wtorek, 15 marca 2016

Aby to dokładnie opisać muszę podać też informację,że to co było w sklepach do kupienia ,to tego było bardzo nie wiele,stąd gospodynie nie korzystały z półproduktów ,bo proszę sobie wyobrazić,że np. w sklepach ,obecnie zwanych warzywniakami były tylko:ziemniaki,kiszona kapusta,czasem ,ale tylko czasem biała kapusta  w główkach cebula ,marchew,pietruszka sporadycznie  seler i por suchy groch i fasola, i ćwikłowe buraki i jeszcze kiszone ogórki.Nie było ,żadnych konserw ani groszku,ani  fasolki ,ani koncentratu pomidorowego,ani konserwowych ogórków.Te ostatnie pojawiły się dopiero w połowie lat pięćdziesiątych.Ależ to był cymes,ależ wszystkim smakowały,a jaka dobra była na kaca woda od  nich.A w sklepach mięsnych ubożuchno..............".bo  nie szło,o tej porze,nie szlo" ,bo zachowywano post.I teraz wiem czemu te mięsiwa tak w święta smakowały.To tak jak z niedzielą.Cieszymy się nią bo jest raz na siedem dni.Ale wracając do przygotowań świątecznych.Także często w moim  domy była pieczeń wołowa przygotowywana z ogromnym rytuałem .Najpierw ,oczywiście,garnek kamienny.Potem tak gdzieś około 2 kg. wołowiny pieczeniowej bez kości.Nacierano ją solą,pieprzem ,majerankiem i obkładano  liściem laurowym i zielem angielskim.Z tym,że i liść i ziele były nieco,tylko nieco poprzetrącane w moździerzu .Na koniec plastry cebuli,dużo plastrów i tę całość owijano płócienną szmatką,dobrze zmoczoną octem.W tej szmatce była obracana z boku na bok codziennie ;przez kilka dni.A potem odwijano ze szmatki ,zdejmowano cebule i przyprawy i pieczono z dodatkiem smalcu i masła w piekarniku ,tyle czasu ile wołowina ważyła np.2 kg,to 2 godziny.Ale tu muszę dodać,że do pieczenia służyła specjalna,nieco podłużnego kształtu ,o grubych bokach i dnie  KASTROLA .//Tak to się zwało,bo jak było małe to kastrolka. Ojciec mój twierdził,że jest to zrobione z guzu,do dziś nie wiem co to?Z powodu grubości tej kastroli ,mięso piekło się powoli.Po godzinie pieczenia wkładano cebulę,którą było wcześniej obłożone i przyprawy ,wlewano około pół litra wody i jeszcze prużono w piecu następna godzinę.Dolewano też od czasu do czasu wody.Sosu winno być sporo.Po zakończonym pieczeniu i wystudzeniu,ponownie dokładnie mięso pozbawiano wszystkich przypraw i zlewano sos,który przecierano przez sitko.Nie mogło w nim być żadnych kawałków.I teraz w zależności czy była wołowina podawana na gorąco,to podawano w sosjerce  gorący sos[wyśmienity do kopytek],lub jak była na zimno,to krojono w plastry i dodawano do niej sos zimny korniszonowy.1 szklanka śmietany i kilka pokrojonych drobno korniszonów ,odrobina soli i  1 łyżeczka cukru.Taka wołowina miała niepowtarzalny smak i od octu,tego ze szmatki była bardzo krucha.Dziś sporządzam taką,ale zamiast zwykłego octu dodaję balsamiczny..............to dopiero nadaje  smaczek.Trzeba trochę popracować,ale efekt jest,taki efekt inny sprzed wieku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz