poniedziałek, 9 lutego 2015

Jak pisałam  wcześniej z Rudy Pabianickiej do Łodzi, [tak się mówiło choć to też Łódź  ] dojeżdżało się tramwajem podmiejskim.One miały inną Dyrekcję i  nic  wspólnego z miejskimi.Nawet nazwa była zupełnie inna :"Łódzkie Wąskotorowe Elektryczne Koleje Dojazdowe".Pierwszy wagon był tak długi jak obecny "przegubowiec".Zawsze zastanawiałam się jak on potrafi skręcić i zmieścić się wszystkimi kołami na szynach.A właśnie skręcał jadąc z Tuszyna i Rzgowa.To było sporo kilometrów.W tym pierwszym wagonie siedzenia [ławki eleganckie drewniane] z listewek jak dzisiejsza boazeria ,świeciły się od lakieru i przykręcone były ładnymi błyszczącymi śrubkami,które tak mi się podobały ,ze kombinowałam jakby  choć jedną odkręcić.Co powiedział ojciec na te moje zamysły  ,nie wspomnę.Trzy dni trwała edukacja:"co to jest kradzież" i to z firmy w której  pracował jako  główny buchalter [księgowy] .Skończyło się na tym ,że z pobliskiej zajezdni przyniósł mim kila śrubek,ale takie piękne tak złote i tak błyszczące nie były.Mama zaś naśmiewała się jak to rozliczy i czy bilans będzie na zero?Ale nie o tym miałam pisać.Miałam pisać o tym jak to kiedyś wsiadając z ojcem właśnie do podmiejskiego tramwaju jadącego z Tuszyna do Łodzi w tym pierwszym wagonie trwała dyskusja nad nieszczęśliwym dzieckiem,które tak skutecznie naciągnęło sobie nocnik na główkę,że nijak nie szło go zdjąć.Nocnik zakrywał w połowie wystraszone oczy dziecka ,a jego ojciec poinformował,że jedzie z tym problemem do lekarza.Na co mój ojciec poradził by wracał do Tuszyna ,bo tam łatwiej spotkać kowala jak w Łodzi.A tu nie lekarz jest potrzebny ,tylko kowal,co przetnie obręcz.Jak to się skończyło nie wiem,bo my wysiedliśmy na 3  przystanku,tam gdzie grób pierwszego Polskiego żołnierza poległego we wrześniu 39 roku na naszym  terenie.Lubiłam tam postać i zawsze obiecywałam sobie że jak dorosnę ,to przyjadę tu sama,czego oczywiście nie spełniłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz