piątek, 8 stycznia 2016

JAK TO ONEGDAJ BYWAŁO?.Jak,już wspominałam w końcu lat 40 -ych  ubiegłego wieku,nie można było iść na skład węgla i kupić go tyle ile się chciało.Był na kartki ,co określano wtedy deputatem.Masz deputat,masz węgiel,nie masz deputatu,nie masz węgla.Niestety nie było go tyle by ogrzewać wszystkie pomieszczenia ,stad ,zaraz po świętach cała rodzina przebywała w kuchni,bo tylko tam było ciepło.Ale,ale ta kuchnia była nie dzisiejszych rozmiarów,coś ponad 25 m2.Oczywiście najważniejszy był piec,duży,na 4 fajerki i zagłębioną wanienkę o pojemności około 10 litrów,w której  była woda ,zawsze ciepła,a często,gorąca.Jak się jej ubrało ,to należało dolać.Ciepła zawsze była potrzebna,choćby do zmywania naczyń.Owszem ,był w tej kuchni zlew,ale to był zlew  nie zlewozmywak,jednokomorowy, a w kranie zimna  [ i to wielkie szczęście ] woda.Przy oknie stał stół ,zawsze nakryty ceratą bo to przecież był kuchenny stół.Na ścianie,nie kafelki tylko haftowane  makatki z napisami typu:"Świeża woda ,zdrowia doda",lub "Dobra żona tym się chlubi,że gotuje co mąż lubi". i inne.Przy tym stole odrabiałam lekcję i przy nim się jadło.A ,że paliło się w piecu cały czas można było upiec kartofle w popielniku,zagrzebując je w gorący popiół.W tamtych czasach ,takie pieczone,z chrupiącą skórką i z solą i z masłem jak było ,to była pycha.
I zupełnie nie mam pojęcia czemu moja mama nie korzystała z przepisów książki kucharskiej,wiedząc,że  rodzina lubi kartofle.A sposobów przyrządzenia ich w niej bardzo dużo i może właśnie jakiś przytoczę,choć kilka już Państwo znają.A co do mamy,to może po prostu była zmęczona.Pracowała przecież zawodowo i to bardzo,bardzo długo.Zatem te 10 godzin dziennie nie było jej w domu ,a wtedy wolnych sobót nie było.................niestety.Tak jakoś nieśmiało zaczęto je wprowadzać po połowie lat 60,ątych,.Najpierw trzy w roku,potem 6 itd.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz