niedziela, 14 czerwca 2015

"Onegdaj bywało tak".Na drodze ze szkoły do domu  idąc ulicą ,na której było bardzo dużo   drewnianych domów napotykaliśmy, bo to nie tylko ja sama takie wędrówki urządzałam  dom Pani Krysi.I jak już wspomniałam  był drewniany.Na ulicę" wychodziły "trzy  okna,na podwórko  dwa.W oknach zawsze czyste "szydełkowe" firanki i często spotykaliśmy tez Panią Krysię siedzącą na ławce przed domem.Usytuowana była,tak gdzieś miedzy jednym oknem pokojowym ,a drugim.Wówczas ławki to dwa pieńki wkopane w ziemię ,połączone grubą deską.Deska była w tej ławce grubsza jak w innych,bo tez pani Krysia była grubsza jak inni.Miała męża oficera  wojska polskiego  ,który jak poszedł bronić Warszawy we wrześniu 1939  r ,tak nie wrócił.Został uznany za zaginionego.Mój ojciec który także bronił Warszawy opowiadał co działo się po drodze.Wielu chętnych do obrony, po prostu nie doszło.Najbardziej  bombardowane były drogi prowadzące do stolicy.Przez masy nieżywych ludzi i koni,trudno było się przedostać.Podobno,............tak opowiadał ojciec, samoloty zniżały lot nad drogami i tylko seriami z karabinów maszynowych kładli pokotem tych co z drogi w kartofle rosnące przy tych drogach nie zdążyli uciec.Opowiadał  ojciec,że raz spotkał leżącą na poboczu,  [ o ironio  ] karetę.Koń był martwy,woźnica martwy i elegancko ubrany mężczyzna ,także marwy.Serię z karabinu maszynowego "dostała " też walizka ,która w wyniku tego się otworzyła.Była pełna banknotów dolarowych.I co? i nikogo to nie interesowało,co nam,żyjącym w pokoju ,może wydawać się dziwne.W tej sytuacji ,po takich opowieściach snutych nie tylko przez mojego ojca,ale  tez przez innych,którym wrócić się udało,pani Krysia zrozumiała sytuację.Natomiast że syn jej zginął pod Tobrukiem,na to miała dowód  i syna  nie oczekiwała ,ale męża tak.Ciągle miała nadzieję.A może jednak?,może wróci? .Z tych zmartwień jadła,dużo jadła,np osiem ziemniaków  na drugie danie.Podobnie jej niepełnosprawna córka,z której dzieci się naśmiewały.Miała na imię Kazimiera ,ale wszyscy wołali na nią Kaśka.Nie mówiła,tylko coś po swojemu bełkotała.I jadła ,także dużo jadła.I miała jeszcze upodobanie w malowaniu ust.Potargana,niedomyta,a umalowana.Gdy nie było szminki,robiła awanturę matce,więc pani Krysia kupowała zawsze większe ilości najtańszych pomadek.Kiedyś obie usiadły na ławce pod domem i ławka się zarwała,tak pechowo,że zablokowały  się obie miedzy domem a deską z ławki ..Pani Krysia się jakoś wydostała ale córki wydostać mimo pomocy sąsiadów się nie udało.Myślę że to ta jaj waga była przyczyną.Wezwano pomoc.Przyjechało pogotowie,ale też nie dało rady.Dopiero Straż Pożarna zdołała pokaleczoną Kaśkę wyciągnąć.Ale chwiała się na nogach,wymiotowała i była sino żółta.Zatem zabrało ją pogotowie.Następnego dnia  zmarła w szpitalu.Trumnę niosło ośmiu mężczyzn.Na pogrzebie,na którym oczywiście ja byłam w pewnym momencie dał się słyszeć przeraźliwy krzyk pani Krysi.Po czym zemdlała.Oczywiście wszyscy myśleli,że to z powodu utraty dziecka.Wszak teraz została zupełnie sama.Ale gdy ją ocucono wskazała stojącego nieopodal mężczyznę.To był jej mąż.Po tylu,tylu latach,bo sporo ich upłynęło od tamtego rozstania.A jednak jest,przybył na pogrzeb córki.Potem sąsiedzi bardzo chcieli się dowiedzieć gdzie był,co robił,ale pani Krysia milczała.Za jakiś czas bomba pękła .Męża pani Krysi szukała kobieta u której mieszkał w pewnej miejscowości  odległej o kilka kilometrów od Łodzi.Jednak pozostał w domu z panią Krysią,która schudła i nie wyglądała na szczęśliwą ,a jej mąż jakby nic się nie stało,zajmował sie pracami domowymi i chodził na trzy zmiany do pobliskich zakładów bawełnianych.Był tam tylko magazynierem ,ale niczego więcej nie pragnął,podobno.Przy ludziach zachowywali się  jakby tamtych lat,lat zdrady nie było.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz