czwartek, 28 maja 2015

Jak to onegdaj bywało?W trakcie mojej bytności ,w szkole,myślę o dzisiejszym dniu ,zadzwonił dzwonek,elektroniczny.Z klas ,majestatycznie  wyszły piękne kobiety,bo to szkoła średnia.A  w lat ach 50 - ątych pan woźny dzwonkiem "ręcznym" dzwonił i chodził po korytarzu,by z każdego miejsca było go słychać.A z klas wybiegały dziewczęta i chłopcy z ochotą zabawy,teraz, zaraz natychmiast.Zawsze jej nam było mało i nawet długa przerwa ,tzw śniadaniowa ,była za krotka,choć trwała 20 min.Ale należało obowiązkowo zejść  ,do piwnicy,bo tam była kuchnia i do kubków wlewano nam coś co było słodką wodą a mówiono na to herbata.I niech nikt nie myśli,że można było się z tego obowiązku wymignąć............o nie.Pani wychowawczyni sprawdzała czy kubki są pełne?Czasem udało się postawić pusty i udawać ,że właśnie się wypiło.Raz przez tę herbatę miałam zmniejszony stopień ze sprawowania ,bo zapytałam "a pani profesor,gdzie ma swoją herbatę,proszę nam pokazać"?.A najgorsze było to,że pytanie rozśmieszyło całą klasę".No i nagrabiłam sobie.Nie bez znaczenia będzie tu wspomnieć jakie to były kubki?Co ważne ,każdy miał swój aluminiowe lub polewane,i poobijane.Nosiło się je codziennie ,albo przypięte do tornistra,albo do teczki.Jednak teczki raczej były zabronione  bo deformowały kręgosłup.A jak wyglądały tamte przecież też nastoletnie "damy".Tym damom ",damowanie" nie było w głowie,bo co to za dama ,nawet 18 letnia w fartuszku z podszewkowego jedwabiu  z białym kołnierzykiem  z rypsu i do tego fartuch ten był zmarszczony gumami w pasie.Bo był uniwersalny.Musiał pasować na grubą i chudą.I niechby któraś przyszła do szkoły ,bez fartuszka?....................nie napiszę co  się wówczas  działo.Ale też nie ma się co dziwić, skoro nauczycielki też chodziły w fartuszkach,z tym że one miały zielone a my granatowe.W tych zaraz powojennych czasach chowało się pod nimi biedę.A na zewnątrz..............jak w Weselu Wyspiańskiego..........."ubrałem się w com ta miał."Ja przez wiele sezonów chodziłam w  płaszczu mojej mamy przedwojennym ,zielonego koloru,a ponieważ był po prawej stronie wypłowiały , nosiłam go po lewej,co wówczas nazywało się nicowaniem.I bardzo,ale to bardzo w modzie były pilotki,chyba z powodu niedawno zakończonej wojny.To dopiero było obrzydlistwo.Taki naleśnik z wiszącymi nausznikami.Królowały dwa kolor,brudny wiśniowy i zgniła zieleń.Szlam do szkoły ubrana w taką zieloną pilotkę,pod kolor płaszcza a jakże ,z tym tylko,że płaszcz,był nieco przydługi.Ale ciągle słyszałam " Nie szkodzi,podrośniesz i będzie dobry" A  mnie szkodziło oj szkodziło bo z tornistrem i wiszącym kubkiem do niego przypiętym,aluminiowym,poczerniałym w środku,wyglądałam jak "Dziewczynka z zapałkami" z bajki.ale żadnego  księcia nigdy nie spotkałam ,niestety.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz