czwartek, 26 listopada 2015

Czas upływał ,Waluś jakoś się "pozbierał".Już nawet uśmiechał się czasem i gościł nas. Zimą często robił  placki makowe.Ponieważ miał kury ,to także miał jaja,a w ogródku,wiosną posypywał mak,gdzie popadło,bo to podobno wróży dobre urodzaje.Wyrastały makówki i wcale nie było ich tak mało.I to nasze zadanie,by z tych makówek wysypać mak.Zagniatał ciasto jak na makaron, z jajami co to miały pomarańczowe ,słoneczne żółtka.Do niego dodawał mak.Rozwałkowywał i piekł cienkie placki na wierzchu na piecu.Nie mogłyśmy się doczekać aż się upieką.Często były we wzorek fajerkowy. Podobne do dzisiejszej macy,tyle,że z makiem.A dla młodych czytelników,wyjaśnienie :fajerki to takie krążki z których składał się między innymi wierzch kuchennego pieca.To,po zdjęciu ich dokładało się przez powstały otwór  opał.I tak to spędzało się czas po lekcjach,po szkole ,bo tamtędy prowadziła droga ze szkoły do domu.Czasem moja mama,ale to bardzo czasem odwiedzała nas i przynosiła jakąś zupę dla wszystkich,w takim garnku,których teraz nie ma.Miały kształt zwężający się ku dołowi i właśnie po zdjęciu iluś fajerek wstawiało się garnek ,czasem  nawet do jego jednej trzeciej w głąb ,do pieca.Zawsze też jego boki były brudne od sadzy,po prostu czarne i należało z takim garnkiem wyjść na dwór i wyszorować go tartą cegłą. Proszek ceglany był w walce z okopceniem bardzo skuteczny,na co pewna sąsiadka Walusia mówiła,że garnek jest umurzony.No cóż skojarzenia bywają różne.Ale ja właśnie chciałam napisać o prośbie jaką wystosował Waluś  do mojej mamy".Jak mi pani  nie pomoże ,to kto"?

I o tym za moment.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz