środa, 8 kwietnia 2015
A onegdaj bywało tak:.Jak tylko woda w Nerze opadła ,bo wiosennych topnieniach śniegu i się ogrzała całą rodziną ,w dni wolne od pracy szło się na łąki.Bo latem to już nie na łąki ,a nad staw Stefańskiego O tam to dopiero była woda i obawy rodziców byśmy się nie utopili.W Nerze byłoby to raczej trudne.Przeważnie w dzień wolny od pracy już od rana gdy była ładna pogoda moi ,rodzice brat i siostra z mężem i dziećmi w moim wieku,bo siostra była starsza ode mnie o 19 lat,zatem chowałam się z jej dziećmi,z Marysią i Wojtkiem .Oczywiście na cały dzień brano dużo jedzenia i potem na miejscu siostra robiła z tego kanapki ,które na powietrzu bardzo smakowały Do tego dużo kompotu z rabarbaru,bardzo dużo,Jedynie mój szwagier nie lubił kompoty,więc zabierał ze sobą piwo jasne.Było ono konfekcjonowane w zielonych butelkach, a ciemne piwo w brązowych.Jakie to proste prawda ?Nic nie pomyliło się przy sprzedaży.Jedynie oba piwa miały żółte nalepki owalnego kształtu z wizerunkiem Posejdona.Czemu ,do dziś nie wiem.Butelki były szklane oczywiście i wielorazowego użytku,bo miały białe porcelanowe korki z gumką i zamykane były na sprężynkę.Po otworzeniu nie potrzeba było szukać "gdzie ten korek"?,bo on zawsze przy butelce był.O ! ja też wolałam piwo jak kompot ale byłam dobrze pilnowana.Na trawie w naszym obozowisku był duży pled i serwetka rozkładana do jedzenia . Serwetka była zawsze ta sama.Była w biało czerwoną kratę,z tym ,że na białej kratce,były wyhaftowane czerwone kwiatki,a na czerwonej białe kwiatki.Bardzo mi się podobała i nie wiem co potem się z nią stało?Na łąki przybywaliśmy przeważnie razem z krowami.Pasły się nieopodal,za naszymi plecami ,bo też za naszymi plecami,była wieś Chocianowice ,na którą mieszkańcy mówili Choćki .Krowy ,ze wsi na łąki miały kilka metrów,ale były pasione przeważnie przez dzieci ,z wyjątkiem czterech krów,które miały bardzo nietypowego pastuszka.To był kogut.On prowadził,on naganiał i on przyprowadzał do obory.I tak gdzieś kolo południa krów nie było ,a ze wsi niósł się zapach mleka.A od jezdni z bazaltową kostką prowadzącą do Pabianic ,a dalej do Wrocławia dochodził stukot kół drewnianych,na drewnianych obręczach i zrobiło się sennie i trzeba było coś wymyślić . No i się wymyśliło.Do pustej butelki po piwie nałapaliśmy [ my dzieci ],małych rybek,co nie było trudne,bo było ich bez liku.Jak pisałam któregoś dnia ,zwano je źgajkami ,ale chyba były to kiełbiki?.Sprytnie podsunęliśmy butelkę amatorowi piwa tj mojemu szwagrowi.Nie trzeba było długo czekać,jak przechylił ją i o mało się nie udławił rybkami.O tym jaka była potem awantura nie wspomnę.Tego dnia majówka skończyła się wcześniej , a każda następna rozpoczynała reprymendą na temat co nam wolno ,a co nie,zupełnie jak byśmy tego nie wiedzieli.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz