poniedziałek, 13 kwietnia 2015

A onegdaj bywało tak.W każda niedziele,już o godz. 7 rano mama robiła pobudkę,śpiewając najpierw cicho ,a potem coraz głośniej..........."Kiedy ranne wstają zorze.............."| i choć nakrywaliśmy się kołdrami,nie dawało rady już spać.Ale dziś stwierdzam,że taki sposób budzenia,był łagodniejszy,niż budzik.Wieczorem zaś zasypialiśmy przy ........."...Wszystkie nasze dzienne sprawy..................".I to też było łagodne przejście w sen,który nie wiadomo kiedy się pojawił,a mama ściszała głos.Jakie to było dobre i kochane ten łagodny głos matki ,to dopiero później  zrozumiałam.Dzięki temu ,nikt nie chorował na depresję,[tak teraz modną] , nie miał kłopotów z zasypianiem  i nie zapadał  na inne choroby nerwowe.Jednak człowiek jest stworzeniem stadnym i lubi czuć przewodnika stada i mieć świadomość,że nic mu nie zagraża,bo przewodnik czuwa.Oj  ! jaka to szkoda,że ja go już nie mam. No dobrze,ale co po tej 7 ej się  działo? Pospieszne szykowanie całej rodziny do kościoła.A, że  sobota była wczoraj,wszyscy wykąpani i na krzesłach czysta bielizna dla każdego naszykowana.Aby nie było pomyłki,bo Stanisławów było dwóch,Ojciec i Brat,mama wyhaftowała  na ich bieliźnie SI i SII,czerwoną nicią.Na koniec pośpiesznie  szło się do kościoła,bo było to  2,lub 3 km.Tak,tak szło się na czczo.Śniadanie było po powrocie.Lubiłam chodzić do wyremontowanego po wojnie kościoła,ale było to możliwe dopiero po kilku latach,tak gdzieś od 1948 r.Wcześniej zaadoptowany był kościół ewangelicki ,zwany przez wszystkich niemieckim.W tym ewangelickim było ciemno,a w wyremontowanym naszym ,pomalowanym na biało ,widno słonecznie i pachniało farbą i skoszoną świeżo trawą,bo łąki obok.Ja .............przyznaje teraz szczerze miałam kłopoty z modlitwą ...............bo,po prostu.........byłam głodna.Wiedziałam ,że na śniadanie będą serdelki na gorąco i to,po dwa na osobę.Po dwa,ponieważ były krótkie.I nie dziwcie się Kochani.Jeżeli nie przeżyliście wojny i kilku głodnych permanentnie lat ,to będzie trudno Wam to zrozumieć.A jeszcze trzeba wziąć pod uwagę smak tamtych pachnących wędzonką ,prawdziwą z dymu,z odpowiedniego drewna.Z resztą rzeźnik był widoczny przez okno i wyczuwalny zapach dymu.U pani Bosakowskiej  kiełbasa była na niedziela zawsze:krajana,siekana,cytrynowa,parówki i serdelki.Wszystkie pyszne.Takiego smaku się  teraz nie uzyska.Śniadanie niedzielne było zawsze uroczyste Mama skrapiała wodą z mlekiem bułki kupione w sobotę i wkładała je do piekarnika,by zrobiły się "chrupiące".A, potem? potem każdy organizował sobie sam czas,ale pysznego,świeżego niedzielnego obiadu oczekiwaliśmy jednakowo.Przeważnie był to rosół ze "szczęśliwej kury" co to przez całe życie była wolna.

Może jeszcze kiedyś wrócę do tego tematu,a teraz...................

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz