poniedziałek, 1 lutego 2016

A ,o AGREŚCIE ,jeszcze to.:Trzy krzewy jak przed momentem poleciłam Państwu ,w zupełności wystarczą dla kilu osobowej  rodziny.Mam na myśli konsumpcję na surowo.Ale jeżeli nie jest to owoc szczególnie lubiany,to przecież można z niego zrobić drzemy,galaretki czy kompoty.Pamiętam czasy gdy robiło się kompoty na zimę,oj ! robiło.I prawie zawsze owoce agrestu były dodawane do owoców truskawek.Zaostrzały smak kompotu.Ale także pamiętam jak moja mam z miską tych owoców pod koniec lat 40  wychodziła do ogródka,który wtedy jeszcze był ogródkiem.Myślę tu o posesji przy ul .Pabianickiej 204.Podobnie z resztą i inne sąsiadki z tej kamienicy.Z tym,że one od rana skubały agrest ,a mama po pracy,po południu.A wyglądało to tak:Nożyczkami od manicure obcinała ogonek i okwiatek.Potem,żyletka oprawioną na patyku nacinała owoc.Potem maciupenieńką łyżeczką ,taką od soli ,z solniczki wyjmowała pestki z środka ,co nie było takie łatwe bo owoc był jeszcze nie dojrzały  i miał grubą skórkę.Ale taki miał być,bo to jeszcze soczysta i jędrna skórka była surowcem do sporządzanie galaretki agrestowej......................jak fama głosiła.................."po magnacku".Ważyła potem mama ten agrest i tyle ile było agrestu,dawała cukru.I wiecie co?wcale to nie było za słodkie, a jakie pachnące,a jakie galaretowate.Do chrupiącej świeżej bułki ,wyśmienite.I nikt  nie dyskutował,że to tyle pracy.Po prostu,agrest robiło się  właśnie tak .

Ale,ale ,a jak przetwarzano agrest ponad 100 lat temu ?W mojej  starej książce kucharskiej autorka poleca...............

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz