piątek, 10 kwietnia 2015

A bywało tak.Ul.Rudzką ,co to skręcało się w nią z Pabianickiej prowadziła do szkoły,kościoła ,na łąki ,na cmentarz.Ale na tym cmentarzu na szczęście jako dziecko nie miałam pochowanych żadnych bliskich jednak często ojciec spacerował ze mną po nim i wspominał  i tych i tamtych ,niestety już z poza  linii horyzontu.Bardzo chciał bym po jego śmierci pochowała go w starej części cmentarza.W międzyczasie  bowiem cmentarz był poszerzany w kierunku do łąk i do Neru.Kiedyś ,ktoś na tym wyznaczonym miejscu na cmentarz wysypał zbrylone ,nieprzydatne worki z cementem.Ojciec sobie to zapamiętał  i prosił" tylko nie pochowaj  mnie tu, bo tu nie jest cmentarz,tylko cementarz."Oczywiści prośba jego została spełniona w stosownym czasie oczywiście.
Tak oto ,ta ul .Rudzka właściwie prowadziła,we wszystkie istotne miejsca.Wczoraj wspominałam jak to chodziło się do szkoły po szynach.Dziś dodatkowo wyjaśniam.Było to nieprawidłowe  oczywiści ,ale nie tak niebezpieczne jakby się obecnie wydawało. Albowiem  -  no właśnie, albowiem szyny tramwajowe nie były usytuowane w jezdni.Jezdnia  była oddzielnie,a szyny na podkładach z drewna,które często wymieniano  bo butwiały leżały bezpośrednio na ziemi.A co do ruchu na jezdni,bo,że tramwaj dzwonił wspominałam wczoraj,ależ to nie był ruch.Samochód jeden na dobę [może] a częściej bryczki zaprzężone w konie,ale niewielu na to było stać.Spotkać  też   można  było  furgony z pieczywem i czasem ,wiosną beczkowozy wybierajace z miejscowych szamb nieczystości,ale te beczkowozy były całe drewniane,łącznie z wozem.no tylko koń nie był drewniwny.Ale to mialo miejsce bardzo rzadko,więc i jezdnia była bezpieczna.Albo łakami,albo,ulicą szło sie na odpust do Kościoła pod wezwamiem Św.Józefa,zatem miało to miejsce wiosną.a tam,ruch i gwar i piłeczki na gumkach z trocinami w środku i stoły z fantami.I kto miał szczęscie wygrywał ,kręcąć piórkiem.I tylko słyszało się:"kto ma żonę,kręci w jedną stronę a kto nie ma żony,kręci w obie strony.Moim marzeniem był ,niedostepny bo na szczycie fantów duży gipsowy pies.To było nieosiągalne.Raz jednak mojemu koledze sie udało i bardzo dumny kroczył z tym fantem do domu ,tylko niestety  z za oplotkow wpadł na niego pies  i ten gipsowy mu sie wyślizgnął i było po psie.............oczywiście tym gipsowym.I tak oto żywy pies pokonał jakby na to nie patrzył rywala,tyle tylko,że gipsowego.



No  - byłoby jeszcze więcej do napisania,ale coś mi fiksuje laptop.Muszę się za niego wziąc...........oj będzie biedny ,bo ze mną nie ma żartów.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz