Zatem zaczynam od tematu lżejszego kalibru.Polewka onegdaj to była zupa z piwa o żółtek jaj i miodu słodka, kaloryczna i ciężka ,ale musiał ja przełknąć konkurent starający się o rękę dziewczyny.I co dziwne w niektórych rejonach Polski przyrządzał ją ojciec.Ale czarna polewka - o to coś zupełnie innego ,a właściwie nie,bo to , to samo tylko zaczernione sadzami z pieca w których pieczono chleb.Pamiętam jak na początku lat 50 ych w pewnej podkieleckiej wsi obserwowałam pieczenie chleba.Ciasto zarabiano w dzieży.To taka ogromna,drewniana z zagłębieniem podłużna jak wanienka misa.W niej zawsze pozostawiano kawałek poprzedniego ciasta, by po rozrobieniu spowodował rośniecie nowego.Takie suche drożdże.Wyrabiano to ciasto długo, O! długo.Palono w piecu dużych rozmiarów drewnem .Tak długo aż cały piec się dobrze nagrzał.Gdy spaliła się ustalona porcja drewna ,to popiół po nim wygarniano pumietłem.Pumietło to był długi gruby kij z uwiązaną na końcu słomą.Tym łatwo się wygarniało i czyściło wnętrze.Potem wkładano tam uformowane bochenki.Tak pysznego chleba z tak chrupiącą skórką nigdy potem już nie jadłam.Ale wracając do naszej polewki.Czerniło się ją właśnie tą upaloną częściowo słomą wkładając do białej polewki,która robiła się czarna.To dopiero było nie do zjedzenia.Czarne,gorzkie z kawałkami słomy.a teraz?b,a teraz jest................."choć cizia za kiosek skrzyżujem oddechy".............to też z mojego wiersza podanego wcześniej.
No - dobrze,dobrze.Ja tu sobie gadu gadu ,a jakby powiedziały mój sąsiad działkowy Stefan........." "A tam Niemcy się zbroją a Ruskie już w lesie stoją".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz