niedziela, 19 lipca 2015

Koniec lat 40-tych ,to stała przyjaźń z Marylką i częste moje u niej przebywanie.Miała pół domu z połową ogródka i ustawicznie jej mamy nie było w domu ,bo "robiła karierę polityczną",najpierw w PPR,a potem  w PZPR .Zatem hulaj dusza ,chata wolna.Połowa ogrodu mamy Marylki ,bogata była w drzewa owocowe i krzewy.Przez środek prowadziła ścieżka wyłożona płytami chodnikowymi,których o dziwo na ulicy nie było,a w ogrodzie tak.A dokąd ta ścieżka prowadziła?Do samego końca ogrodu,gdzie znajdowała się drewniana ubikacja z serduszkiem wyciętym w drzwiach.Do dziś nie wiem ,dla czego serduszko i dla czego w drzwiach.Ale tak było wszędzie ,więc po co dociekać.Przy tej ubikacji rosły dwa krzaki czarnej porzeczki.O ! jakież były wysokie i rozłożyste  ,a jakie miały wielkie  jagody.To nam przyszło właśnie ,te jagody zpierać.Z części mama Marylki smażyła konfiturę ,a smażyła ją  kilka dni,odparowując,aż zrobiła się tak gęsta,że można było ,nożem kroić.Z drugiej części zaś wsypywała  owoce do balonu i nasypywała cukrem.Po kilkunastu dniach sok zlewała a  do owoców w balonie wlewała  wodę i  w otwór wkładała "bulgotka " .To takie szklane urządzenie odizolowujące  zawartość balonu od  czynników zewnętrznych.Pamiętam jak raz z Marylką spróbowałyśmy tego wina odkorkowując butelkę  ,a w miejsce wina dolewając wody.A żeby było jeszcze śmieszniej ,wyszukałyśmy w toaletce Mamy Marylki cygara i je zapaliłyśmy.Po co je tam miała nie wiadomo,bo sama nie paliła cygar.Ależ pięknie nas ten koktajl alkoholowo nikotynowy zemdlił.A pani Janeczka mama Marylki po powrocie z pracy przeprowadzała dochodzenie..........."co wyście zjadły"?.I aż dziw,że nie poczuła od nas zdradzającego wszystko zapachu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz