piątek, 31 lipca 2015
Ten drugi sposób ,znam z dzieciństwa.Jak Waluś ,pewien mieszkaniec Rudy Pabianickiej ,o którym już wspominałam i do niego jeszcze powrócę jak Bóg da, po zebraniu gron ,a miał ich sporo przygotował je do dłuższego przechowania w następujący sposób:Wybierał te największe i najdorodniejsze grona i sprawdzał czy nie ma wśród jagód jakiejś zepsutej ,to ją odrzucał. Potem zapalał świeczkę i każdy koniec kiści [ogonek] opalał nad świecą.I to była pierwsza porcja,do wcześniejszego spożycia.Na drugą porcję koniec pędu zalewał gorącym woskiem ze świecy.Robił to w rożny sposób.Jak gron niewiele to tylko "nakapał" na końcówki kiści a jak więcej to rozpuszczał w naczyniu wosk ze świecy i w nim maczał te końcówki pędu tj. kiści.I zawsze jeszcze patrząc jak to robi otrzymywaliśmy lekcję BHP,"pamiętajcie ,by naczynie z woskiem włożyć do naczynia z wodą i podgrzewać.To i bezpieczniej i wygodniej" mawiał .Potem te grona niejako "nawlekał" "przekładał" przez kij od szczotki i poziomo zawieszał.Grono z gronem nie mogło się łączyć.Wisiało sobie w piwnicy, i pamiętam,że niejednokrotnie częstował nas jak już był śnieg na dworze.Waluś lubił gdy go ktoś odwiedzał bo był samotny i jak dziś o tym myślę, nikomu nie przyszło do głowy ,że nam dziewczętom mógłby zrobić krzywdę.To chyba wtedy nigdy i nigdzie nie miało miejsca.Ale o tym nie dziś.Dziś tak się zawinogronowałam jak wczoraj zaogórkowałam.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz