sobota, 11 lipca 2015

Było to u Marylki,mojej serdecznej koleżanki z lat bardzo dziecięcych................klasy ,trzeciej,czwartej,szkoły podstawowej ,zwanej wówczas powszechną.Jednego lata przyjechała do niej babcia z Elbląga i była ,aż do jesieni.Gotowała ,sprzątała i prała ,choć była już w  sędziwym wieku.Cieszyła się bo dwie córki miała pod jednym dachem.Robiła dużo przetworów o czym napiszę oddzielnie i miała jeszcze syna mieszkającego pod Łodzią.Raz na jakąś niedziele zaproszony został i on na obiad wraz z całą rodziną.Późnym popołudniem i ja tam dotarłam jak cała,bardzo liczna rodzina siedział na dworze pod drzewem ,przy stole nakrytym ceratą i czekała aż ostygnie kompot z wiśni.Bo był to wiśniowy czas.Wnuczki ze strony syna uwijały się i przynosiły szklanki i nalewały kompot.Cisza "wisiała sobie niewinnie"...............gdy nagle ktoś parsknął śmiechem...............bo w jednej szklance "szczerzyły się zęby",po prostu zęby.No kompot już nikomu nie smakował  ,a zęby były własnością babci,która je schowała do szklanki i wlała wody i postawiła głęboko w kredensie ,ale że szklanek potrzeba było dużo "poszła "i ta z zębami.A na usprawiedliwienie babci jest to,że wówczas  niechętnie starsi ludzie chodzili z protezami w buzi.Oj ! chyba wiele im brakowało do teraźniejszych.W każdym roku w "wiśniowy" czas przypominam sobie o tym.

Chyba odrobiłam wczorajszą nieobecność.Tak myślę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz