sobota, 27 lutego 2016

A może trochę porządków wiosennych ,z tamtych lat czterdziestych.W taki słoneczny dzień wietrzyło się wszystko.Przede wszystkim pierzyny.Kto dziś jeszcze pamięta co to jest.?Wisiały na balkonach,leżały na parapetach,lub na trzepaku na podwórku.Ale jak na dworze mróz -25 stopni ,co wtedy zimą było normalnością ,to pod pierzyną ciepło,oj! ciepło.Ze schowka pod schodami wszystko już wystawione ,także garnki kamienne z  powidłami śliwkowymi.Sporządzane były z najpóźniejszych  węgierek, już po przymrozkach.Często wisiały na drzewie owoce,choć już nie było liści.Były pomarszczone od mrozu i tak słodkie,że  można było do smażenia  nie dodawać cukru.O ! wtedy były smaczne i pachnące  i samo smażenie trwało o wiele krócej.................no ,tylko niestety trzeba było mieszać drewnianą łyżką o nazwie kopyść.Gdy teraz zapytałam w sklepie o taką łyżkę,sprzedawczyni nie miała pojęcia o co pytam.A ona jest potrzebna w kuchni,tak uważam,bo próbując  coś gorącego  łyżką taką się nie poparzę ,tak jak metalową.Ale wracając do  smażenia powideł,oczywiści to ja błam wytypowana do mieszania.Szczęście,że  nie trwało to wtedy zbyt długo.Mieszałam i mieszałam  i czytałam" Łuk Triumfalny" Remarka  ,co normalnie byłoby mi zabronione,ale skoro przy okazji....................to.Mama sprawdzała czy już powidła się usmażyły,mówiąc zawsze..........."jak kot po wierzchu przebiegnie i się nie utopi,to znaczy,że mają dość smażenia".Takie powidła w zimie służyły przede wszystkim do przekładania  pierników.To była klasyka.Pierniki ,tylko z powidłami,z niczym innym,ale także jak pozostał i się zestarzał chleb,to mama ,pajdki jego moczyła krótko w mleku,potem w cieście naleśnikowym,potem smażyła i na talerzu nakładała  na nie właśnie powidła.Było to także danie postne ,jako drugie na obiad.Pyszne,nie za słodkie i chrupiące.Na nie jednak mój ociec się krzywił.Zatem po nakarmieniu nas do ciasta naleśnikowego mama dodawała pokrojoną drobno cebule ,czosnek,czasem też szczypior sól i pieprz.Maczany w tym chleb ,nie muszę wyjaśniać miał zdecydowanie inny smak.Niebawem dołączyłam do ojca i też wolałam takie ,a nie słodkie danie. A mama kwitowała to tak:"ukochana córunia tatunia".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz