środa, 24 grudnia 2014

Onegdaj bywało tak : do kolacji siadaliśmy około 18-ej Stół nakryty był obrusem grubym lnianym,dodatkowo obciążały go solidne i długie frędzle [teraz nie wiem czemu nie ma obrusów z frędzlami] haftowany był przez moją mamę w piękne ,kolorowe choinki i bombki,a na samym środku opłatek na talerzu ,też wyhaftowany. Można powiedzieć obrus okolicznościowy,a nad stołem żyrandol w kształcie  dużego koła zawieszony na łańcuchach  i 9 lampek w kształcie świeczek i żarówki przykryte kapelusikami różowymi ,dawały ciepłe światło.Na co dzień paliły się tylko cztery............ ale w taki dzień wszystkie.Ale mycie tych klosików oczywiście obowiązkowo przed świętami  ..........to była udręka..............ale za to jak pięknie i czysto świeciły po myciu.W ogóle to jakoś w tamtych czasach nie było tyle punktowych świateł co teraz.Owszem punktowe były na szafkach przy łóżkach.Pamiętam jak kiedyś po zgaszeniu już prawie zasypiałam gdy nagle ktoś pstryk,zapala moją lampkę............a to mój braciszek Stach.Patrzę jednym okiem o co chodzi,a on wygładza różki banknotów 100 zł. i chowa do portfela........t.ak ,tak u Stacha wszystko musiało być równiutkie.Potem juz do tego pstrykania przywykłam bo,zdarzało sie czesto oj zdarzało.W wieczór Wigilijny wszystkie potrawy wędrowały na stół ,a było tego ,oj było.Można wreszcie pojeść skonstatował ojciec ,ale natychmiast przypomniała mu mama o obowiązku dzielenia opłatka,a ja czekalam na koniec kolacji ............jaki też prezent otrzymam.Pamietam jeden,to kredki Czeskiej firmy Kochinor....................ależ się cieszyłam.A czy wiecie ,że mam je do dziś.Takie to były jeszcze normalne Wigilie ,ale to lata 45,46 i może jeszcze z rok lub dwa a potem...................... a potem przyszedł czas gdy zabrano mi to co istotne i nie wiem kogo powinnam zaskarżyć teraz za zabrane mi dzieciństwo.?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz