poniedziałek, 22 grudnia 2014

A bywało tak.Ja byłam zatrudniona cały czas przy mieleniu przez maszynkę,pasztetu,maku Żadnej "gotowizny" nie było np mak w puszce,zresztą na tyle na ile poznałam moją mamę nie wchodziłoby to w rachubę...............bo...."nie wiadomo co tam jest zmielone,a czy mak był niebieski,a czy dobrze sparzony itd,itd."O tej porze też przygotowywane były już ryby.Smażone karpie układane porcjami w specjalnym naczyniu [o grubym dnie i bokach] zwanym kastrolką.Warstwa po warstwie przełożone odrobina masła i  natką pietruszki i wyniesione naczynie zostało gdzie?..................oczywiście do schowka pod schodami,a tam było zimno,oj zimno,bo też i na dworze było  zimno.A w Wigilie odgrzewany był w piekarniku.Gotowano też w moim domu karpia w galarecie jak ojciec mówił " z naleciałościami Żydowskimi" bo na lekko słodko.Musiało w galarecie być dużo marchwi,pietruszki i cebuli.To zresztą moja ulubiona potrawa Wigilijna.Wiem,że niewielu Polaków ją jada. Ale w początkowych latach powojennych nie było ryb morskich,natomiast pod dostatkiem i nie tak drogie jak teraz sandacze i szczupaki I z myślą o nich był  garnek o podłużnym kształcie ,do gotowania ryby w całości,no i gotowano a potem..............to znowu była moja praca..............należało obrać ją [tę rybę] z ości i zmielić w maszynce i także zmielić kawałek namoczonej w mleku i odciśniętej chałki. Oczywiście do tego garść drobniusieńko pokrojonej cebulki sól do smaku i gałka muszkatołowa .Po wyrobieniu nakładało się ten farsz do lnianego woreczka i gotowało w małej ilosci wody z włoszczyzną około pół godziny.Po tym czasie woreczek wyjmowano obciążano deseczka i naczyniem z wodą do wystudzenia.Aha.dodawano też do farszu jajo ,lub dwa.Po ostudzeniu zostało pokrojone w grube plastry i ułożone na półmisku i zalane wodą w której sie gotowało,do której dodano żelatyny.To tyle na dziś  i już idę do kuchni.Wszystkim życzę udanych potraw.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz