Pierwsza połowa lat 40-tych ubiegłego wieku.W Polsce okupacja hitlerowska ,ciemna noc okupacji i w przenośni i dosłownie.Każdy zmierzch zwiastował ciemność ,aż do świtu.Lampy uliczne nie świeciły .Okna w domach musiały być zasłonięte specjalnymi roletami z czarnego papieru,a niechby nie były,to sprawdzający codziennie to żandarm,dałby się we znaki.
Aby człowiek nie wpadł na człowieka w klapie wpięte były specjalne,fosforyzujące guziki.
Ojciec mój wracał z tzw, luftszucu ,to jest dyżuru w czasie którego miał obowiązek kontrolować niebo,czy przypadkiem nie pojawił się na nim jakiś samolot.Zaciemnienie z resztą także służyło temu,by ewentualnie zmylić samoloty wroga,by pilot się,nie domyślił ,ze leci nad miastem,bo świadczą o tym światła.
Ojciec wracał późnym wieczorem,zatem było bardzo ciemno.Brnął w błocie,bo w takich ciemnościach łatwo było zboczyć z drogi.Była jesień,wiec na butach miał kalosze.Ludzie starsi,jak ja znają kalosze.To coś co nakładało się na skórzane obuwie by je ochronić od błota.
Ale własnie wtedy błoto było maksymalne,maksymalne do tego stopnia,że w pewnym momencie ojciec poczuł ,że utopił się w nim prawy kalosz. Pomyślał zatem ,co mi po jednym kaloszu i w związku z tym zdjął lewy i wyrzucił w błoto , poirytowany.Gdy wrócił do domu to stwierdził,że ma jeden kalosz i to był prawy !
No tak ! a miało być o :........................
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz