piątek, 9 stycznia 2015

A bywało tak[oczywiście mam na myśli lata 40,te powojenne ,no i może początek 50,ątych. Na sklepach z wędlinami mięsem było napisane  Rzeźnik ,bo autentycznie była tam osoba ,która zabijała kupione żywe zwierzęta,a mięso przechowywano ..........tak,tak w lodówce.........ale proszę nie myśleć że w takiej jak teraz...........o nie.Była to szafa metalowa z podwójnymi ścianami.Między te ściany wkładano kawałki lodu i od wierzchu zamykano.Ten lód wozili ustawicznie handlarze,a złożony był na pryzmach i obsypany trocinami i piaskiem Co dwie doby zmieniano lód w "lodówkach".Z tych lodówek woda była odprowadzana na zewnątrz Natomiast wędliny były robione każdego [prawie dnia].Codziennie świeże.Poza krajaną i serdelkami i parówkami ,była jeszcze cytrynowa i podobna do niej krakowska.Szynki i balerony i polędwice,tylko w okolicach świąt ,lub na zamówienie.No oczywiście też kaszanka ,salceson i czarne.I mortadela którą umyślnie pozostawiłam na koniec ,bo chcę ją wychwalić.........jaka też była uniwersalna,a jak smaczna.Proszę sobie  uświadomić ............co dziennie świeża .Wyczuwało się w niej dodatki ,których teraz niestety nie wyczuwam  ot choćby np gałka muszkatołowa  Mortadela była gruba ,a jej plastry duże i była jedną z najtańszych wędlin.A  w domu różne kombinacje z niej  bardzo smakowite,np ..........gruby plaster ala schab...........panierowany w jajku i bułce............o zamienię teraźniejszy najlepszy kotlet,na tamten ala.Także  smażyło się gruby plaster ,najpierw po jednej stronie,potem po przewróceniu na drugą wbijało jajko [plaster miał kształt jakby miseczki] i na małym ogniu pod przykryciem jajko się ścinało i do tego ziemniaki i pyszny obiad był i szybki.W Rudzie byli dwaj rzeźnicy :Bossakowski i Machała Jeden specjalizował się w jakimś wyrobie wędliniarskim a drugi w innym.Zatem bywało się i tu i tam.Bardzo lubiłam jak mama posyłała mnie po zakupy,bo potem mogłam postać i popatrzeć jak nad łąkami zachodzi słońce,jak "kąpie "się w Nerze  i jak jego promienie ślizgają się po wypukłości kostki bazaltowej ulicy Pabianickiej .Nie, nie jeździły samochody,....no może jeden,lub dwa na dobę.Czasem........ale to przeważnie rano wóz konny z mlekiem ze wsi Chocianowice i to wszystko.Obserwowałam słońce i "wróżyłam"[nauczył mnie teko pewien człowiek]......o czerwono zachodzi........jutro będzie mróz...........to zimą...........o czerwono zachodzi..........jutro będzie wiatr.........to latem.Oczywiście te informację  zanosiłam do domu,ale czasem czekałam jak pojawią się nad łąkami mgły...................a to przecież każda drobinka w mgle to ten kto odszedł i tylko na chwile dostał pozwolenie od Pana Boga  by odwiedzić dawne ziemskie miejsca pobytu Pytałam ich o różne rzeczy ,ale nigdy mi nie odpowiedzieli.Ale wiem,to byli dawni obywatele tych terenów.Tak czasem stałam..........aż za długo i po przyjściu do domu do usłyszałam jak mama mówi do ojca............."wiesz, ta niepoprawna romantyczka spowoduje u nas  kiedyś skręt kiszek z głodu".Ale jakoś się to nie stało.............na moje szczęście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz