Spośród wszystkich warzyw, pomidory właśnie wymagają naszego działania.Mam na myśli te na zagonku.,Może nie dziś ,ale za tydzień należy obciąć im wierzchołki.Ile obcinamy?Około 20 cm. licząc od góry.A co obcinamy poza samym pędem?Obcinamy kilka listków,kilka kwiatków i być może też zawiązków owocowych.A czemu to robimy?Otóż temu,że to co teraz jest w tych szczytowych pędach nie dorośnie,nie dojrzeje,i jakby powiedział mój sąsiad Stefan cała praca rośliny,"psu na budę się nie zda."Po prostu nie zdąży urosnąć ,nie zdąży dojrzeć,więc obcinamy.A co przez to uzyskujemy?Uzyskujemy pracę korzeni i całej rośliny na te owoce ,które już są spore,które niebawem zaczną się wybarwiać,a jeżeli nawet nie zdążą przed przymrozkami to zdejmujemy je zielone i przenosimy do pomieszczeń gdzie stopniowo nabiorą koloru.Należy tylko wiedzieć ,które zielone zebrać.Otóż ,te które zakończyły proces rośnięcia.A poznajemy po skórce owocu.Jak jest błyszcząca to te niebawem się zaczerwienią ,jak matowa,to też się zaczerwienią ,ale znacznie później i niestety będą niesmaczne.Zatem................tuż przed przymrozkami zbieramy te co się błyszczą ,bo to oznacza że skorka naciągnięta jest do maksimum i już rosnąć nie będą.Jest jeszcze jedna" szkoła",która radzi całe rośliny wyrwać i zawiesić korzeniami do góry w chłodnym pomieszczeniu.U mnie ona nie zdała egzaminu,bo w tym pomieszczeniu rzadko bywałam a jak już przybyłam,to część właśnie tych dojrzałych leżała pod zawieszonymi krzakami.Ale za tydzień tylko obcinamy pomidorom wierzchołki i pozostawiamy na zagonku.Chyba że pojawią się plamy na owocach,co może się zdarzyć gdy opuszczą się deszcze i przyjdzie ochłodzenie,które przewidywałam kilka tygodni temu,że prawdziwe lato skończy się po 20 sierpnia,a potem,to tak pół na pół z jesienią będzie się przeplatało.Ale ,przecież jesień ze swoją brzemiennością jest też piękna i jaka bogata.
A teraz? teraz popatrzę na naszych dzielnych wojaków .Ja w nich wierzę i z okazji Święta życzę zdrowia ,sił i spokoju,ponad wszystko spokoju.
sobota, 15 sierpnia 2015
A na działkach,no cóż,jakby jesień.Pomimo podlewania jednak liście spadają z drzew.Właściwie to,dla czego tak się dzieje,że drzewa jesienią gubią liście?.Przyczyn jest wiele,ale jedna najważniejsza,bo jest to typowe dla tego klimatu,[sorry] .Ale też ,bo spełniły swoje zadanie ,bo zakwitły,bo wydały plon i teraz przejdą w zasłużony stan spoczynku.I właśnie zaczynają pracować intensywnie nad wytworzeniem warstwy korka między liściem a gałązką z której liść wyrastał.Wiadomo przecież ,że korek jest najlepszym materiałem izolacyjnym i uniemożliwia doprowadzanie soku do liścia. W wyniku tego liście z drzew spadają Nad tym teraz pracują nasze drzewa owocowe, bo zawiązanie plonu na rok przyszły zrobiły wcześniej.Teraz porządkują swoje wnętrze i wyciągają fotele by się wygodnie położyć.Zatem podlewanie ,może być o wiele skromniejsze jak dotychczas - no z wyjątkiem jabłoni i grusz i późno owocujących śliw. One jeszcze wody potrzebują na powiększenie masy owocu. I co jeszcze z tymi drzewami?Ano z tymi drzewami jeszcze................wygrabiamy wszystkie opadłe ,nie dorośnięte , nadpsute owoce.Szczególnie te całkowicie porażone pleśniami i innymi chorobami grzybowymi.Ale,ale,na kompost ich nie dajemy,by go nie zakwaszać.Wywozimy z działki,by zapobiegać chorobie ,w ogóle,a w roku przyszłym w szczególności.I choć wydaje się to może Państwu mało skuteczne ,informuję,że tak nie jest,bo skąd wiecie ile zepsutych owoców byłoby,gdyby nie profilaktyka,gdyby nie wynoszenie zepsutych? .Kiedyś na naradzie w Komendzie Wojewódzkiej Straży Pożarnej w Łodzi ktoś skrytykował Ochotnicze Straże Pożarne,że tyle ich jest ,a i tak się pali i wówczas pewien strażak ochotnik ,tak "odparował" zarzut.........." A skąd wiadomo ile byłoby pożarów,gdyby nie było ochotniczych straży w terenie?"
A teraz? teraz przechodzimy na zagonki z warzywami.
A teraz? teraz przechodzimy na zagonki z warzywami.
Witam Was moi Drodzy Czytelnicy w to podwójne dla Polski Święto.To też trochę Święto Działkowców ,bo dziś Matko Bożej Zielnej,ale też rocznica wielkiego zwycięstwa młodej Armii i jak to często z nami bywa,ogromnym kosztem.To potrafimy,to nam się udaje.Ale,przepraszam,nie będę się wymądrzała tym bardziej,że w obronie Warszawy walczył mój ojciec.Zostawił żonę w 9,atym m-cu ciąży i poszedł walczyć. Powrócił wychudzony zarośnięty z wszami i tyfusem.Cudem go odratowano.Tymczasem dziecko pierworodne przyszło mu na świat ,a on do szpitala.I spędził tam wiele tygodni.Na najprzeróżniejsze zaczepki odpowiadał............."..tak trzeba było".
Zatem ,w zasadzie powinnam być dumna z takiego ojca,no i jestem.Szkoda,że to już koniec mojego życia i spotkam się w sytuacji,bum sprawdziła,czy też ,tak jak mojego ojca na coś takiego mnie byłoby stać?
Zatem ,w zasadzie powinnam być dumna z takiego ojca,no i jestem.Szkoda,że to już koniec mojego życia i spotkam się w sytuacji,bum sprawdziła,czy też ,tak jak mojego ojca na coś takiego mnie byłoby stać?
piątek, 14 sierpnia 2015
A zatem.............sałatka ta składa się z papryki,cebuli i ogórków.Po umyciu należy je rozdrobnić w zależności od upodobania.Podaje przepis [mała porcja].Moja był kilka razy większa.:
3 czerwone papryki .3 żółte papryki 3 cebule 1 kg ogórków.Po rozdrobnieniu dodaje 4 łyżki przyprawy do kurczaka pikantnej 5 łyżek cukru i zostawiam na godzinę .Po tym czasie już warzywa zmiękną i puszczą sok.Dodaje wówczas pół szklanki oleju i 10 łyżek octu balsamicznego.Ale radzę spróbować,bo może trzeba dosolić ,lub dosłodzić,lub w ogóle dodać czegoś więcej,może soli ,może cukru,może octu ,a może oleju.Z pewnością nie dodaje wody i przez to jej smak jest niepowtarzalny i uważam,że ocet balsamiczny,to też ważny dodatek.A kto lubi takie sałatki bardziej pikantne ,może dodać tak jak ja jeszcze dwie ostre papryczki ,bardzo drobno pokrojone.Potem nakładam do słoików,nieco ubijam ,tak by sok wyszedł na wierzch i po napełnieniu wszystkich pozostaje nieco tego soku,to go do wszystkich słoików dolewam.Dla pewności ,bo składniki dość twarde pasteryzuje 15 min.Moje słoiki już są w piwnicy i na każdej zakrętce jest nalepka wydrukowana komputerowo takiej treści:"Do ziemniaków,klusek,kaszy,ryby,mięsa i kiełbasy."Ładne i smaczne.Aha !.ogórków nie obieram ze skórki.
A teraz idę pod prysznic ,wybaczcie Kochani.Jutro obiecuje poprawę.
3 czerwone papryki .3 żółte papryki 3 cebule 1 kg ogórków.Po rozdrobnieniu dodaje 4 łyżki przyprawy do kurczaka pikantnej 5 łyżek cukru i zostawiam na godzinę .Po tym czasie już warzywa zmiękną i puszczą sok.Dodaje wówczas pół szklanki oleju i 10 łyżek octu balsamicznego.Ale radzę spróbować,bo może trzeba dosolić ,lub dosłodzić,lub w ogóle dodać czegoś więcej,może soli ,może cukru,może octu ,a może oleju.Z pewnością nie dodaje wody i przez to jej smak jest niepowtarzalny i uważam,że ocet balsamiczny,to też ważny dodatek.A kto lubi takie sałatki bardziej pikantne ,może dodać tak jak ja jeszcze dwie ostre papryczki ,bardzo drobno pokrojone.Potem nakładam do słoików,nieco ubijam ,tak by sok wyszedł na wierzch i po napełnieniu wszystkich pozostaje nieco tego soku,to go do wszystkich słoików dolewam.Dla pewności ,bo składniki dość twarde pasteryzuje 15 min.Moje słoiki już są w piwnicy i na każdej zakrętce jest nalepka wydrukowana komputerowo takiej treści:"Do ziemniaków,klusek,kaszy,ryby,mięsa i kiełbasy."Ładne i smaczne.Aha !.ogórków nie obieram ze skórki.
A teraz idę pod prysznic ,wybaczcie Kochani.Jutro obiecuje poprawę.
Drodzy moi Czytelnicy ! przepraszam za dzisiejszą - no prawie nieobecność,bo co ja mogę o tej porze napisać.?A dla tego dopiero teraz i to na moment usiadłam,bo "robiłam dziś za fizyczną"A ta praca to sałatka na zimę................przepyszna ,możecie mi wierzyć i zaraz podam jak ją robię ale pozwólcie że przed tym pozdrowię serdecznie dwie bardzo sympatyczne kobiety..............nie ,to były dziewczęta ,które spotkałam na spacerze z moim psem.Pozdrawiam Was ANIU I HANIU.!
czwartek, 13 sierpnia 2015
Radzę poszukać takiego miejsca na działce,które jest poza zmianowaniem,to znaczy,gdzieś,gdzie warzyw nie uprawia się.Chcąc mieć własne :pietruszkę szczaw i szczypior,wystarczą miejsca o wielkości np. 50x30 cm.Podpowiadam:Łatwo jest utrzymać w ryzach rośliny i te w poletku i obok [np trawnik],gdy zdecydowanie je wygrodzimy.Kiedyś gdy sąsiad zmieniał umeblowanie mieszkania pozwolił mi zabrać szuflady,bo czułam,że przydadzą się na działce.I się przydały.:Po usunięciu dna ,otrzymałam ramę ,którą "wcisnęłam" w przekopaną i zagrabioną glebę.Ale to nie wszystko.Do każdej szuflady wsypałam po jednym niedużym opakowaniu ziemi ogrodniczej i tam posiałam wspomniane rośliny przyprawowe.Dobra ziemia dała o sobie znać.Rośliny [podlewane oczywiście] szybko skiełkowały i dały jeszcze tej jesieni obfity plon,ale nie korzystałam z niego,bo tak trzeba.Trzeba pozostawić im część nadziemną na zimę.A wiosną.............wiosną zaskoczyły mnie bujność .Teraz posiane będą corocznie wznawiać wegetację i będziemy korzystać z natki i liści i szczypioru.Ale,ale,wiosną każdego roku należy je zasilić,albo sproszkowanym obornikiem,albo nawozem mineralnym,służącym do nawożenia warzyw.Jeżeli szuflady były solidne ,to za pięć lat można je przenieść w inne miejsce, w którym na następne lata założymy poletka z roślinami przyprawowymi.Tylko jeszcze to.....................by nie niszczyły roślin ślimaki należy albo obok wysypać ślimakol albo wystawić naczynia z piwem,ale przy tym upale,należy je systematycznie uzupełniać.Bo - przypominam,ślimaki lubią piwo, i to do tego stopnia,że upijają się nim na śmierć.I jeszcze taka moja propozycja.Kto lubi czosnek..............proponuje posiać szczypior czosnkowy,nie tylko pachnie czosnkiem,ale jest też smaczny.
Zanim jednak wybierzemy się do lasu,są jeszcze pewne prace na działce i to wcale nie jesienne.A do lasu wybierzemy się jak solidnie popada deszcz.Grzybnia plonuje dopiero w kilka ,a nawet 10 dni po deszczu,no i winno być ciepło i nie w czasie pełni księżyca.I to nie żadne gusła..............po prostu grzyb rośnie w ciemności ,a jak jest pełnia to noce są widne.
A na działkach właśnie teraz warto "założyć"poletka,maleńkie poletka, ze szczypiorem i szczawiem i pietruszką naciową.
A na działkach właśnie teraz warto "założyć"poletka,maleńkie poletka, ze szczypiorem i szczawiem i pietruszką naciową.
A jednak..........tak nie chciałam by się to sprawdziło,że lato będzie krótkie.I chyba będzie.Wróżyłam po hortensjach,które wcześnie rozpoczęły kwitnienie.Teraz można też przewidywać po opadających liściach z drzew,ale w tym roku to się nie sprawdzi z powodu suszy i przysłowie............."skoro rychło liść opada wczesną zimę zapowiada" jest nieadekwatne do warunków pogodowych.I ten liść opada,na niektórych drzewach właśnie rychło,nawet na lipach przy ulicy,ale to nie jest sprawdzian,bo w tym roku upały poplątały nawet przysłowia.Ale ,bociany,odlatują bociany i to smutne w ogóle i smutne,że tak wcześnie.No cóż ,dnia też ubyło,ale smucić się nie warto ,bo jeszcze wynagrodzi nam jesień jak w welonie z mgły liści i jarzębiny poprowadzi nas po lesie i skieruje taki jeden mały promyk ,odsłoni go jak kurtynę ,byśmy spostrzegli,brązowy,lśniący od porannej rosy grzyb prawdziwy.Mnie też kiedyś jesień prowadziła i miałam taką przygodę .Chodziłam utartymi szlakami,bo tam zbierałam podgrzybki.Nie zbaczałam ani na lewo ,ani na prawo,bo tam rosła wysoka trawa,zatem chodzić nie wygodnie i przecież w takiej trawie nie rosną grzyby.Ale tak jakoś zerknęłam i stwierdziłam,że jakieś dziecko zgubiło piłkę.A ta piłka ,to.................domyślacie się..............piękny kapelusz prawdziwka.Obok było jeszcze mniejszych siedem i wszystkie zdrowe.Zachwalam urok jesieni,bo też tak jak i lato go ma.Jak w koszyku grzyby,w plecaku kanapka ,a w termosie kawa i pieniek ,na którym można usiąść i przedzierające się przez konary drzew promienie jesiennego słońca ,tak jakoś inaczej,bardziej ukośnie i nadzieja,że przecież to już tylko pół roku ...................i wiosna.
środa, 12 sierpnia 2015
Co jest typowe dla tego okresu to pojawienie się na liściach grusz pomarańczowego koloru plam.To RDZA GRUSZY,choroba ,której sprawcą są jałowce.I jak to mam w zwyczaju pisać ....."coś ,za coś".Ładnie wyglądają jałowce na działce , a jakie to przyjazne człowiekowi rośliny,ale widać tylko człowiekowi.gruszom już nie.Zatem,albo jedno,albo drugie.Ja wolałabym drugie,bo właśnie teraz ,jak jest tak gorąco ,dobrze jest położyć się w pobliżu jałowca,lub jałowców ,wiedząc o tym,że te olejki eteryczne,która wydziela maja właściwości lecznicze dróg oddechowych ,a tlen,ten tlen co właśnie w dzień produkuje jest niezwykle wartościowy.A wracając do plam na gruszach ,,niektórzy uważają że ponieważ pojawiają się teraz ,jak plon już jest zawiązany,nie są tak szkodliwe jakby pojawiły się w maju.Co do mnie............poobserwowałabym grusze przez co najmniej trzy sezony,jak ta choroba ,ma się do plonowania.
"Jak to onegdaj bywało?."Życie w tramwaju." cd.
W tramwaju spędzało się wiele czasu,bo też odległości do pokonania były spore.Tramwaje podmiejskie,bo o nich piszę zwały się :Łódzkie Wąskotorowe Elektryczne Koleje Dojazdowe.Zatem jak sama nazwa wskazuje jechało się nimi jak koleją.Często,o! bardzo często można było trafić na osobę grającą na jakimś instrumencie i śpiewającą i byli tacy co recytowali wiersze i pamiętam też pewnego starszego pana .który opowiadał jak przeżył powstanie w Warszawie.Kończyły się te występy prośbą o datki i takowe otrzymywali.Na najbliższym przystanku przechodzili do następnego wagonu.To co zaobserwowałam to ,to ,że nikt nie szemrał ,nie odsyłał po wsparcie do kogo innego ,co miał to dawał i chyba dla tego że wszyscy byli biedni,po prostu biedni ,a biedni chętniej się podzielą tym co maja jak bogaci.Oj ! doświadczyłam ja tego,doświadczyłam.Po dwu trzech latach od zakończenia wojny pojawiły się w tramwajach osoby sprzedające prasę.Zatem jadąc do pracy można było w wagonie kupić aktualny dziennik.Poza codzienną gazetą były [ zaczynały być ] tygodniki np "Przyjaciółka"............dla kobiet i" Kobieta i Życie Praktyczne" na którą mój ojciec mówił złoszcząc mamę" Kobieta w Życie " i było też pismo satyryczne "Szpilki" i dla inteligencji "Przekrój"No, jeszcze dla dzieci" Świerszczyk".Początkowo prasa ta była ogólnie dostępna.Osoby sprzedające chodziły w wagonach i zachęcały do kupna ,wykrzykując tytuły.A potem?,a potem to nie wiem,czy czytających było coraz więcej,czy nakłady mniejsze ,albowiem tylko po znajomości dostawało się ulubione tygodniki.Mój ojciec zaprzyjaźnił się z panią Helenką i ona odkładała dla niego pożądaną prasę.Chodziła i chodziła w wagonach ,aż wzbogaciła się na tyle by otworzyć kiosk ,zwany wówczas budką,bo też była to budka ,maleńka że poza towarem mieściła się tylko ona.Siedziała w niej od rana do wieczora i poza gazetami miała tam też papierosy,które w razie potrzeby sprzedawała na sztuki.No i zaczęło się:mieliśmy założoną teczkę na wierzchu której wypisane były tytuły tygodników.Odbierało się je raz na tydzień co jest oczywiste.Pani Helenka najbardziej lubiła jak gazety odbierał mój siostrzeniec..........mówiła o nim tak........."jaki on piękny,podobny do .Mojżesza".Nie wiem gdzie i kiedy widziała Mojżesza ,ale póki co ,to on najczęściej chodził po odbiór gazet.W tramwajach zrobiło się jakoś smutno ,bo coraz więcej roznosicieli otwierało swoje budki.W zamian zawieszano w wagonach skrzynki z gazetami i sami pasażerowie mieli za nie płacić,wrzucając monety do puszki,ale to nie zdało egzaminu,bo już zaczęło funkcjonować przeświadczenie "co państwowe,to niczyje".A w związku z wydawanymi wtedy tygodnikami ,był modny taki dowcip......."co zrobisz jak zobaczysz męża z przyjaciółką w łóżku?............zabiorę mu ją i dam Przekrój."
W tramwaju spędzało się wiele czasu,bo też odległości do pokonania były spore.Tramwaje podmiejskie,bo o nich piszę zwały się :Łódzkie Wąskotorowe Elektryczne Koleje Dojazdowe.Zatem jak sama nazwa wskazuje jechało się nimi jak koleją.Często,o! bardzo często można było trafić na osobę grającą na jakimś instrumencie i śpiewającą i byli tacy co recytowali wiersze i pamiętam też pewnego starszego pana .który opowiadał jak przeżył powstanie w Warszawie.Kończyły się te występy prośbą o datki i takowe otrzymywali.Na najbliższym przystanku przechodzili do następnego wagonu.To co zaobserwowałam to ,to ,że nikt nie szemrał ,nie odsyłał po wsparcie do kogo innego ,co miał to dawał i chyba dla tego że wszyscy byli biedni,po prostu biedni ,a biedni chętniej się podzielą tym co maja jak bogaci.Oj ! doświadczyłam ja tego,doświadczyłam.Po dwu trzech latach od zakończenia wojny pojawiły się w tramwajach osoby sprzedające prasę.Zatem jadąc do pracy można było w wagonie kupić aktualny dziennik.Poza codzienną gazetą były [ zaczynały być ] tygodniki np "Przyjaciółka"............dla kobiet i" Kobieta i Życie Praktyczne" na którą mój ojciec mówił złoszcząc mamę" Kobieta w Życie " i było też pismo satyryczne "Szpilki" i dla inteligencji "Przekrój"No, jeszcze dla dzieci" Świerszczyk".Początkowo prasa ta była ogólnie dostępna.Osoby sprzedające chodziły w wagonach i zachęcały do kupna ,wykrzykując tytuły.A potem?,a potem to nie wiem,czy czytających było coraz więcej,czy nakłady mniejsze ,albowiem tylko po znajomości dostawało się ulubione tygodniki.Mój ojciec zaprzyjaźnił się z panią Helenką i ona odkładała dla niego pożądaną prasę.Chodziła i chodziła w wagonach ,aż wzbogaciła się na tyle by otworzyć kiosk ,zwany wówczas budką,bo też była to budka ,maleńka że poza towarem mieściła się tylko ona.Siedziała w niej od rana do wieczora i poza gazetami miała tam też papierosy,które w razie potrzeby sprzedawała na sztuki.No i zaczęło się:mieliśmy założoną teczkę na wierzchu której wypisane były tytuły tygodników.Odbierało się je raz na tydzień co jest oczywiste.Pani Helenka najbardziej lubiła jak gazety odbierał mój siostrzeniec..........mówiła o nim tak........."jaki on piękny,podobny do .Mojżesza".Nie wiem gdzie i kiedy widziała Mojżesza ,ale póki co ,to on najczęściej chodził po odbiór gazet.W tramwajach zrobiło się jakoś smutno ,bo coraz więcej roznosicieli otwierało swoje budki.W zamian zawieszano w wagonach skrzynki z gazetami i sami pasażerowie mieli za nie płacić,wrzucając monety do puszki,ale to nie zdało egzaminu,bo już zaczęło funkcjonować przeświadczenie "co państwowe,to niczyje".A w związku z wydawanymi wtedy tygodnikami ,był modny taki dowcip......."co zrobisz jak zobaczysz męża z przyjaciółką w łóżku?............zabiorę mu ją i dam Przekrój."
"Gdy w początku sierpnia panują upały,to w zimie długo trzyma kożuch biały."I niechby tak było jak mówi przysłowie,bo z tego białego kożucha ,czyli ze śniegu ,wiosną będzie woda.Bo właśnie mamy taki obraz,jak to wygląda jak zapasów wody po zimie nie ma.Ta ubiegła był wszak bardzo mało śnieżna.Wiem........... w tym miejscu buntują się zmotoryzowani ,"a po co nam śnieg"............ale jest to krótkowzroczność.Znam wielu ,którzy głoszą............."niech tam wyschnie woda w Karpackich górach,byleby była ,w Warszawskich rurach"A ja się martwię ,że w Warszawskich rurach jej nie będzie i stąd może trochę moralizatorski dziś mój ton.A pamiętacie Kochani jak już wiosną pisałam o tym ,że wody w glebie mało?I co z tego,żadna to moja satysfakcja.
wtorek, 11 sierpnia 2015
A na działkach Drodzy moi Czytelnicy,albo wiele roślin cierpi od braku wody.......................albo wody maja pod dostatkiem ,ale w tej temperaturze i po podlaniu ,może pojawić się MĄCZNIAK.Mączniak ,to biały nalot na liściach wielu roślin.Kiedyś bardzo dawno ,jak mój sąsiad Stefan zauważył to pierwszy raz,to cały poirytowany zawołał............"popatrz to ta małpa wytrzepała torebkę po mące nad moją pietruszką".Małpa to oczywiści jego druga sąsiadka.Musiało to potrwać zanim udało mi się go przekonać,...................."że ta małpa tak złośliwa nie jest".Potem mączniak pojawił się na niektórych roślinach ozdobnych,ot ,choćby na floksach.Bo tak to jest,że jedne rośliny są podatne na niego a inne nie,ale to nie oznacza,że ktoś posypał nam mąkę.Ale skojarzenie jest prawidłowe.No ,cóż,wiele porażonych tą chorobą roślin można już wyciąć,szczególnie te które przekwitły ,ot choćby floksy.Należy jednak zapakować je do worka od śmieci i wywieźć z działki ,nie dawać na pryzmę kompostową,bo to nazywa się ZAWLEKANIEM CHOROBY.............zatem nie zawlekamy ,oj nie.A wyjaśniam,że po prostu,zarodniki grzybów ,tej choroby przetrwają do następnego sezonu w kompoście i w sprzyjających warunkach namnożą się ponownie.O ! i to jest właśnie to zawlekanie.A co do natki pietruszki,to można ją przeznaczyć do konsumpcji,po dokładnym zmyciu nalotu.
A jednak nie wytrzymałam i jutro też chyba nie wytrzymam,oczywiści jak Bóg da bo w te upały?.....................
A jednak nie wytrzymałam i jutro też chyba nie wytrzymam,oczywiści jak Bóg da bo w te upały?.....................
"Jak to onegdaj bywało? - Zycie w tramwaju."
Z racji,że mieszkałam w Rudzie Pabianickiej ,do Lodzi [4 km.]dojeżdżało sie tramwajem.Z resztą wspominałam o tym nie raz.Ale tym tramwajem ,można też było dojechać do Tuszyna i Pabianic.Zawsze były to trzy wagony.Pierwszy bardzo długi i dwa następne ,to przyczepki ,tak na te ,znacznie krótsze mówiono.Jazda w pierwszym wagonie ,a w przyczepkach ,znacznie się różniła.W nich trzeba się było dobrze trzymać,bo jak mówili podróżni ,"rzucały na boki".Ja się z reszta nie dziwię ,bo z wagonem pierwszym połączone były długim grubym prętem.Nie było niczego co by amortyzowało Te przyczepki miały nieoszklone wejścia zwane nie wiem czemu peronami, na których wolno było palić papierosy.A w wagonach,ławki tylko na przeciw siebie,długie jak sam wagon.O tyle były dobre,że zawsze można było się jeszcze wcisnąć.A w wagonach też konduktorzy.Trzy wagony,trzech konduktorów.Mieli skórzane torby na ramieniu,ciężkie od bilonu i na metalowym szyldziku kilka rodzajów biletów.Bo ,też wiele stref było.Bilety miały różne kolory,najczęściej różowy,błękitny i seledyn.Każdy kolor oznaczał dojazd do innej strefy.I jeszcze konduktor miał ołówek z gumką na końcu,taką zdjętą z butelki od lemoniady,co miała dziurkę w środku i w związku z tym można było ją "nadziać" na ołówek.Ta gumka była bardzo pomocna przy odliczaniu z bloczka biletów.Konduktor także czuwał nad bezpieczeństwem pasażerów.Jak już wszyscy wysiedli i wsiedli,dawał znać motorniczemu,że może ruszać pociągając za sznurek,na końcu którego był dzwonek.Jak motorniczy usłyszał trzy dzwonki ,to dopiero wtedy odjeżdżał z przystanku.W tramwaju spędzało się dużo czasu,bo np z Tuszyna czy Pabianic do Łodzi jechało się ponad godzinę.Zatem czasem podróżni jadali np .drugie śniadanie i popijali jakąś obrzydliwą,mętną słodka cieczą z litrowej butelki.W tej butelce była ............[.tak ją zwano]...........herbata,która z dzisiejszą zupełnie nie ma nic wspólnego.Należało też uważać na butelkę,bo wówczas robiono je z bardzo cienkiego szkła i pół litrowe były rzadkością.To w litrowych kupowano i wódkę i spirytus,..............bo jak już pić to pić,a powód był............................."wojna się skończyła"Ale,ale w tramwaju nikt nie pił.Za to tramwajem wieziono i wódkę i to co do niej i koc i jechało się albo do stawów Stefańskiego,albo dalej do lasu do przystanku Modlica............kierunek Tuszyn.Także z tego Tuszyna do miasta zdążali hodowcy drobiu ,owoców i warzyw.I czasem pachniało np. w wagonie koprem,a czasem gęgały schowane pod ławki w koszach gęsi.A jeszcze niejednokrotnie na kolanach ktoś trzymał kosz pełen owoców i spoglądało się na nie łakomym wzrokiem.Ale też często dzieci jadące w tramwaju dostawały garść owoców.Pamiętam,że tak poznałam smak czereśni,a miałam wówczas 6 lat.I tu może ktoś zapytać",a co w czasie okupacji czereśni nie było?".Owszem,były,ale zarekwirowane przez okupanta i osoba posiadająca drzewa czereśniowe zobowiązana był je osobiści dostarczyć do wyznaczonego miejsca.Była zapisana i żadne wykręty na nic by się nie zdały.I tak to sporo czasu spędzało się w tramwaju.Jazda była niezbyt szybka ,a wsiadanie i wysiadanie ,to cały rytuał.Jeszcze,może jutro napiszę o życiu w tramwaju.
Z racji,że mieszkałam w Rudzie Pabianickiej ,do Lodzi [4 km.]dojeżdżało sie tramwajem.Z resztą wspominałam o tym nie raz.Ale tym tramwajem ,można też było dojechać do Tuszyna i Pabianic.Zawsze były to trzy wagony.Pierwszy bardzo długi i dwa następne ,to przyczepki ,tak na te ,znacznie krótsze mówiono.Jazda w pierwszym wagonie ,a w przyczepkach ,znacznie się różniła.W nich trzeba się było dobrze trzymać,bo jak mówili podróżni ,"rzucały na boki".Ja się z reszta nie dziwię ,bo z wagonem pierwszym połączone były długim grubym prętem.Nie było niczego co by amortyzowało Te przyczepki miały nieoszklone wejścia zwane nie wiem czemu peronami, na których wolno było palić papierosy.A w wagonach,ławki tylko na przeciw siebie,długie jak sam wagon.O tyle były dobre,że zawsze można było się jeszcze wcisnąć.A w wagonach też konduktorzy.Trzy wagony,trzech konduktorów.Mieli skórzane torby na ramieniu,ciężkie od bilonu i na metalowym szyldziku kilka rodzajów biletów.Bo ,też wiele stref było.Bilety miały różne kolory,najczęściej różowy,błękitny i seledyn.Każdy kolor oznaczał dojazd do innej strefy.I jeszcze konduktor miał ołówek z gumką na końcu,taką zdjętą z butelki od lemoniady,co miała dziurkę w środku i w związku z tym można było ją "nadziać" na ołówek.Ta gumka była bardzo pomocna przy odliczaniu z bloczka biletów.Konduktor także czuwał nad bezpieczeństwem pasażerów.Jak już wszyscy wysiedli i wsiedli,dawał znać motorniczemu,że może ruszać pociągając za sznurek,na końcu którego był dzwonek.Jak motorniczy usłyszał trzy dzwonki ,to dopiero wtedy odjeżdżał z przystanku.W tramwaju spędzało się dużo czasu,bo np z Tuszyna czy Pabianic do Łodzi jechało się ponad godzinę.Zatem czasem podróżni jadali np .drugie śniadanie i popijali jakąś obrzydliwą,mętną słodka cieczą z litrowej butelki.W tej butelce była ............[.tak ją zwano]...........herbata,która z dzisiejszą zupełnie nie ma nic wspólnego.Należało też uważać na butelkę,bo wówczas robiono je z bardzo cienkiego szkła i pół litrowe były rzadkością.To w litrowych kupowano i wódkę i spirytus,..............bo jak już pić to pić,a powód był............................."wojna się skończyła"Ale,ale w tramwaju nikt nie pił.Za to tramwajem wieziono i wódkę i to co do niej i koc i jechało się albo do stawów Stefańskiego,albo dalej do lasu do przystanku Modlica............kierunek Tuszyn.Także z tego Tuszyna do miasta zdążali hodowcy drobiu ,owoców i warzyw.I czasem pachniało np. w wagonie koprem,a czasem gęgały schowane pod ławki w koszach gęsi.A jeszcze niejednokrotnie na kolanach ktoś trzymał kosz pełen owoców i spoglądało się na nie łakomym wzrokiem.Ale też często dzieci jadące w tramwaju dostawały garść owoców.Pamiętam,że tak poznałam smak czereśni,a miałam wówczas 6 lat.I tu może ktoś zapytać",a co w czasie okupacji czereśni nie było?".Owszem,były,ale zarekwirowane przez okupanta i osoba posiadająca drzewa czereśniowe zobowiązana był je osobiści dostarczyć do wyznaczonego miejsca.Była zapisana i żadne wykręty na nic by się nie zdały.I tak to sporo czasu spędzało się w tramwaju.Jazda była niezbyt szybka ,a wsiadanie i wysiadanie ,to cały rytuał.Jeszcze,może jutro napiszę o życiu w tramwaju.
W taki upał alkohol jest zabójczy,ale wczoraj musiałam sobie poprawić samopoczucie.Ponieważ nie chcę osoby która nie ma racji,do mojej racji zmuszać ,stad taki sposób by stosunki sąsiedzkie były dobre.A oto ten sposób:
Wlałam do pojemników na lód sok pomarańczowy i zamroziłam.Wieczorem,po zachodzie słońca wlałam do kieliszka............a co tam..,...........,do kielicha schłodzonego szampana i wrzuciłam kostki zamrożonego soku pomarańczowego.Wyglądało to bardzo dekoracyjnie i było smaczne.Samopoczucie miałam dobre i natychmiast zasnęłam.A dziś rano inaczej patrzę na wczorajszy problem a kostki zamrożonego soku pomarańczowego wrzuciłam do wody mineralnej..............,też dobre................a nawet bardzo dobre.I właśnie nimi się delektuje i chłodzę.
A teraz mam taki zamiar,nie wiem czy mi się uda ,nic nie pisać o pracach na działce................tylko............
Wlałam do pojemników na lód sok pomarańczowy i zamroziłam.Wieczorem,po zachodzie słońca wlałam do kieliszka............a co tam..,...........,do kielicha schłodzonego szampana i wrzuciłam kostki zamrożonego soku pomarańczowego.Wyglądało to bardzo dekoracyjnie i było smaczne.Samopoczucie miałam dobre i natychmiast zasnęłam.A dziś rano inaczej patrzę na wczorajszy problem a kostki zamrożonego soku pomarańczowego wrzuciłam do wody mineralnej..............,też dobre................a nawet bardzo dobre.I właśnie nimi się delektuje i chłodzę.
A teraz mam taki zamiar,nie wiem czy mi się uda ,nic nie pisać o pracach na działce................tylko............
poniedziałek, 10 sierpnia 2015
Owoce śliw ,ze względu na bogactwo witamin i soli mineralnych powinny być konsumowane przez wszystkich,no może za wyjątkiem osób z cukrzycą,a szczególnie renklody.O ! tu należy być ostrożnym ,tak jak przy winogronie.I jeden i drugi owoc jest bardzo bogaty w łatwo przyswajalne cukry.Cukry,które bardzo pomagają w ciężkim stresowym,życiu naszemu sercu .I to nie wszystko...........bo zawarty w śliwach potas "układa do snu" i koi zszarpane nerwy.........i to nie wszystko.Śliwy,szczególnie typu węgierkowego pobudzają perystaltykę jelit i co? i kłopoty,z wypróżnieniem ,z głowy .......................... no, nie raczej nie z głowy ,tylko z..............ale na tym poprzestanę.A jakiż pożytek z przetworzonych śliw np.marynowane co to do wszystkiego je można dodać i wczoraj o tym pisałam .Nie wspomniałam jednak,że są wyśmienite [[kto lubi]dodane do mięsa luk sosu.A powidła?Czy wiecie,że powidła z Węgierki Zwykłej mogą myć bardzo mało,prawie wcale słodzone.|Ale takie powidła bez cukru to z owoców pozostawionych na drzewie do momentu lekkiego przemarznięcia,choć nie koniecznie.Ale na pewno do momenty jak zaczną się "marszczyć".Tylko z powidłami jest takim kłopot,że niestety trzeba je mieszać,szczególnie jak już robią się gęste.I z tej przyczyny radzę takie zagęszczanie,takie odparowywanie rozłożyć na trzy dni.Moja mama mówiła tak............."jak kot po wierzchu przebiegnie i się nie utopi ,to znaczy,że powidła mają odpowiednią konsystencję."A takie gęste,takie smaczne,bo aromatyczne,I UWAGA ! NIE PRZYPALONE,są najlepsze do przekładania piernika.Nic lepszego nie da się wymyślić jak połączenie powideł z piernikiem.I choć Wiedeńczycy uważają,że lepsza jest konfitura z moreli,to niech sobie uważają,my wolimy powidła.Z resztą proszę spróbować.
Ogólnie o śliwach..............To co jest dość istotne,że mogą być niszczone zawiązki ich owoców przez takiego szkodnika OWOCNICĘ ŻÓŁTOROGĄ,ale ten szkodnik jest bardzo łatwy do zniszczenia.tyko,jeden,tylko jeden oprysk wtedy gdy opadają ze śliw ostatnie płatki kwiatów,jakimś preparatem owadobójczym np Calipso.Tylko ten jeden oprysk i wysokość plonu nas zaskoczy.Ale ,ileż ja o tym szkodniku się napisałam.Jeżeli Państwo "klikniecie" na "starsze posty",to gdzieś w kwietniu lub maju traficie na duży i wyczerpujący opis,a to jest dość ważne by znać jego zwyczaje ..Bo jak to mówią wojskowi "rozpracowanie wroga daje nad nim zwycięstwo".Nijak tylko nie potrafię wyjaśnić czemu ta owocnica jest żółtoroga.Żadnych rogów u niej nie zauważyłam,a już żółtych absolutnie.
I co by tu jeszcze o śliwkach..............o owocach.
I co by tu jeszcze o śliwkach..............o owocach.
WĘGIERKA ZWYKŁA,zupełnie nie mam pojęcia dla czego tak się nazywa,powinna zwać się Węgierką Luksusową bowiem jest najbardziej cenioną,ze wszystkich węgierek,ze względu na bardzo wysokie walory smakowe owoców i szerokie ich zastosowanie: na susz,mrożonki,powidła ,dżemy i kompoty.Owoce dojrzewają. w połowie września.No - niestety poczekałam sobie na pierwszy ich zbiór..........6 lat,ale warto było.Owocuje bardzo obficie i regularnie ,ale na dobrych ,ciepłych stanowiskach i próchnicznych glebach,które nie zawsze jest łatwo zapewnić.Na glebach suchych i ubogich owoce drobnieją.A ta wada o której wspomniałam we wstępie to podatność tej odmiany na szarkę [ospowatość] śliwy.Jest to choroba ..................a raczej była ,wirusowa i to od niej wyginęły w latach 50,ątych sady na Bałkanach.Potem pojawiła się i w Polsce ,ale na szczęście na krótko.Nie mam orientacji czy i gdzie występuje teraz ,napisać jednak o niej muszę albowiem jedynym lekarstwem gdy się pojawi jest likwidacja drzewa.40 lat minęło jak w piosence a na mojej działce się nie pojawiła.Ale na wszelki wypadek :szarka objawia się pierścieniowatymi plamami na liściach,ale czy to jest na pewno szarka można stwierdzić wówczas,gdy pojawią się także plamy pierścieniowe ,lekko zapadające się na owocach,ale całkowitą pewność można mieć dopiero wtedy gdy stwierdzi się także plamy na pestce................o jak są na pestce,to z pewnością szarka.Ale ,mam nadzieje,że to nam nie grozi.
No to,jeszcze słów kilka na temat śliw.............tak ogólnie.
No to,jeszcze słów kilka na temat śliw.............tak ogólnie.
Śliwy,dziś o śliwach.Informacje o tych drzewach owocowych,myślę będą przydatne szczególnie dla osób,które chcą je posadzić.Ale jeżeli już rosną ,to też dobrze jest wiedzieć,że niektóre z nich są samopylne,a niektóre obcopylne ,co oznacza,że potrzebują innej odmiany do zapylenia i do powstania owocu,bo własnym płkiem się nie zapylają.Ale często ,nie jest to problemem,bo w obrębie ogrodu działkowego rosną odmiany,które są zapylaczem dla tej obcopylnej.I tak np.Renkloda Ulena [ mniam,mniam........uwielbiam ją ] jest samopylna ,a już podobna do niej Renkloda Zielona ,potrzebuje zapylacza.I o dziwo ,jeżeli rosną obie na działce to nie ma problemu,bo Ulena jest tak szczodra,że sama się zapyli i jeszcze zapyli też Zieloną.Uważam,że warto to wiedzieć,tym bardziej,że do nowych nasadzeń pragnę Państwu zaproponować właśnie tę "samowystarczalną",tę samozapylającą się RENKLODĘ ULENĘ,oraz WĘGIERKĘ ZWYKŁĄ,także samopylną.Ma trochę wad,ale o tym za moment.
Charakterystyka tych odmian:
Renkloda Ulena jest szeroko rozpowszechniona w całej Europie,dzięki dużym ,smacznym owocom o barwie zielono żółtej,lub żółtej.To bardzo smaczne,owoce o szerokim zastosowaniu,jako deserowe,na kompoty i drzemy.Owoce dojrzewają w połowie sierpnia i czasem są atakowane przez osy.Odmiana wchodzi w okres owocowania po 3,lub 4 roku od posadzenia.Owocuje obficie i corocznie.Ogrom plonu jest niewyobrażalny,co poznałam osobiście.By tak było należy ją
posadzić na stanowisku ciepłym,glebie żyznej i przepuszczalnej.Na stanowisku zimnym i suchym,owoce mają gorszy smak,są mało aromatyczne a miąższ nie odchodzi od pestki.Nadaje się do sadów towarowych i przydomowych.Średnio wytrzymała na mróz.............ale co też ja piszę ,jaki mróz.Już dawno minęły te zimy z dużym mrozem.Bo duży mróz to poniżej 30 %,a renkloda dopiero wtedy by przemarzła.Zatem co..............warto ją mieć.
I za moment opiszę następną polecaną odmianę ,tylko jeszcze pragnę wyjaśnić,że Renkloda ,pisze się przez "k" a nie przez "g" bo jest francuskiego pochodzenia ,a wyjaśniam to na okoliczność bym nie była posądzona o to że piszę z błędem ortograficznym,co nie oznacza,że nie zdarza mi się napisać coś z błędem.
Charakterystyka tych odmian:
Renkloda Ulena jest szeroko rozpowszechniona w całej Europie,dzięki dużym ,smacznym owocom o barwie zielono żółtej,lub żółtej.To bardzo smaczne,owoce o szerokim zastosowaniu,jako deserowe,na kompoty i drzemy.Owoce dojrzewają w połowie sierpnia i czasem są atakowane przez osy.Odmiana wchodzi w okres owocowania po 3,lub 4 roku od posadzenia.Owocuje obficie i corocznie.Ogrom plonu jest niewyobrażalny,co poznałam osobiście.By tak było należy ją
posadzić na stanowisku ciepłym,glebie żyznej i przepuszczalnej.Na stanowisku zimnym i suchym,owoce mają gorszy smak,są mało aromatyczne a miąższ nie odchodzi od pestki.Nadaje się do sadów towarowych i przydomowych.Średnio wytrzymała na mróz.............ale co też ja piszę ,jaki mróz.Już dawno minęły te zimy z dużym mrozem.Bo duży mróz to poniżej 30 %,a renkloda dopiero wtedy by przemarzła.Zatem co..............warto ją mieć.
I za moment opiszę następną polecaną odmianę ,tylko jeszcze pragnę wyjaśnić,że Renkloda ,pisze się przez "k" a nie przez "g" bo jest francuskiego pochodzenia ,a wyjaśniam to na okoliczność bym nie była posądzona o to że piszę z błędem ortograficznym,co nie oznacza,że nie zdarza mi się napisać coś z błędem.
niedziela, 9 sierpnia 2015
A potem takie śliwki to wyśmienity dodatek do kanapek ,wędlin mięs i do różnych surówek.A ja preferuje dodawanie do gotowanych buraczków i to zarówno śliwki jak i syrop od nich.Ale nie ma nic smaczniejszego jak wiosenna młoda kapusta z pokrojonymi w paseczki marynowanymi śliwkami dodatkiem syropu i udekorowana kilkoma całymi".Ależ to pyszne.".................tak twierdzą osoby poczęstowane taką kapustą.I niech nikt mi tu nie usiłuje udowadniać ,że takie same są w sprzedaży,bo takich rodzynkowo,figowo,daktylowo i nie wiem co tam jeszcze nie ma .Ważna jest ich konsystencja po przetworzeniu,są jakby podsuszone.I słodkie,bardzo słodkie i tylko nieco kwaśne.
Do marynowania najlepiej przeznaczyć śliwy typu węgierkowego,bo z natury swojej są jędrne.Ale ja właśnie skończyłam przetwarzanie takich które są teraz. Bo węgierki jednak nieco później.Zrobiłam to na próbę i się udało.Co to znaczy się udało?To znaczy,że każda śliwka [po wyjęciu pestki] jest całością ,nie jest rozgotowana,bo to byłaby klęska.Cała sztuka polega właśnie na tym,że mają być całe i twarde................tak,tak...............twarde i dla tego robię je 3 dni.Przetworzyłam odmianę Cacanska Lapotica ,bo ona jest o tej porze twarda,ale mogłaby być jakakolwiek byle,.................. TO WAŻNE !!!!!TWARDA.A do tego Cacanska Lapotica ma mierny smak i nie żal jej przetworzyć,bo to nie jest zbyt deserowy owoc.A zatem :Śliwek 3 kg,wypestkowałam ostrożnie pestkę wyjmując przez niewielki otwór.Wyglądały jak przed drylowaniem.Zagotowałam 1 kg cukru ze szklanką octu 10%. i zalałam nim [gorącym] śliwki .Obciążyłam talerzykiem i słoikiem z wodą ,by nie" pływały".Po kilu godzinach zlałam syrop i sprawdziłam,czy na dnie naczynia nie ma skrystalizowanego cukru.Czasem jest.Wówczas śliwki ostrożnie przekładam i z dna wyskrobuje cukier.Dodaje do syropu i ponownie zagotowuję i ponownie zalewam śliwki i ponownie obciążam .I tak to jest dwa razy każdego dnia.Ale gdzieś tak mniej więcej w środku ,czyli po półtora dnia odparowuję syrop i to musi trochę potrwać,bo syrop winien zmniejszyć objętość o połowę,mniej więcej o połowę.Kto tego nigdy nie robił nie ma pojęcia jakie piękne i twarde..............[po wystudzeniu] są te śliwki.A ten ostatni raz,to układam śliwki w słoiczkach i uzupełniam,każdy do pełności syropem zagotowanym z kilkoma goździkami. Można też wrzucić do gorącego syropu śliwki,zamieszać i nakładać do słoików ,jak kto woli.Zamykam.Odwracam do góry dnem i niech tak sobie postoją do wystudzenia.To co napisałam pozornie wydaje się trudne i pracochłonne.Zobaczycie jak drugiego dnia już wszystko jest jasne.I to tyle.................ale jeszcze raz przypominam owoc ma być twardy i lepiej jak by były to śliwki węgierki,ale kto odważny popróbuje już dziś.
A potem..................
A potem..................
Przede wszystkim ważne jest stanowisko wybrane pod krzew winorośli.Nie ulega wątpliwości,ze winna to być wystawa południowa,to znaczy to miejsce w którym o godz.12 ej w południe czujemy słońce na twarzy.Ale,ale, jeszcze powinny tam znajdować się podpory pod krzew.Dobrze jeżeli jest to ściana południowa np. domku na działce,będzie na czym rozpiąć łozy.Jeżeli gleba nie jest zbyt żyzna ,radzę kupić jedno lub dwa opakowania ziemi ogrodniczej i jedno opakowanie [małe] suchego bydlęcego obornika [ nie kurzaka ,przypadkiem].Po wykopaniu dołku stosownej wielkości wsypujemy w niego zakupioną ziemię i obornik.Dokładnie mieszamy.Ziemi winno być więcej bo po opadach czy podlewaniu "usiądzie" i powstanie dołek,co nie jest korzystne dla winorośli.Niech to będzie jakikolwiek kopczyk,nigdy dołek.I jeszcze to...............Zaproponowałam wzbogacenie ziemi obornikiem,bo potem już nie należy go stosować w sposób ogólnie przyjęty tj ,posypując po powierzchni gleby.Chyba,że zrobimy to tak:warstwa obornika a na to warstwa ziemi.Pozostawienie go na wierzchu szkodzi roślinie i po deszcze opary z obornika niszczą liście winorośli.Zatem to co stosuje się w przypadku zasilania obornikiem różnych roślin nie ma przełożenia na winorośl.No i sprawa oczywista.Trochę pracy czeka posiadaczy krzewu,albowiem od wiosny do sierpnia włącznie należy wycinać pędy nie owocujące.Ale, po mimo wszystko uważam,że warto odpowiednią odmianę ,w odpowiednim miejscu,przy odpowiednich podporach na działce mieć.Bowiem winorośl należy do roślin zaskakujących wysokością plonu. Nadmiar można przetworzyć pod postacią galaretki winogronowej.O sposobie jej wykonania pisałam kila dni temu.I proszę mi wierzyć,że taka galaretka w jakimś cieście,czy w kruchych babeczkach z odrobiną kremu,to pycha",to ogromna pycha.."..........tak powiedziało kiedyś 3 letnie dziecko.Ale co tam.........najistotniejsze jest to,że owoce winorośli,czyli winogrona mają właściwości lecznicze.Pewien rodzaj cukru tam zawarty wspomaga mięsień sercowy i oczyszcza organizm z różnych toksyn zawartych w powietrzu.A jest tego,oj jest.A co my na to?My na to bach je winogronem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)