JAK TO ONEGDAJ BYWAŁO ? C D.Wracając do szynki to kupowało się ją surową i przez 5,lub 6 tygodni marynowano ją w soli, saletrze z dodatkiem "korzeni"Leżała w ogromnym kamiennym garnku w schowku pod schodami,tam na posadzce ,która mi się bardzo podobała ,bo była czerwonego koloru było jej chłodno.Co kilka dni obracano ją na "drugi bok".Wyobrażacie sobie jak pięknie i długo dojrzewała?,jaka zatem był smaczna.Ale,ale to nie koniec.Tak gdzieś w połowie Wielkiego Tygodnia ojciec ją wędził .W ogródku bowiem była beczka służąca do tego.Trwało to kila godzin.A po dwu dniach następowało gotowanie w ogromnym garnku ,a właściwie parzenie.Zagotować się nie miała prawa.Była tylko pokryta wodą.Parzono ją tyle godzin ile ważyła .Do wody też dodawano korzenie [ kumacie,co mam na myśli?]Także w wodzie było tyle cebul ile ważyła.Moja mama twierdziła,że to wg. przepisu Królowej Angielskiej.Przepraszam Waszą Wysokość,jeżeli to nieprawda.
Im bliżej świąt tym więcej pracy........................oj,było jej było,ale po takim poście?..............mięsiwo,mięsiwo mięsiwo,ale o tym już nie dziś.Zbytnio zebrało mi się na wspominki.,
Nie,Działkowcy,nie zapomniałam o Was.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz