poniedziałek, 14 grudnia 2015

JAK TO ONEGDAJ BYWAŁO ?To onegdaj to środek lat czterdziestych.Jeszcze był okupant,ale coraz częściej słyszało się............."idą nasi,idą nasi",a nam było zupełnie obojętne z której strony idą,byle to byli nasi.Tymczasem mróz o tej porze i duży śnieg  był normalnością.Jak zapadał zmrok to trzeba było przygotować karbidówkę.Karbidówka to lampa składająca się z dwu części.Nakładało się do niej kawałki karbidu i nalewało wodę i skręcało w jedną całość Powstający w wyniku reakcji chemicznej gaz po zapaleniu oświetlał pomieszczenie.Przeważnie tę pracę wykonywałam ja z młodszym bratem. Starszego brata nie znałam,bo był zabrany do obozu prosto ze szkoły w październiku  1939 r .Ja wówczas miałam 10 miesięcy.Ale nie o tym chciałam pisać.Chciałam pisać o tym jak o tej porze szybko zapadał zmroki i jak na podwórku przy studni szykowaliśmy lampy   karbidowe.Przy studni się to robiło,bo do wody blisko.Mnie jednak przy niej trudno było się utrzymać na nogach,bo z rozlewanej wody natychmiast powstawało lodowisko.No  -  dobrze ,lampy poskręcane.Teraz szło się do domu zrobić zaciemnienie.Przy każdym oknie były rolety złożone "w harmonijkę".Te rolety były czarne.Zapalało się lampy dopiero po zaciemnieniu  i wychodziło sprawdzać na dwór czy gdzieś światło nie prześwituje,bo gdyby,to byłby mandat od żandarma ,który co wieczór sprawdzał to.Na ulicach nie świeciły się żadne latarnie.Panował niewyobrażalny mrok.Wszyscy poruszający się po zmroku byli zobowiązani  nosić fosforyzujące guziki w klapach...............ot,po prostu,..........by na siebie nie wpaść.Rodziców w tym czasie nie  było ,bo pracowali.To było obowiązkowe,bo albo praca na miejscu ,albo wywózka.Chcąc wybronić się od tej wywózki pracowali od rana do wieczora,ale choć w nocy ich mieliśmy.Inne dzieci w okolicy pozostawały często,tylko z babciami.Czekaliśmy więc na rodziców  z bratem który z resztą tez pracował pomimo,że miał tylko 14 lat.Pracował krócej ,ale jednak.I pamiętam,że to on pierwszy w styczniu 45 roku,z wypiekami na twarzy "wpadł do domu" i krzyknął ...................."nasi są już w okolicach Tomaszowa".Ojciec namalował mu kółko na czole i w tym momencie jak coś huknęło  a,jak za moment poprawiło..................to ojciec tylko ustawił nas w szerokiej  framudze drzwi wejściowych.Potem dowiedziałam się ,że gdyby mury się posypały ,to framuga [obramowanie ] mogłoby  pozostać.Podobno w powstaniu Warszawskim tak często się ratowano.No i się zaczęło.Z Łodzi do Tomaszowa  ,niedaleko.Przyszli późną nocą.Nikt ,nie spał.Gdyby trzeba było nakręcić film o tym wydarzeniu ,mogłabym opowiedzieć ,całą tę noc i wszystko co potem nastąpiło.Jednak,by nie zanudzać postaram się skrócić...............ale to już nie dziś.I tylko informuję,że wówczas miałam 6 lat.Skończyłam je 1 stycznia 45 roku.Tych z Państwa,którzy być może wspominki moje kiedyś już czytali przepraszam "za powtórkę z rozrywki".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz