niedziela, 17 maja 2015

A onegdaj na moim podwórku bywało tak:Ponieważ było nie małe, pomieściło sąsiadów  ,choćby nie wiem co na nim zamierzali robić.A robili.Np p. Anielka rozwieszała pranie,dwóch braci sąsiadów zakochanych w motoryzacji rozkładali  i ponownie składali swoje wehikuły .Obie" Dekawki" [kto teraz pamięta ,że była taka marka? ]Jedna to kabriolet i miała skórzane fotele i czasem udało nam się na nich posiedzieć,za podawanie narzędzi np.Przy okazji poznałam ich nazwy i wiedziałam,że klucze maja numery i że nasadkowe są inne.Ale też kusił nas dzieci kierunkowskaz ,oj przedziwny.Była to strzałka z żaróweczką w środku,z boku samochodu,która wyskakiwała po naciśnięciu guziczka.Oj ! chciało się chciało naciskać.Obaj bracia byli bardzo cierpliwi i wyrozumiali na nasze brewerie.A tak w ogóle to nie przypominam sobie by  ktoś na nas krzyczał,się denerwował ,bo np my gramy w piłkę,a tam suszy się bielizna ,a tu rozłożone narzędzia i wystające nogo spod samochodu,na które łatwo można było nadepnąć ,ale to wszystko jakoś się nie stawało.A jeszcze nieopodal inny sąsiad naprawiał swój  motocykl marki Cindap.Nie wiem czy tak się pisze,czy przez Z.Ten motocykl był  z koszem i to co ciągle było naprawiane  to jakaś forma w której  były w otworach korki.Nawet  mi się to podobało.I w tym też czasie żona motocyklisty,bardzo pracowita sąsiadka,drylowała jakieś owoce z przeznaczeniem na konfitury.Raz zainteresowałam się jak to robi i wiecie co drylowała?jaki owoc?...........to agrest,już wyrośnięty,  ale jeszcze nie dojrzały.A robiła to tak:Nożyczkami  od  manicure obcinała ogonek i pozostałość po kwiatku,potem żyletka nacinała jeden bok i maleńką ,bardzo maleńką łyżeczką wyjmowała  zawartość z środka.To dopiero było ćwiczenie cierpliwości.Mnie oczywiście podobała się ta łyżeczka.A była ona dodatkiem do solniczki.A potem............a potem uruchamiany był prymus.To taka maszynka na naftę.By sie nie wywracał mąż sąsiadki wykopał otwór w ziemi i tam go wkładał. Proste ,prawda?Teraz.....w specjalnym naczyniu smażyła się cały dzień konfitura.Jak już była odparowana ,to jeszcze gorąca nakładana była do słoików i na wierzch kładziono wycięte kółko z papieru pergaminowego zmoczone w spirytusie i naciągano na słoik mokry celofan,który po wyschnięciu,dobrze oblepiał brzegi .W czasie smażenia na podwórku ładnie pachniało,ale najładniej jak były smażone maliny.W czasie tej pracy ,zawsze coś tam nam skapnęło.I tak było przez całe lato ,bo owoce przywożone były tym ustawicznie reperowanym motocyklem z przyczepą.Czasem cała przyczepka załadowana była owocami.Przywozili je  ze wsi z której pochodzili.Dziś ta wieś jest dzielnicą Łodzi,z ogronma iloscią bloków z wielkiej płyty i wieżowców.......to Retkinia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz