poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Z woli okupanta rodzina moja została wysiedlona na dalekie peryferie Rudy Pabianickiej do małego domku bez jakichkolwiek wygód....................ale o czym ja pisze ? cóż to znaczyło wtedy - wygody ? wygody to by się udało przeżyć.W tej samej okolicy stały także solidne domy w których mieszkali Niemcy.W ich ogrodach  rosły piękne kwiaty,pnące róże  i szlachetne drzewa owocowe.Był to z pewnością rok 43,lub 44,ale raczej ten drugi kiedy dowiedziałam sie,że jest taki pyszny owoc i nazywa się gruszka ,bo do tego czasu gruszki to były małe,maciupkie ,okrągłe cierpkie i twarde ulęgałki ,zwane tam pierdziołkami.Zbierało się je z drzew rosnących w szczerym polu ,bo posadzone były w celu wyznaczenia granicy.Do jedzenia nadawały się dopiero po ulęgnięciu ,to jest po dłuższym leżeniu ,a  kto chciał je mieć ulęgnięte szybciej  to wysypywał je na blachę do pieczenia ciasta i kład na dachu komórek w podwórzu lub podgrzewał w piekarniku.?  Stawały się brązowe i smaczne jak rodzynki,ale.......................ale to nie te które poznałam bo spadły z drzew za płotem Millera,lub Albrechta.Trzeba było jednak uważać bo gospodarze zbierali także  te  z za płotu.Zatem udawaliśmy,że gramy w chowanego ,a przy okazji padało się na leżącą gruszkę i po prostu ją kradło.Ależ  była pyszna.Nie szkodzi,że twarda,kto by wtedy czekał aż zmięknie.To były grusze odmiany Faworytka.
Takie  też grusze rosną przy ul Kasprzaka 69.zatem na przeciw moich okien i ponieważ większość już dojrzała,to leżą smutno na trawniku i chodniku,amatorów na nie brak.Pozwolicie Drodzy  Czytelnicy ,że w obliczu  moich doświadczeń nie skomentuje tego.
I proszę nie tłumaczyć mi przypadkiem,że przecież rosną przy ulicy,zatem szkodliwe spaliny z silników itd.itd. Bo.........................

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz