poniedziałek, 23 listopada 2015

A ONEGDAJ ,BYWAŁO TAK............... w smutne jesienne dni ,ciepło ubrani chodziłyśmy do Walusia.Czasem - jak go nie było siadałyśmy na progu i czekały ,lub ,obrywałyśmy resztki winogrona z krzewu,który rósł przy wejściu.Było już całkiem suche ,jak rodzynki,tylko pestki miało duże i twarde.Waluś umyślnie część zostawiał ,dla ptaków,toteż było tam ich sporo.Tych ptaków których teraz prawie się nie spotyka ,wróbli sikor i innych małych mniej znanych.Dla nich też w końcu ogrodu ustawiał na zimę snopek żyta z ziarnami.Jaki też tam zawsze był rwetes ,jaki bój o pokarm.A jak wszystko zjadły stawiał nowy snopek.To był bardzo dobry człowiek.Niewyobrażalnie dobry.Na wszystko i dla wszystkich miał czas.Gdy czekałyśmy na schodkach i nadchodził ,to zawsze witał nas tak:"o..........moje sikoreczki już na mnie czekają".Najpierw rozpalał w piecu .Po godzinie już było bardzo ciepło,a potem coś pitrasił dla siebie i dla nas.Np "orzechowe ziemniaki" tak je nazywał.To te ,które w dużym garnku  ugotowane dla kur stały pod schodami prowadzącymi na werandę.Ale może nie wszyscy wiedzą co to weranda?O ! w tamtych czasach prawie wszystkie domki miały werandy.To takie oszklone od połowy wejście.Czasem,tak jak u Walusia,kolorowymi jak witraże szybkami.Część dolna był drewnem.Weranda spełniała podwójne zadanie.Ocieplała wejście do domu, i była wyśmienitą lodówką.Trzymano tam różne artykuły spożywcze za wyjątkiem ziemniaków,bo jakby zmarzły,to byłyby słodkie,a takich nikt nie lubił - no może tylko kury.Te malutkie ugotowane ziemniaczki obierałyśmy ze skórki,to było nasze zadanie.Waluś potem je natłuszczał smalcem i układał  na blasze do ciasta.Wkładał do dobrze nagrzanego piekarnika i po 20,30 minutach robiły się rumiane,a w środku wciąż pulchne.Wszyscy jedliśmy je ze smakiem.Czasem do tych "ziemniaczków orzeszków" były jeszcze,też wcześniej ugotowane buraki.One po wydrążeniu środków i wsypanym tam cukrze piekły się na oddzielnej blasze.Prawie zawsze do popicia był kompot z suszonych owoców,które Waluś suszył sam.Miał duży strych i tam latem rozkładał na papierze pakowym pokrojone jabłka ,gruszki i śliwki.Potem wieszał je na tym strychu w płóciennych woreczkach przy kominie.I tam przy kominie wisiała też zawsze słonina.Gruba,na szerokość dłoni,obficie posolona.Na tym kominie było bardzo dużo haczyków do wieszania różnych rzeczy.Inne wieszano latem,a inne w zimie.Latem np,pierzynę kożuch i inne zimowe okrycia, a zimą to co od ciepłego komina powinno otrzymać porcję wyższej temperatury,ot choćby te suszone owoce ,czy słonina.A ta słonina służyła do okrasy ,ale jak powisiała dłużej ,jakaż buła wyśmienita, surowa ,do chleba.Dziś takiej o takim smaku się nie uzyska,że nie wspomnę o jej grubości.Waluś pomagał wszystkim.Kiedyś pomagał pewnej osobie w zrywaniu czarnej porzeczki.Przyszły tak jeszcze inne kobiety do zbierania ...................i co z tego wynikło ,o tym już nie dziś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz