wtorek, 9 czerwca 2015

Niebawem mam się spotkać z koleżankami i kolegami z okazji 70 lecia szkoły.I wróciły wspomnienia, z tamtych bardzo dawnych lat.Wchodząc do szkoły można było zauważyć schody prowadzące do góry i w dół.Tymi górnymi wchodzili nauczyciele i interesanci,osoby dorosłe.My,tj,dzieci i młodzież  dolnymi.Prowadziły one do szatni.Tam należało się rozebrać i założyć kapcie,obrzydliwe  ze starych filców i zużytych płaszczy ,koców pledów itp.Gdyby się wwąchać  w takie,nawet jeszcze nowe ,to czuło się zapach jakichś obcych domów.A spody ich składały się z kilku warstw ,różnych starych ubrań i by się "trzymały" były szpilkowane.Oczywiście,kto teraz wie co to znaczy ,a to znaczy,że te warstwy były łączone  drewnianymi szpilkami,podobnymi do gwoździ.Takie kapcie  były niezniszczalne.Chyba że się z nich wyrosło,ale to wówczas otrzymywało w spadku młodsze dziecko.I tak myślę,że z powodu długowieczności  okryć i obuwia nie martwiono się następnym dzieckiem przychodzącym na świat.Kwitowano to niejednokrotnie :"Kogo Pan Bóg stworzy,tego głodem nie umorzy".No ale ,jesteśmy w szatni.To piwnica szkolna.Tam także była kuchnia.Wydawano mleko,lub obrzydliwą herbatę [przesłodzoną wodę]A na obiad grochówka z kluskami kolankami,dużymi i nieapetycznymi.A my chcieliśmy z ziemniakami,ale wówczas padało........"kluski są pożywne a wy rośniecie".............jakaś racja w tym była,ale nie smakowa.Z szatni szło się bardzo ładną,bardzo oszkloną klatką schodową na parter,lub piętro.Korytarze były szerokie z posadzką z lastriko,ale w klasach podłogi pastowane pyłochłonem.Wiecie co to jest?To w swojej konsystencji i kolorze i zapachu przypominało zużyty olej silnikowy.A może to było to?Po świeżym zapastowaniu bolały nas głowy.Na co nauczyciele mieli odpowiedź..................."paluszek i główka to szkolna wymówka"Gdy czasem się upadło na taką podłogę,to plama na pończochach była praktycznie nie do usunięcia.Na szczęście nie martwiliśmy się zbytnio plamami,bo też pończochy [patentki],były przeokropne,grube o kolorze bez wyrazu,że nie wspomnę o szelkach do których się je guzikiem przypinało.Tak,tak,rajstopek nie było.A majtki na klapę?,Macie szczęści,że nie musicie takiej bielizny osobistej wspominać.Chodziło się zatem do szkoły w zimie w majtkach na klapę.Dziecku przecież musiało być ciepło.I jakby je tu opisać.To może tak:podobne do kombinezonu kosmicznego.Była część górna z rękawami,połączona z dolną z majtkami długości do połowy łydki.Zatem wkładało się te  przydługie majty ,a na nie pończochy.Nogi wyglądały  jakby były sękate,bo majtki na klapę były z drapanej bai.To takie połączenie ścierki do podłogi z kocem.Z tyłu zapinało się na 4 guziczki górną część,pionowo i na trzy guziczki poziomo,Bo przecież jakoś trzeba było czasem się dobrać do pewnej części ciała.Choćby w ubikacji.I wtedy właśnie odpinano te trzy guziczki i spuszczano klapę.Ach to kosmiczne ubranie?czy to jakaś zemsta była na biednych dzieciach ,ale czyja?My też czasem się mściliśmy,np.tablica składała  się praktycznie z dwóch tablic,przesuwanych ,góra,dół.Jak się zapisało jedną,to się przesuwało ją do góry,a ściągało  tę górną w celu dalszego pisania.Można było zrobić to delikatnie ,lub raptownie.A to raptownie to często zgniatanie kredy ,bo akurat "tak się znalazła na drodze tablicy".Ale co to za zemsta.Za to siermiężne dzieciństwo my 70 latkowie powinniśmy otrzymywać jakiś dodatek do emerytury.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz