wtorek, 23 czerwca 2015

A onegdaj bywało tak.Jeszcze dmuchał chłodny wschodni wiatr i był ,może  marzec,a może kwiecień jak na łąkach stanęły wozy cygańskie.Były bardzo kolorowe,miały dużo lustereczek i  różnych wisiorków.Konie tez były przystrojone.Ależ była uciecha.Coś się działo.Rozkładali na łąkach dywany i na nich przyrządzali  posiłki.Ale najbardziej ciągnęło nas tam wieczorem,gdy rozpalali ogniska.Ze sporej odległości  obserwowaliśmy  co też tam się dzieje?W tym czasie,a stacjonowali tam aż do lata.Rodzice musieli się pogodzić z tym,że dzieci nie ma w domu.Ale też nikt nie robił z tego powodu problemu i zupełnie się nie martwiono."Przecież przyjdą"W tamtym czasie ani nie było kidnapingu,ani żadnego typu zboczeńców seksualnych.W każdym domu czworo,pięcioro,lub więcej dzieci,wiec starsze przyprowadzały do domu te młodsze.No  -  i proszę,okazuje się niechcący,że kłopot rodziców o dzieci ,wtedy,był odwrotnie proporcjonalny do ich ilości.Starsze miały obowiązek pilnować , młodsze.Najweselej jednak w obozie cygańskim było w niedziele.Grano,śpiewano i tańczono.Stopniowo włączaliśmy się i my w tę zabawę.Porozumieć jednak  się z nimi było dość trudno,bo bardzo słabo mówili po polsku.Córka pani Ani,Bożenka bardzo zaprzyjaźniła się ze Szymem.Tak podobno miał na imię.Myślę,ze to po prostu Szymon.Od czasu do czasu spotykałyśmy ich na  cmentarzu, [był bardzo blisko obozu].Gdzieś tak na początku lata,zaczęli się pakować.Na początku bo Szym nosił w czapce gruszki ulęgałki,zwane przez wszystkich po prostu pierdziołkami.Grusze rodzące takie, bardzo małe,bardzo drobne owoce,rosły w tamtych czasach na miedzach.Wyznaczały granice pól.Opadały z drzew same i do jedzenia nadawały się dopiero jak kilka dni poleżały.Te jeszcze nie były dojrzałe i nie nadawały się do jedzenia Przed odjazdem cyganka urodziła dziecko,które zaraz po porodzie wykąpano w Nerze.Nic mu się nie stało,pomimo groźnych wróżb okolicznych sąsiadek.Było zdrowe i miało piękne czarne loki.Cyganie odjechali.Zrobiło się smutno,ale najbardziej smutna była Bożenka.Tuż przed żniwami  prowadziła nas na pola  z żytem i prosiła by zbierać dla niej takie czarne przerośnięte ,duże ziarna ,.Podobno to jest bardzo zdrowe gdy się zaparzy i wypije na cerę,tak nam mówiła.Nieopatrznie wygadałam się w domu o tym zbieraniu...................jak się okazało Sporyszu,tak oświadczył mój szwagier farmaceuta.Ten sporysz to choroba grzybowa zbóż i ma pewne właściwości ,ale z pewnością nie poprawia wyglądu cery co najwyżej samopoczucie,śmiał się szwagier.Powoduje  on obkurczanie macicy...................No i ,niechcący sprawa stała się jasna.Bożenka nawet skakała ze stopni prowadzących do domu Marylki,bo były wysokie.Nic to jednak nie dało.W czasie ciąży okazał jej wiele ciepła i dobroci jeden z pracowników mamy .Zupełna odwrotność Szyma.Był tak jasnym blondynem,że prawie albinosem i powiedziałabym  ,żedo brunetki Bożenki pasował.Gdy spotykano ich razem plotki jakoś milkły.W lutym następnego roku urodził się Jeżyk ,piękny jaśniutki blondynek,a w czerwcu wzięli  ślub i wszyscy nie mogli się nadziwić jaki podobny do tatusia ten Jeżyczek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz