środa, 6 stycznia 2016

A potem zostało już tylko to ,Święto.Zawsze,jak pamiętam  był pasztet.Przysmak wszystkich.Ze względu na pracochłonność nie był szykowany na same Święta  Bożego Narodzenia.To już była moja praca.Trzykrotne mielenie  przez maszynkę.A przepis jeszcze od babki.Musiały być w równych proporcjach mięso wołowe brzuszek wieprzowy ,tyleż drobiowego i tyleż wątróbki.Cała praca to był rytuał. Należało obsmażyć pokrojone w kawałki mięsa i potem dać je do rondla nalewając tyle wody by pokryła te mięsa i kilka marchwi i pietruszkę i cebulę i garść dużą grzybów suszonych i sol oczywiście.Na wolnym ogniu prużyło się to około pół godziny.Wątróbkę obsmażano tylko krótko na maśle.Po wystudzeniu mielono,trzykrotnie WSZYSTKO,ABSOLUTNIE WSZYSTKO ,zatem i grzyby i włoszczyznę i cebulę ,dodawano jajko lub dwa i żadnej bułki i tylko trochę tej wody w której mięsa się gotowały.Foremki smarowano masłem i posypywano tartą bułką i na dno kładziono plastry słoniny i wylewano na to doprawiony gałką muszkatołową i pieprzem to co po godzinie bycia w średni,no może trochę więcej jak średnio nagrzanym piekarniku stawało się pasztetem.Wyjmowano ostrożnie po całkowitym wystudzeniu.Ten smak.....................[grzyby ,włoszczyzna,cebula i to nie mało ] to coś zupełnie innego jak wszystkie znane mi pasztety.Chcecie to wierzcie,lub nie.A najlepiej to sprawdzić.

1 komentarz:

  1. Wygląda smakowicie. Puszczam mailem w obieg po rodzinie. Podzielę się wrażeniami... Naszej Drogiej CiotceMalince serdecznie dziękuje za przepis babuni.

    OdpowiedzUsuń