sobota, 14 lutego 2015
Onegdaj bywało tak.Zaraz po zakończeniu wojny po pierwszej wiośnie przyszło lato.Wszystkie lokale w kamienicy już były zamieszkałe.Wielu lokatorów przybyło z okolicznych wsi i kontakt z rodziną pozostawioną tam nie ustawał.Zatem plony owoców przywozili w celu przerobienia na kompoty ,dżemy i konfitury.W ciepłe słoneczne dni podwórko wyglądało jak przetwórnia owoców.Pamiętam sąsiadki siedzące na [ jedne mówiły zydlach inne na ryczkach a jeszcze inne na stołeczkach] i obierały lub drylowały owoce A nawet smażono je też na podwórku na prymusach.Prymus to taka maszynka na naftę.Zatem w zależności od przetwarzanych owoców pachniało,albo truskawkami ,albo wiśniami,albo malinami.Moja mama pomimo że pracowała ,także sporządzała dżemy ,soki,galaretki,wina nalewki,Tylko to wszystko było robione po południu.Oczywiście nie obyło się bez mojej pomocy,a czasem miałam zadane jak lekcję "gdy wrócisz ze szkoły to weź się za obieranie porzeczek"Popatrzyłam na ogromną miskę pełną owocu i płakać mi się chciało bo wczoraj umówiłam się z koleżankami na podwórku,na skakanie przez gumę.Ale z tymi porzeczkami to wiąże się taka historia Przyniosła je kobieta,która uprawiała sadzik,a może nawet sad.Była wdową i mieszkała z synem i synową.Żyła ,ze sprzedanych owoców.Zaopatrywała nas we wszystkie od truskawek począwszy,na późnych jabłkach i gruszkach skończywszy.Kiedyś przyszła zapłakana. Jej syn jedyny się powiesił i to czego ja wówczas nie mogłam zrozumieć,na klamce od drzwi.Drążyłam temat,aż ojciec zapytał,"Wiesz co ,może urządzimy wizje lokalną"?Zostałam zawstydzona i już nic więcej nie pytałam ale jeszcze długo po okolicy krążyła wersja ,że teściowa z synowa nie mogły żyć w zgodzie i ,że syn i mąż był miedzy młotem a kowadłem i tego po prostu nie wytrzymał psychicznie.A jakie i dla czego robiono przetwory w moim domu już za moment
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz