sobota, 28 lutego 2015

Ale wracając do pieca.Miał on jeszcze piekarnik,zamykany taką dziwną zasuwką ,która regulowała ,czy ma być zamknięty całkowicie,czy tylko częściowo ,czy uchylony,bo uchylony to do suszenia owoców ,grzybów ,natki pietruszki, kopru.W tym piekarniku było podłużne ,bardzo ciężkie,żeliwne naczynie z pokrywką.Było tak duże,że wchodziła  tam gęś.No, nie nie wchodziła ,tylko była tam wkładana.Sama bowiem z pewnością by nie weszła.Obłożona całymi ziemniakami ,rumieniła się równo w tym uniwersalnym naczyniu,nie wiem czemu zwanym  kastrolą,bo kastrolka to też żeliwne ciężkie naczynie z długą rączką do topienia słoniny i robienia zasmażek.Aha ,jeszcze z boku stał czajniczek z zaparzoną esencją herbacianą.O jej jakości ,nie napiszę,bo co można było uzyskać z herbaty o nazwie "Ulung"?No - ale wracając do przepisu .Pieczeń wołowa ,bywała często.Nie wiem jak kształtowały się ceny zraz po wojnie,ale przed wojną za 1 złotego  można było kupić pół litra wódki ,1 kg.cukru i 1 kg wołowiny bez kości.Na pieczeń należało wybrać ładny kawałek co najmniej  półtora kilograma."Nigdy nie bierz mniej ,bo ci się zeschnie"tłumaczyła mama. Taki kawałek nakłuwało się cienkim nożem,na całą jego długość i przy pomocy tego noże ,lub drutu [od robótek] wkładano w wołowinę paski słoniny .Robiono to z jednej i drugiej strony.Czasem przy krojeniu widać było że słoniny się spotykały ,a czasem nie.Całość nacierano gorącym lekko posłodzonym octem i okładano dobrze posoloną cebulą,dużo,dużo cebuli.I w kamiennym  naczyniu w chłodnym miejscu przez dwa dni "obracano" by  mięso  równomiernie nasiąkało zalewą i cebulą.Po tym czasie wkładano do kastroli, dodawano smalcu [myślę,że teraz można zamienić na olej] i pieczono w piekarniku,tyle godzin ile ważyło mięso   [nie adekwatne do dzisiejszych czasów] ,od czasu do czasu polewano sosem.Na koniec dodawano cebulę i dosalano pieczeń.Podawano najczęściej do kopytek lub klusek na parze [nie była znana nazwa "pampuchy".]I do zasmażanej kapusty. Cebula nie znajdowała zastosowania i bardzo się z tego cieszyłam,bo to ja ją zjadałam ją z chlebem na kolacje.Ale tak w ogóle,to to było pyszne i jednak nieco inne  w smaku jak wieprzowina.A jak zostało  ,to na "zimno"  do chleba,.............no nie ,nie będę robić Państwu apetytu i sobie także.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz