piątek, 22 stycznia 2016

JAK TO ONEGDAJ BYWAŁO .
Kika dni,zaraz po przejściu frontów były pochmurne,ale mroźne.A moich rodziców ciągnęło,oj ciągnęło na Marysin,bo tam ich mieszkanie przedwojenne.Bo bardzo chcieli jak najszybciej do niego wrócić.No - i stało się,któregoś dnia posesja została otwarta a ja pierwszy raz zobaczyłam i do dziś to pamiętam: bramę z obrazkami na ścianach ,duże podwórko i takży niemały ogród w głębi.I cisza jak coś metafizycznego wisiała w powietrzu.Tyle mieszkań,bo kamienica dwupiętrowa i wszystkie puste.Jedno okno było otwarte i powiewała w nim firanka jak biała flaga informująca o poddaniu.Weszliśmy na klatkę schodową.Pachniało ,czystością Wszystkie drzwi były pomalowane dobrą  z połyskiem farbą olejną koloru podłogowego.Taki ciemny mahoń,a przed drzwiami puchate,grube ciężkie wycieraczki,nie takie jak w poprzednim mieszkaniu,które niebawem  opuszczaliśmy.Bo tamte to były typowe słomianki - po prostu słomianki.Pleciony był długi warkocz ze słomy,potem zwijany i zszywany. Czasem słomianka była okrągła,czasem owalna.A tu?tu już przy drzwiach coś tak ładnego i luksusowego.I nie śmierdziało z ubikacji podwórkowej jak na starym miejscu.I nie było na podwórku studni.A z tą studnią to raz było tak.Na kartki należała się faska marmolady.Faska to takie naczynie jak male wiaderko,tak to kojarzyłam wówczas ,z cienkiej blachy z uchwytem.W tej marmoladzie było wszystko,tylko nie owoce.Jakieś wysłodki,brukiew,buraki itp.Z tego też powodu szybko fermentowała i co się ubrało,to przybyło.By temu zapobiec ojciec włożył ją do wiadra i spuścił do studni.?Tam było zimno.By przypadkiem nie usiłować  nabrać wody,przed wyjęciem marmolady, unieruchomił łańcuch i wiadro przywiązując do słupka przymocowanego do dreny studziennej.Oj ! nie wiem czy młodzi ludzie zorientują się o co chodzi?.W każdym razie chodzi o sznurek.Bo przecież była koza .Jak namierzyła ten sznurek [ papierowy z resztą] to w efekcie końcowym go zjadła.Wiadro wpadło do wody.Marmolada też . A potem przez dłuższy czas woda w smaku przypominała ....................o dziwo..............wino.A tu ani studni ani kozy i coś bardzo pięknego czystego,ale pachnącego kimś obcym.Jednak każdy ma swój jakiś zapach.Tam jeszcze on pozostał.Ludzi nie było ,a zapach był.Drzwi  i jedne i drugie [bo było wejście kuchenne i oficjalne] były otwarte.I wiecie co? Pasowały wciąż te klucze przedwojenne,które  mama na pamiątkę zabrał.No- będzie cd,lecz już nie dziś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz