wtorek, 11 sierpnia 2015

"Jak to onegdaj bywało?  -  Zycie w tramwaju."

Z racji,że mieszkałam w Rudzie Pabianickiej ,do Lodzi  [4 km.]dojeżdżało sie tramwajem.Z resztą wspominałam o tym nie raz.Ale tym tramwajem ,można też było dojechać do Tuszyna i Pabianic.Zawsze były to trzy wagony.Pierwszy bardzo długi i dwa następne ,to przyczepki ,tak na te ,znacznie krótsze mówiono.Jazda w pierwszym wagonie ,a w przyczepkach ,znacznie się różniła.W nich trzeba się było dobrze trzymać,bo jak mówili podróżni ,"rzucały na boki".Ja się z reszta nie dziwię ,bo z wagonem pierwszym połączone były długim grubym prętem.Nie było niczego co by amortyzowało Te przyczepki miały nieoszklone wejścia zwane nie wiem czemu peronami, na których wolno było palić papierosy.A w wagonach,ławki tylko na przeciw siebie,długie jak sam wagon.O tyle były dobre,że zawsze można było się jeszcze wcisnąć.A w wagonach też konduktorzy.Trzy wagony,trzech konduktorów.Mieli skórzane torby na ramieniu,ciężkie od bilonu i na metalowym szyldziku kilka rodzajów biletów.Bo ,też wiele stref było.Bilety miały różne kolory,najczęściej różowy,błękitny i  seledyn.Każdy kolor oznaczał dojazd do innej strefy.I jeszcze konduktor miał ołówek z gumką na końcu,taką zdjętą z butelki od lemoniady,co miała dziurkę w środku i w związku z tym można było ją "nadziać" na ołówek.Ta gumka była bardzo pomocna przy odliczaniu z bloczka biletów.Konduktor także czuwał nad bezpieczeństwem pasażerów.Jak już wszyscy wysiedli i wsiedli,dawał znać motorniczemu,że może ruszać pociągając za sznurek,na końcu którego był dzwonek.Jak motorniczy usłyszał trzy dzwonki ,to dopiero wtedy odjeżdżał z przystanku.W tramwaju spędzało się dużo czasu,bo np z Tuszyna czy Pabianic do Łodzi jechało się ponad godzinę.Zatem czasem podróżni jadali np .drugie śniadanie i popijali jakąś obrzydliwą,mętną słodka cieczą z litrowej butelki.W tej butelce była ............[.tak ją zwano]...........herbata,która z dzisiejszą zupełnie nie ma nic wspólnego.Należało też uważać na butelkę,bo wówczas robiono je z bardzo cienkiego szkła i pół litrowe były rzadkością.To w litrowych kupowano i wódkę i spirytus,..............bo jak już pić to pić,a powód był............................."wojna się skończyła"Ale,ale w tramwaju nikt nie pił.Za to tramwajem wieziono i wódkę i  to co do niej i koc i jechało się albo do stawów Stefańskiego,albo dalej do lasu do przystanku Modlica............kierunek Tuszyn.Także z tego Tuszyna do miasta zdążali hodowcy drobiu ,owoców i warzyw.I czasem pachniało np. w wagonie koprem,a czasem gęgały schowane pod ławki w koszach gęsi.A jeszcze niejednokrotnie na kolanach ktoś trzymał kosz pełen owoców i spoglądało się na nie łakomym wzrokiem.Ale też często dzieci jadące w tramwaju dostawały garść  owoców.Pamiętam,że tak poznałam smak czereśni,a miałam  wówczas 6 lat.I tu może ktoś zapytać",a co w czasie okupacji czereśni nie było?".Owszem,były,ale zarekwirowane przez okupanta i osoba posiadająca drzewa czereśniowe zobowiązana był je osobiści dostarczyć do wyznaczonego miejsca.Była zapisana i żadne wykręty na nic by się nie zdały.I tak to sporo czasu spędzało się w tramwaju.Jazda była niezbyt szybka ,a wsiadanie i wysiadanie ,to cały rytuał.Jeszcze,może jutro napiszę o życiu w tramwaju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz