poniedziałek, 2 lutego 2015

Onegdaj bywało tak.Jak już wspomniałam we wcześniejszych postach,artykuły chemiczne były bardzo mizernej wartości.To Niemcy ,są dobrzy " w te klocki",ale zaraz po wojnie gospodarka i przemysł ,zarówno Polski jak i Niemiecki praktycznie nie istniały".Dorywali się różni producenci i coś  drgnęło ,ale brakowało dobrych surowców i stąd ta farba do podłogi co schła dwa tygodnie i  a także rozmazujące się pomadki na ustach.Sprawdziłam oczywiście to osobiście,za co zostałam skrzyczana przez mamę i poinformowana,że pomadki robi się z karaluchowego tłuszczu.Ojciec obśmiał się  jak norka,bo wiedział ,że ta metoda nie zadziała na mnie,ale przypomniałam sobie lata okupacji,jak u mojej koleżanki pod stołem kuchennym stał kosz ,a w nim kura wysiadywała kurczęta,a inne kuru mojej koleżanki jej zazdrościły i składały jaja  po różnych kątach i usiłowały je wysiadywać ,a za to były zanurzane w  beczce z wodą "  by im przeszło" [ot  jak to człowiek  potrafi ingerować nawet w przyrost kurzy] .Ale co karaluchy mają do tego?.Oj ! mają,mają,bowiem mama mojej koleżanki czasem odstawiała ten kuchenny stół i podnosiła koszyk z kurą ,a ta robiła raban ,niesamowity.Pod  koszykiem ,jeden przy drugim siedziały karaluchy.Widocznie było im tam ciepło.Wchodziła w sam środek i rozdeptywała je.A na koniec nadmieniam ,że była boso.Ale wracając do chemii .Już  zaraz  po wojnie pokazywały się pasty do butów.Ale moi rodzice na nie mówili Gutalina,lub Globin.Bo tak zwały się firmy produkujące przedwojenne pasty.A z pastami przychodzi wspomnienie pewnego Rosyjskiego kapitana, który mieszkał u nas kila tygodni ,jak jeszcze front nie dotarł do Berlina.Był bardzo przystojny i inteligentny i [co dla mnie było istotne] ,miał szpilki z kolorowymi łebkami.Rozkładał mapę i umieszczał w niej te szpilki.Raz dwie mu "przestawiłam".Domyślił się i do mojego ojca powiedział:" nie tak daleko to jeszcze nie doszliśmy".Rozmowa z ojcem  nie sprawiała problemu bo ,pisałam już o tym,że maturę zdawał w języku rosyjskim w szkole też rosyjskiej o nazwie Aleksandrówka ,od imienia cara.A z resztą innej możliwości nie było bo byliśmy pod zaborem.ale myślę też,że znał ten język z domu jako ten pół Rosjanin.ale wracając do kapitana .Ciągle czyścił buty.Rozkładał gazety koło pieca w pokoju i pastował i polerował,tą Gutaliną lub Globinem.A dla czego przy piecu?,bo tam leżały gazety na podpałkę przyniesione ze schowka pod schodami,same niemieckie.Zostawione po byłych lokatorach.Czasem oglądał je dokładnie.Mnie chyba lubił,bo często zdejmował ze" słupka" [wysoki kwietnik na jedną doniczkę] roślinę i mnie tam sadzał i mówił "doczka maja" bo podobno miał córkę w moim wieku .jego żona była skrzypaczką i mieszkali w Leningradzie [teraz Petersburg] Aż raz wyczyścił buty w pośpiechu i odjechał .Obiecał,że jak nie zginie to odwiedzi nas w drodze powrotnej.Lecz to nie nastąpiło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz