poniedziałek, 18 stycznia 2016
Jak jest mi smutno to przypominam sobie dzień 18 stycznia 1945 r.To był poniedziałek.Wszystko już "się sypało".Nagle nikt niczego i nikogo nie pilnował.Było mroźno, ale pochmurno.Koza która "była na stanie" zjadła dach co miała nad głową,bo kozy jedzą wszystko i przez otwór patrzyła na świat.W małej kuchni było tylko ciepło.Tam mama która już nie poszła do pracy zagotowała wodę i zrobiła mi herbatę,bym się rozgrzała.A ta herbata była z tartej suszonej marchwi,posłodzona sacharyną.Okropieństwo.Ja w ciepłych pumpach [pumpy to spodenki z grubego,"drapanego"|od wewnątrz barchanu] w szczeliny w deskach podłogowych wkładałam wycięte z tektury litery i wciąż pytałam czy dobrze ułożyłam jakieś słowo a mam poirytowana ustawicznymi pytaniami,strofowała mnie ............cicho,cicho,bo słychać było pomruki zbliżających się i odchodzących frontów.Wychodziła też na zewnątrz i sprawdzała i sama do siebie mówiła ............."nie rozbłysków jeszcze nie widać" i przestawiała garnki na piecu z jakąś zupą zagęszczona tartymi ziemniakami To drugie paskudztwo."Jedz,jedz,bo musisz coś ciepłego zjeść"I to była cała prawda.Poza tym,że było to ciepłe,to nic więcej.Aż tu nagle wpadł mój 16 letni brat zatrudniony jako ślusarz w zakładach..............,nie ważne w jakich i już od progu zawołał.Szef nas zwolnił a Waszczyński powiedział że wojsko Polskie jest już w Tomaszowie.Waszczyński to przewodniczący jakiejś podziemnej organizacji działającej na terenie tych zakładów,do której zapisał się też i mój brat.Całe szczęści ,że o tym poinformował tak późno.Bo co powiedziałaby moja biedna matka,która już jednego syna miała w obozie w Sztutchofie a córkę w więzieniu w Koźminie.No - i się zaczęło.I dorosłam bardzo szybko,na tyle szybko,że zdawałam sobie sprawę,że możemy zginąć wszyscy,a może tylko ja? Pierwszego stycznia skończyłam 6 lat.A front był coraz bliżej,bo coraz głośniejsze jego pomruki.I cóż dla mnie teraz może być jeszcze smutnego?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz