środa, 15 października 2014

Jak  się ma  sporo lat ,tak jak ja to często występują skojarzenia.Na porannym spacerze z psem zauważyłam bujnie rosnące jak wiosną pokrzywy i zastanawiałam sie  nad tym czy nie zerwać wierzchołków ,tak jak to  robię w maju .Kilka dni kuracji pokrzywowej  nadzwyczajnie  stawia na nogi.Kto tego nie doświadczył nie ma pojęcia .Ja budzę się po zimie i nabieram sił dopiero po takiej kuracji.Kilka wierzchołków  pokrzywowych,myje i miksuje by uzyskać formę płynną.Nie da się ukryć,że jest to okropieństwo i żadne słodzenia ,nawet miodem nie są w stanie  tego zmienić.Jest tylko jedno lekarstwo.Zaraz po przełknięciu popić czerwonym półwytrawnym  lub wytrawnym winem.Też bardzo zdrowe,bo niszczy w naszym organiżmie  utleniacze,które to utleniają czyli likwidują komórki z których jesteśmy zbudowani.Utleniacze działają tak jak rdza  na metal.Kończyłam  właśnie trzytygodniową kurację,gdy spotkałam na klatce schodowej sąsiadkę,a ta stwierdziła " ty od rana pachniesz alkoholem" odparłam " no wiesz jak pić to cały dzień".ale wracając do pokrzyw .W czasie okupacji hitlerowskiej Polacy mający dzieci otrzymywali na kartki pończochy dla nich.Było to 5 lub więcej METRÓW POŃCZOCHY.Cięło sie to na odpowiednią długość i "na okrętkę" zszywało stopę.O jakież  było okropne,gryzące,drapiące i zupełnie nie rozciągliwe.Aż nastąpił kres tych pończoch bo ostatnie 2 m.lub więcej zostało zużyte na przywiązanie mnie do wózka w którym były zapakowane w kilka ubrań dzieci mojej siostry.Ja szłam pierwsza z krzyżem w rękach i ciągnęłam ten wózek,a było to 18 ego stycznia 45 r.Szliśmy do schronu za pozwoleniem pewnego Niemca,do jego schronu ,który znajdował sie pod jego pałacykiem z szarej cegły.Po wojnie była tam szkoła.Ten schron to piwnice pełne jabłek co mi odpowiadało bardzo a Niemcowi było wszystko jedno.Nagle stał się bardzo przyjacielski dla Polaków i z moim szwagrem popili nieco i poszli strzelać [tzn.Niemiec strzelał] na taras .Za kilka chwil słychać było od tamtej strony [wkraczały już wojska Rosyjskie] piękną kanonadę z karabinu maszynowego.Na szczęście nie celną.Nastał świt.Ani śladu człowieka na ulicy.Świat jakby przyczajony.Wyszliśmy z ojcem już bez wózka [reszta rodziny pozostała w schronie] Szliśmy do domu bo tam został pies Mucek i 5 kur ,które dostały w łeb i gotowały się na piecu powoli bo na brykietach.Kto teraz zna brykiety?,to prasowany miał węglowy.Palił sie bardzo wolno.Po drodze[około 400 m spotkaliśmy Niemca na słupie ,ale glową w dół bo słup"dostał przez środek" i się złamał.Był w mundurze,lecz bez butów.Przeokropnie wyglądały blade stopy,rozwiane włosy i przymarżniete do  drewna także blade dłonie.Nieopodal w okopie drugi  Niemiec z łyżeczka w dłoni i słoikiem z jakąś konfiturą.Zginął od strzału w tył głowy.Nie ochronił go hełm bo się najprawdopodobniej pochylił nad słoikiem.W domu pies popatrzył na nas z wyrzutem,jakby chciał powiedzieć " gdzieście się szwendali całą noc"?.Kury na piecu akurat "doszły" I taki to był moj pierwszy dzień wolności.Ranek był cichy i nadchodziła odwilż.Zaczął sie zupełnie inny,absolutnie inny czas i już nigdy nie założyłam pończoch z pokrzyw.A pałacyk ze schronem wciąż stoi przy ul Ciechocińskiej .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz