach cała rodzina przebywała w kuchni,bo tylko tam było ciepło.Ale,ale ta kuchnia była nie dzisiejszych rozmiarów,coś ponad 25 m2.Oczywiście najważniejszy był piec,duży,na 4 fajerki i zagłębioną wanienkę o pojemności około 10 litrów,w której  była woda ,zawsze ciepła,a często,gorąca.Jak się jej ubrało ,to należało dolać.Ciepła zawsze była potrzebna,choćby do zmywania naczyń.Owszem ,był w tej kuchni zlew,ale to był zlew  nie zlewozmywak,jednokomorowy, a w kranie zimna  [ i to wielkie szczęście ] woda.Przy oknie stał stół ,zawsze nakryty ceratą bo to przecież był kuchenny stół.Na ścianie,nie kafelki tylko haftowane  makatki z napisami typu:"Świeża woda ,zdrowia doda",lub "Dobra żona tym się chlubi,że gotuje co mąż lubi". i inne.Przy tym stole odrabiałam lekcję i przy nim się jadło.A ,że paliło się w piecu cały czas można było upiec kartofle w popielniku,zagrzebując je w gorący popiół.W tamtych czasach ,takie pieczone,z chrupiącą skórką i z solą i z masłem jak było ,to była pycha.
I zupełnie nie mam pojęcia czemu moja mama nie korzystała z przepisów książki kucharskiej,wiedząc,że  rodzina lubi kartofle.A sposobów przyrządzenia ich w niej bardzo dużo i może właśnie jakiś przytoczę,choć kilka już Państwo znają.A co do mamy,to może po prostu była zmęczona.Pracowała przecież zawodowo i to bardzo,bardzo długo.Zatem te 10 godzin dziennie nie było jej w domu ,a wtedy wolnych sobót nie było.................niestety.Tak jakoś nieśmiało zaczęto je wprowadzać po połowie lat 60,ątych,.Najpierw trzy w roku,potem 6 itd.

A na działkach słychać niewiele.Co teraz możemy zrobić? .Już nic.Odpocząć i czekać wiosny.No - może tylko Ci z Państwa,którzy dokarmiają ptaki ,mają zajęcie.Ale Kochani,błagam,proszę,jak już dokarmialiście wcześniej,nie możecie teraz tego przerwać.To jest proces trwający do wiosny,bowiem przyzwyczajone ptactwo , do tego miejsca ,nie znajdzie innego i padnie z głodu.Czy chcielibyście wiosną zobaczyć je martwe na swojej działce?
Spadł śnieg - to dobrze,,okrył wiele roślin....................ale także świeży śnieg odstrasza złodziei,bo to i ślady widać i na tle śniegu także  bardziej widoczne są postacie.Co nie zwalnia nas z obowiązku sprawdzenia,raz na dwa,trzy tygodnie czy czasem nie trzeba czegoś naprawić,poprawić,postawić na swoje miejsce bo porwał to coś w inne miejsce,czasem do sąsiadów, wiatr..............zresztą,w myśl zasady "Pańskie oko konia tuczy".

A teraz c.d "Jak to onegdaj bywało?"
Jestem,jestem i nie wiem czy już jestem,czy dopiero jestem,biorąc pod uwagą  wczorajszą nieobecność .
Witam Państwa takim okolicznościowym przysłowiem:"Gdy styczeń widny i biały,w lecie bywają upały." I niechby tak było ,bo to prawidłowość.

A co tam słychać na działkach?

środa, 6 stycznia 2016

A potem zostało już tylko to ,Święto.Zawsze,jak pamiętam  był pasztet.Przysmak wszystkich.Ze względu na pracochłonność nie był szykowany na same Święta  Bożego Narodzenia.To już była moja praca.Trzykrotne mielenie  przez maszynkę.A przepis jeszcze od babki.Musiały być w równych proporcjach mięso wołowe brzuszek wieprzowy ,tyleż drobiowego i tyleż wątróbki.Cała praca to był rytuał. Należało obsmażyć pokrojone w kawałki mięsa i potem dać je do rondla nalewając tyle wody by pokryła te mięsa i kilka marchwi i pietruszkę i cebulę i garść dużą grzybów suszonych i sol oczywiście.Na wolnym ogniu prużyło się to około pół godziny.Wątróbkę obsmażano tylko krótko na maśle.Po wystudzeniu mielono,trzykrotnie WSZYSTKO,ABSOLUTNIE WSZYSTKO ,zatem i grzyby i włoszczyznę i cebulę ,dodawano jajko lub dwa i żadnej bułki i tylko trochę tej wody w której mięsa się gotowały.Foremki smarowano masłem i posypywano tartą bułką i na dno kładziono plastry słoniny i wylewano na to doprawiony gałką muszkatołową i pieprzem to co po godzinie bycia w średni,no może trochę więcej jak średnio nagrzanym piekarniku stawało się pasztetem.Wyjmowano ostrożnie po całkowitym wystudzeniu.Ten smak.....................[grzyby ,włoszczyzna,cebula i to nie mało ] to coś zupełnie innego jak wszystkie znane mi pasztety.Chcecie to wierzcie,lub nie.A najlepiej to sprawdzić.
JAK TO ONEGDAJ BYWAŁO. Mam na myśli dobrze zapamiętany 1945 r,Pierwsze Święta  Bożego Narodzenia po wojnie.Jeszcze  biedne,jeszcze bez luksusów,ale też bez lęku,że intensywne łomotanie do drzwi zakończy się wygnaniem ,a w najlepszej sytuacji rewizją i zabraniem wszystkiego co daje ciepło,a wiec skorki zwierzęce [dawno zabrane],filce i flanele.Była choinka.Kupowało się ją  na składzie węgla ,przez wiele lat.Ale tylko były to świerki,które w ogrzewanych mieszkaniach  nie sprawdzały się ,bo szybko  [  za kilka dni  ]  opadały im igły,ale za to pachniały oj pachniały,nie tak jak jodły .Po zakupie wieszało się je pod oknem na  sznurku do momentu wykorzystania .Przeważnie  ubierano 24 grudnia.Jak dziś wspominam nie zdarzało się,by zostały ukradzione,...............to mnie zadziwia,a tym bardziej,że były łatwo dostępne.Przeważnie zdobiono choinki tym co dzieci zrobiły z bibułek i kolorowych papierów.Bombki były rzadkością,bo przed wojenne się  zagubiły i zniszczyły ,a te produkowane w czasie okupacji ,tak się miały do  obecnych jak ja do Kubusia Puchatka.Nie było w nich ani grama srebra.Były przezroczyste jak bańki mydlane i tylko ozdobione jakimś skromnym szlaczkiem,czy gwiazdką.Mówiono na nie kugle.Prawie nie było ich widać na choince.Jaka zatem zapanowała radość gdy................... szukając czegoś w schowku pod schodami ojciec znalazł nasze przedwojenne ..............prawdziwe bombki.A to za przyczyna,że moi rodzice po prostu wrócili do swojego mieszkania,które zajmowali do 1939 r.Znalazły się też lichtarze z uchwytami na gałązki ,do których wkładano male,kolorowe świeczki.Należało tak to zrobić by niczego na choince nie podpalić.I o dziwo,udawało się.A lampki elektryczne nastały dwadzieścia parę lat później.Nas dzieci interesowało jednak to co z choinki  dało się zjeść.A były to długie cienkie podobne do ołówków  lub obecnych długopisów ,zawinięta w sreberka  cukierki i pierniczki lukrowane lukrem o smaku miętowym [tych nie  lubiłam  ] co im dłużej wisiały tym robiły się coraz  twardsze i orzechy włoskie z zapałką w środku ,a zapałka z dziurką przez która była przeciągnięta    nitka i zawieszone na choince.Wtedy orzechy to rarytas.Ale przecież dopiero wszystko zaczynaliśmy .Dla mnie to były pierwsze w życiu i cukierki i orzechy i pierniki.Ale o tej porze drzewko było już z przysmaków ogołocone.Stało  smutne w zimnym pokoju ,bo już życie przeniosło się do kuchni.Tyle opału by ogrzewać wszystkie pokoje nie było.Pozwalano sobie na to tylko w czasie Świat Bożego Narodzenia.Jakże wtedy było miło,bo ciepło.A potem....................
Tak,tak ,dziś postanowiłam, i się zmobilizuje i napisze "Jak to onegdaj bywało".A tak późno,albowiem sprawdzałam Święto Trzech Króli.Ależ to frajda dla dzieci.Żałuję,że mnie to nie było dane.A co mi było dane o tym za moment,tylko nalewki mojej przepysznej sobie naszykuję,bo bardzo zmarzłam..................O ! to jest to co mi potrzebne,bardzo potrzebne,obym tylko nie przeholowała co już w tym wieku rzadko mi się zdarza.Stoi sobie zatem w kielichu z wiśniami na dnie mniam,mniam.

wtorek, 5 stycznia 2016

BROKUŁY,o te też mają wielu wrogów ,a szkoda,bo poza dużą zawartością żelaza posiadają jak wszystkie warzywa z grupy kapustnych SULFORAFAN.To on jest odpowiedzialny za ilość komórek rakowych w naszym organizmie .On niszczy te które są i nie dopuszcza do rozwoju nowych.I jak już wspomniałam mają go wszystkie warzywa kapustne,ale spośród nich NAJWIĘCEJ  BROKUŁ.I co jest dość istotne ........................nie ginie w czasie obróbki termicznej, w czasie której giną np.witaminy.Nie lubimy jednak brokułów z powodu ich zapachu w czasie gotowania.I z tej to przyczyny we Francji podje się go z patelni  jak kotlety,  -  no w nieco innym kształcie jednak ,bo tylko podzielony jest na różyczki z których przecież się składa   i wrzucony na rozpalony tłuszcz na 7 minut.Mieszany i posolony na koniec podawany jet w taki sposób.I żadnej przykrej woni,co jest rzeczą zrozumiałą bo nie ma ona możliwości się z niego "wydostać",bo 300 st. temp,tłuszczu,to nie 100 temp. wody.Ale ja chcę też zaproponować Państwu taki zwykły ,gotowany,tyle,że dzień wcześniej.Jak już rodzina zapomni ten zapach,podajemy na kolację na liściach zielonej sałaty,ugotowane,lecz nie rozgotowane różyczki przyozdobione pomidorkami i polane majonezem.Szybkie i wygodne to danie i lekkostrawne,co na kolacje jest dość istotne.

A drugi sposób,to też ,po wczorajszym ugotowaniu,bierzemy brokuły i siekamy ,dodajemy soli ,pieprzu i wrzucamy na patelnie na gorące masło,dodajemy jaja,2,3,np Taka to jajecznica z warzywem..Podajemy do ziemniaków z ostrym sosem np chrzanowym lub musztardowym i gotowanym mięsem.Wierzcie mi,to jest smaczne.

A trzeci sposób,to kotlety z brokułów.Do ugotowanych wczoraj brokułów dodajemy nieco słodkiej chałki ,lub bułki maślanej i pęczek posiekanej natki pietruszki . Długim nożem,bo tak wygodniej siekamy teraz wszystko razem.Pieczywo wchłonie zawartą w brokułach wodę,dodajemy jajko ,sol  pieprz i formujemy małe kotlety.Rumienimy po obu stronach.Podajemy do pieczonego mięsa,ryżu,lub ziemniaków, a osobno sos ostry z papryki,kto lubi oczywiście.I schłodzony sok pomidorowy............bardzo zdrowy,bo bogaty w potas i w LIKOPEN .On też niszczy komórki rakowe.


A teraz ,teraz przepraszam wszystkich za obiecaną we wstępie ......jak to onegdaj bywało.Może  jutro? co?.Nie wiedziałam ,że tyle czasu mi zajmie odpowiedź na pytanie.
Poza  mięsem ,szczególnie wołowym bogate w żelazo są wszystkie warzywa ZIELONE od szpinaku począwszy  ,przez brokuły,fasolkę szparagową zieloną ,sałatę ,na groszku skończywszy.I akurat tak jakoś się ułożyło,ze te dwa pierwsze bardzo bogate w żelazo niechętnie są konsumowane, a powinny ,być,powinny.Może zatem pokusić się o przyrządzenie ich  nieco inaczej.Jak już kiedyś pisałam jedzą też nasze oczy.Zatem niech ten szpinak apetycznie wygląda.Nie,nie podlany śmietanką ,tak by zafarbował ziemniaki obok na talerzu.No - to nie wygląda zachęcająco.Ale jeżeli ten sam szpinak podamy suchy,to nawet nastolatki,niejadki ,być może skuszą się na niego.W tej chwili jest pod dostatkiem mrożonego szpinaku.Należy go rozmrozić  najlepiej na jakimś gęstym sicie,by po rozmrożeniu wycisnąć  [delikatnie ] nadmiar wody.Ma byś suchy.Zrobi się go mniej,znacznie mniej.Taki wrzucić na gorący tłuszcz dodać jajko ,lub  więcej jajek.Zależy to od  ilości szpinaku i upodobań smakowych.Dodać nieco gałki muszkatołowej  tartej ,soli do smaku i kto lubi rozdrobnionego czosnku.Tego ostatniego,już pod koniec smażenia.Bowiem przyrumieniony czosnek gorzknieje.A teraz ubieramy to w artystyczną kompozycję.Kroimy średnio grube kawałki chleba,lub bułki angielki i wydrążamy środki.Winna tylko pozostać skórka wokół,grubości około 2,3 cm.Na gorącym maśle klarowanym na patelni rumieni się jedną stronę  krążków,po czym  przewraca na drugą ,do środka nakłada przygotowany szpinak i wszystko posypuje po wierzchu jakimś tartym ostrym serem.Zmniejsz nieco dostęp ciepła by powoli wszystko się przegrzało na tyle,by  zmienił swoja konsystencje ser.Podaje gorące na ogrzanym w piekarniku półmisku jako przystawkę , lub do drugiego dania.Należy tylko uważać by nie przypalić  tych smakowitości.A  jest to smakowite,oj jest.Sprawdziłam.Zawsze podaję sprawdzone przeze mnie wcześniej potrawy.

A brokuły?
Jak to onegdaj..............np 7o lat temu bywało,o tym za moment.Teraz bowiem odpowiadam na pytanie pewnej osoby..........."to w czym jest dużo żelaza" ? potrzebnego organizmowi,szczególnie teraz ,by wzmocnić odporność,wskaźnik barwny ,by był lepszy i więcej czerwonych ciałek krwi ,by wejść w dobrej kondycji w okres wiosenny.Bo to właśnie wiosną organizmy ludzie są najsłabsze.Nawet jest takie przysłowie.............."Kiedy baba w marcu słaba,pacierz za nią mów,gdy starzec przeżyje marzec,będzie zdrów."

poniedziałek, 4 stycznia 2016

W takie mrozy mój sąsiad działkowy Stefan,mówił  tak"........."..no to wreszcie te małpy szlak trafi".Z czego ja rozumiałam jedno ,że małpy,to wszystkie szkodniki ,ale do  dziś nie wiem co to jest szlak i jak on trafia.Kwitowałam to stwierdzenie uśmiechem  nie chcąc mu psuć dobrego samopoczucia,ale prawda jest taka:Wiele,bardzo wiele szkodników jest tak pochowanych przed mrozem,że nie dotyczy on ich.I tak ,dla przykłady:Wszystkie te małpy [posługując się nazewnictwem Stefana} ,które powodują robaczywienie owoców a zatem wszystkie owocówki  śliwkóweczki i jabłkóweczki  są teraz w glebie jako poczwarki w powłokach z chityny, twardej i nawet trudnej do rozgniecenia,mróz im  nie straszny.No -może wyginie nieco jaj mszyc ,bo one są  złożone na gałązkach przy pąkach kwiatowych.Przez powiększające szkło można je zauważyć .Są maciupeńkie,czarne ,błyszczące i okrągłe.Jak pojawią się pierwsze listki ,jeszcze młode ,delikatne,pojawią się i mszyce.I co ciekawe? tylko ten jeden raz wylęgną się osobniki męskie i żeńskie.Męskie giną  [  na szczęście tylko w świecie mszyc  ],pozostają same samice ,które posiadają zdolność do składania jaj,bez samców i  rodzą się następne,tylko,samice itd itd.To w przyrodzie nazywa się zjawiskiem dzieworództwa i dotyczy nie tylko mszyc.Pisząc o tym miałam na celu wyjaśnienie ,czemu aż tak dużo wiosną i  latem ich jest.I w tym miejscu przyznaje,że kiedyś był taki preparat,który niszczył jaja mszyc,ale okazał się zbyt toksyczny i został wycofany z produkcji ,tak jak bardzo modny onegdaj Owadofos,od którego ginęło wszystko co po działce chodziło.Aż dziw,że dożyłam 77 lat.A teraz,to już, co mi nie zaszkodzi,to mnie wzmocni.

I aby nie było,że "migam się" i nie poruszam aktualnych tematów ogrodniczych ,dziś tylko o nich właśnie.A jutro marzy mi się "Jak to onegdaj bywało"  no  chyba że jeszcze coś przyrodniczego przyjdzie mi do głowy.Takie mam plany,ale wiecie czym można rozśmieszyć Pana Boga ? przedstawiając Mu swoje plany.
O drzewa i krzewy jestem całkowicie spokojna.Miały wiele czasu by "zapaść w sen zimowy".To zapadanie było powolne ,ale było i tera śpią bardzo twardym snem co w przyrodzie nazywa się spoczynkiem bezwzględnym.On będzie miał miejsce,tak gdzieś do początków lub połowy lutego ,w zależności od  pogody.W lutym już tylko drzemią,już nie śpią,już czekają..............."a może trzeba rozwijać paki"? tak sobie myślą,ale zawirowania pogodowe dość częste w tym czasie powstrzymują je od tego,co nie oznacza,że są w gotowości,by rozpocząć wegetację.Najlepszym sposobem na sprawdzenie czy drzewa owocowe "śpią ,mocno,czy już drzemią"jest wstawienie do wody gałązki obciętej z jabłoni,czy gruszy.W spoczynku bezwzględnym pąki się nie rozwiną ,a w spoczynku względnym tak.Ale to wszystko jeszcze przed nami.W tej chwili każde drzewo jest suchym drewnem,nie ma w nim soków.Odprowadziło je do głęboko  [ 120 cm co najmniej ]będących korzeni i to tyle i spokój,bo co suche,nie zmarznie ,czyż nie?  

Trochę jestem niespokojna o młode posadzone jesienią drzewka.Ale ten niepokój dotyczy tylko tych ,które posadzono bardzo późno i nie zdążyły się ukorzenić,lub nie usypano kopczyków wokół drzewek.Taka pogrubiona warstwa ziemi znakomicie chroni korzenie,a trzeba nam wiedzieć,że to najgorsze co może spotkać ogrodnika,gdy przemarzną korzenie drzewka.Wszystko inne można jeszcze ratować,korzeni się nie da.

I co jeszcze niesie ta pogoda.Podobno zelżeje mróz pod koniec tygodnia.
Nie,to nie jest doba pogoda dla roślin.Oczywiście generalizować  nie należy,bo np nie zaszkodzi cebulom roślin ozdobnych bo one" wiedziały "wcześniej,że tak będzie,że ma prawo tak być i "zeszły " głębiej,a wiosną powrócą na miejsca tuż pod powierzchnią gleby.Z resztą ,choćby tulipany ,toż to one do takiego klimatu kontynentalnego zdążyły przywyknąć ,bo ich początek  to stepy Kazachstanu.To tam żyją dziko.A Holandia ,tylko  jest ich drugą ojczyzną.Tam to zostały uszlachetnione i z "dzikusów " wyhodowano w czasie wieloletnich prac odmiany szlachetne.I gdzie im tam teraz do tych  braci co  w stepie?  Ale..........ale pozostały cechy nabyte,to jest między innymi odporność na ostry kontynentalny klimat,

Natomiast jak chodzi o drzewa i krzewy...............

niedziela, 3 stycznia 2016

Przepis na KARDY z mojej starej książki kucharskiej.Spróbujcie gdzieś kupić to warzywo.Po prostu wyszło z mody.Znając jednak ten smak,nie jest mi żal.Dziś można zamienić kardy  na brokuły,no - ewentualnie kalafiory.

KARDY  "AN GRATIN".Ugotowane i uduszone na winie kardy,ułożyć na półmisku,posypać grubo tartym parmezanem,polać ćwierć litrem kwaśnej śmietany rozbitej z pół łyżeczką maki i łyżeczką Maggi,po wierzchu też tartą bułką i oblawszy rozpuszconem masłem,wstawić na ruszcie do bardzo gorącego pieca,aby się z wierzchu przyrumieniły.Można je potem ubrać grzaneczkami z bułki,że szpikiem wołowym.

Inaczej się jadało ,prawda? inaczej.I przypominam,że przepis przytoczyłam w oryginale stąd  z rozpuszczonem a nie rozpuszczonym,jak pisze się dziś.

Jak by to nie było, życzę Państwu smacznego,bo właśnie zrobiła się pora obiadowa.
"Oj  ! tak,tak,to jest pyszne"zadzwoniła właśnie moja koleżanka z pochwałami.Tylko nic nie wspomniała na temat szampana,czy też jej smakował?

Ale wiecie co ,mnie też ciekawi jakie to sałatki jadano sto lat temu.To co mogę stwierdzić ,to tyle "surowizny," co teraz jadamy ,nie jadano,oj! nie.I tak np..
To co chcę zaproponować, to idealnie pasuje na babskie spotkania,na babskie pogaduchy.Bowiem będzie to przystawka do szampana.Panowie ,z mojego doświadczenia piszę,, szampana nie specjalnie lubią,natomiast panie ...................o ! tak.Często słyszałam.............."nie będę pił szampana bo mi się żaby w brzuchu zalęgną."  W prawdzie nie wiem co maja żaby do tego,ale niech im tam.Tylko ,moje drogie Panie ,szampan musi być bardzo,ale to bardzo schłodzony.To jest warunek.Z reszta w myśl zasady,że nie ma 4 gorszych nieszczęść jak " :Ciepły alkohol zimna kobieta,chuda świnia i spocony chłop."Nie,nie, nie do mnie proszę z pretensjami,nie ja to wymyśliłam.
Zatem szampan się chłodzi.Aha ! przypomniało mi się jak kelner podchodzi do stolika przy którym siedzi gość i pyta ?szampan?.Na to gość odpowiada............."nie, ż bratem."

A ta przystawka to duża przezroczysta misa,lub salaterka i na dnie jej umyta ,podsuszona i porwana na kawałki zielona sałata,na tę sałatę pokrojone na połówki pomidorki koktajlowe ,tak gdzieś około 20 sztuk,na pomidorki zielony groszek ,1 puszka nieduża po odsączeniu  wody i już na sam wierzch 3 jaja ugotowane na twardo pokrojone w większą kostkę.I to co najważniejsze,to sos,którym się tę sałatkę poleje.On winien dominować,mieć wyrazisty smak i by go stworzyć potrzebne będzie jedno opakowanie gęstego jogurtu,do którego wg. własnego smaku należy dodać 3,4,a może 5 łyżek jakiegoś słonego ,zdecydowanie słonego sera.Taki bardzo słony to Favita ,czy jakoś tak się zwie.Należy ser i jogurt zmiksować i dopiero takim polać sałatę i już tylko dla ozdoby na wierzch dać posiekanego szczypioru.A oddzielnie słone krakersy.Nie wymieszane podaje się na stół ze specjalnymi ,długimi łyżkami .Dopiero na stole  ,kto ma ochotę to "dobiera się" do miski i miesza.Ale chyba jeden szampan nie wystarczy.....................oj ,chyba nie.Spróbowałam..............to jest pyszne i takie zdecydowane w smaku.
Choć ,tak jakoś mimo woli  wspomniałam  o bitwie Warszawskiej 1920 r,..................no to muszę odpowiedzieć na pytanie."Jeżeli 15 sierpnia ,nie Piłsudski dowodził ......to kto?".Dowodził wielki,niedoceniany ,także po śmierci  GENERAŁ TADEUSZ  ROZWADOWSKI.I to koniec moich wywodów na temat historii.Wracam do tego do czego czuje się powołana to jest do kulinarno działkowych,lub działkowo kulinarnych tematów,jak kto woli

I wiecie co ,tak się rozsmakowałam w surówce z dodatkiem sera,którego u mnie jest zawsze pod dostatkiem,że jest z czym robić próby.I tym razem ,też surówka,a może raczej sałatka z dodatkiem sera Feta lub Favita,lub pleśniowego.Byle był konkretny w smaku i raczej dość słony.