sobota, 25 sierpnia 2018

Postępowałam z nimi wg. przepisu,bardzo starego,ponad 100 letniego przepisu.Otóż ,wytarłam je w suchą ściereczkę,choć przepis sugerował,by w serwetę,ale lata biegły i z czasem po prostu je przepłukiwałam na sicie i wysypywałam na jednorazowe ,potrójnie złożone ręczniki ,by obeschły.Po tym przełożyłam do naczynia przesypując je solą w  niemałej ilości ,bo 6 lub 7 łyżek na 1 kg, korniszonów.Następne 3 dni ,to tylko potrząsanie naczyniem,by te co były na spodzie znalazły się na wierzchu.I choć przepis tego nie sugerował ,także po pewnym czasie go zmodernizowałam  i zagotowałam wodę ,pół na pół z octem i przez trzy kolejne dni zalewałam nią korniszony,zlewałam i po zagotowaniu ponownie zalewałam ,a w przepisie octu było znacznie więcej.Ostatnie zalanie wrzącym octem z wodą i cukrem i przyprawami miało miejsce po tygodniu ,lub prawie po tygodniu.Takie korniszony mogły stać i stać i nic się z nimi nie działo.Opakowanie obojętne.W moim domu rodzinnym był to garnek kamienny owiązany lnianą szmatką.Zakradałam sie do nich ,a szczególnie smakowały mi ,gdy chorowałam na anginę.Wtedy tę chorobę leczyło się Sulfatiazolem.Mój ojciec n ie lubił leków farmakologicznych i zanim mi je podał ,godził sie bym pojadła korniszonów.I wiecie co ?Już następnego dnia tabletki były niepotrzebne.
A czy wiecie kto to pierwszy wprowadził do  konsumpcji  korniszony i dla czego ?
To nasi starsi bracia w wierze,[ nie lubię Żydzi] ,zatem  niech tak będzie.........................

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz