poniedziałek, 27 czerwca 2016

Spełniając prośbę p. Bożeny ..........."JAK TO ONEGDAJ BYWAŁO"?
Załóżmy,że jest niedzielny poranek roku np.1948 i jest ciepło i słonecznie,tak jak wczoraj.Już od 7 rano mama chodziła po domu i śpiewała .........."kiedy ranne wstają zorze..................." i wtedy zawsze ojciec się wtrącał z następująca wagą............. " ktoś postrzelił te zorze,że zostały ranne?"Ranne to może być np.jakie zwierze ,a zorze , są poranne ............" I jak tu spać ,skoro już  taka dyskusja rodzinna się toczy ?Dziś jednak , dopiero doceniam taki sposób budzenia bez względu na to jakie te zorz właściwie miały być. Bo zawsze budziły mnie te ranne zorze i myślę że to o wiele lepszy i łagodniejszy sposób " przejścia" z nocy w dzień.A budziki pozostawiają ślad pod postacią  nerwowości,depresji,stanów lękowych itp..Ale ,niestety "to se ne wraci". jak mówią południowi sąsiedzi.............a szkoda,bo z pewnością byłoby mniej osób znerwicowanych.A wtedy........? Wtedy pobudka była łagodniejsza, a i .wstawanie wolniejsze .Skoro -niedziela to znaczy,że wczoraj była kąpiel.Zawsze była w sobotę , a to i tak często jak na tamte czasy,bo należało  przed tym  nagrzać co najmniej 3,4 kotły wody.Kocioł,to taka ogromna gruba rura  pod którą było palenisko usytuowana w łazience ,przy wannie.Najszybciej taki kocioł nagrzewał się po spalonym drewnie.I tak stopniowo ,po kolei,cała rodzina rozpoczynając od osoby najmłodszej,tj ode mnie zmywała całotygodniowy bród.W międzyczasie było tylko mycie w zimnej wodzie.Bardzo lubiłam soboty ,bo potem zawsze po kąpieli dostawałam czystą koszulę nocną flanelową ozdobioną koroneczkami ,szytą na miarę bo innych nie było.Mniej lubiłam koroneczki które takie miękkie i przyjazne człowiekowi  nie były. A w niedzielę już tylko  zimna woda i ubranie się do kościoła.I tu problem,bo moje ubieranie musiało trochę potrwać.Przebierana byłam bowiem za  Krakowiankę w halki,spódniczkę  fartuszek ,bluzeczkę i pluszowy czarny serdaczek z naszywanymi cekinami i od ramion powiewały kolorowe wstążki  i kilka sznurów korali,takich delikatnych jak maleńkie bombki choinkowe.Trzeba było się z nimi ostrożnie obchodzić by  nie potłuc.A to wszystko,to taka przedwojenna  przebieranka,którą moja mama dostała w prezencie od koleżanki,która to przed wojna ten strój nosiła i  z którego,po prostu wyrosła.Nie lubiłam go ,a to z jednej przyczyny,że pachniał  obcym domem.Ciągle i ustawicznie  ten zapach czułam.Ojciec często stawał w mojej obronie widząc jak sztywnieje po założeniu stroju.Pytał mamy "To  my teraz mieszkamy w Krakowie?,Bo ja jakoś  przeprowadzi nie zauważyłem.Bo jeżeli  jednak mieszkamy w Łodzi ,to skąd ta krakowska manifestacja?"A,że  w domu rządziła mam ,nic te bunty ani jego ,ani moje nie dały...............aż po prosty ze stroju tego wyrosłam i co się z nim stało nie pamiętam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz